LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 784

Okiem Scousera – część LIV


Zbliża się maj, liga gra a Liverpool jeszcze nie na wakacjach. Ktoś pamięta taki scenariusz? Niewielu. Nie ma pocieszania się pucharami, nie ma asekuracji w walce o awans do Ligi Mistrzów. The Reds zdemontowali hamulce i rozpędzeni w pewnym szaleństwie zmierzają do mety. Czy przekroczą ją jako pierwsi? Możliwe. Najważniejsze, że na ostatniej prostej ich los leży wyłącznie w ich rękach.

Brendan Rodgers, całkiem nieźle sobie radzi, prawda? Przyszedł z małej Swansea z grubym notesem wypchanym pomysłami na rozwój Liverpoolu. Ładnie się ubrał, przed lustrem wielokrotnie ćwiczył przemowę, w końcu ruszył na spotkanie z władzami Liverpoolu. To miał być dla niego ciężko wypracowany awans. Udało się. Trafił w miejsce, do którego wcześniej nie dostawano się bez większych osiągnięć . Miał szczęście, bo trafił na moment, w którym amerykańscy właścicieli szukali kogoś młodego po nienajlepszych miesiącach z dwoma bardzo doświadczonymi szkoleniowcami. Wykorzystał szansę. Dostał się do Melwood i zaczął przemawiać…

Łatwo mógł się stać bohaterem groteski. Jego soczyste, elokwentne wypowiedzi, pełne patosu, odniesień historycznych i nawiązań do wielkości klubu były z nim od początku. Tego nie spotyka się w futbolu, nie dziś a już na pewno nie na co dzień. Benítez, Houllier, Dalglish również mają wiele cytatów godnych powielania, ale one wszystkie rodziły się w wyjątkowych sytuacjach. Brendanowi jednak romantyczny styl towarzyszy w chłodny poranek w Melwood. W cynicznym i obłudnym świecie dokoła bez problemu mógł się stać Don Kichotem, niezrozumianym i wyśmianym przez otoczenie. Pewnie kimś takim by dziś był, jeśli powtórzyłby ostatni sezon. Coś jednak w nim sprawiło, że ludzie wokół zaczęli mu ufać. Odrzucili świat, który wydawał im się znany by pójść w nieznane za jego głosem. Otworzyli oczy i zaczęli razem z nim przekraczać kolejne granice. Śnią, tak jak my wszyscy i nie chcą się obudzić.

Premier League przed tym sezonem była taka oczywista. Nie wolno było myśleć o mistrzostwie bez okrutnie bogatego sponsora lub kilku lat przygotowań. Nie wolno było bez szerokiego składu myśleć o chociażby awansie do Ligi Mistrzów. Nie wolno było zrobić przeskoku z siódmego miejsca wyżej niż na czwarte. Nikt tego nie spisał, ale każdy to znał. Potrzebujesz dwóch klasowych piłkarzy na każdą pozycję i wielkiego doświadczenia, by zacząć rywalizację. Musisz mieć szczelną defensywę, bo stawiając na atak nie będziesz w stanie zachować konsekwencji. Zawsze zdarzały się niespodzianki, ale jak już przychodziła wiosna to zgodnie z oczekiwaniami nogi miękły. To samo miało być teraz. Tak, w grudniu Liverpool potwierdził porażkami z najbogatszymi, że nie jest gotowy. Wydawało się, że słychać ulgę w całej Anglii: świat nie zwariował, stary porządek zachowany. Tymczasem…

Rodgers i jego kilkunastu chłopaków zakpili z ligi całkowicie. Z wieloletnich przygotowań Wengera do szturmu na tytuł. Z letnich wydatków Daniela Levy’ego. Z mistrzowskich przyzwyczajeń United. Z cotygodniowych rachunków na pensje Chelsea i City. W końcu z własnych fanów, którym wydawało się niestosowne mierzyć tak wysoko. Nieważne jak skończą i tak już osiągnęli coś niebywałego: są dowodem na to, że przewaga ekonomiczna przeciwnika to tak naprawdę wygodna wymówka dla słabszych, którzy nie pracują odpowiednio ciężko lub wybrali niewłaściwy kierunek. Tak, nie zawsze się udaje, ale już nie jest to misja niemożliwa.

Wielokrotnie powtarzałem, że życie piłkarza jest proste i tylko oni sami je komplikują. Wstajesz rano, jesz śniadanie. Nie zastanawiasz się, bo sięgasz po to, co określił klubowy dietetyk. Wyjeżdżasz z bogato urządzonego domu prowadzonego przez znudzoną żonę, prawdopodobnie modelkę. Wsiadasz w luksusowe auto, o którego utrzymanie się nie martwisz. Stać cię. Jak trzeba będzie, utopisz je nawet w kałuży błota – najwyżej wyciągniesz z garażu kolejne. Przyjeżdżasz do Melwood. Tam już od wejścia zajmuje się tobą sztab ludzi. Cały ośrodek, rzesza ludzi dzień w dzień skupia się na tym, żeby dogodzić i zaplanować życie kilkunastu mężczyznom. Spędzają kilka godzin z piłką. Robią coś co sprawia olbrzymią przyjemność a do tego każdy wokół daje im wskazówki jak to jeszcze poprawić. Czasem podpiszą autograf, dopieszczą swoje ego, wystąpią w reklamie, pokażą się publicznie charytatywnie czy dla sponsora. Na każdym kroku są czyimiś bohaterami, wszędzie otaczani chwałą i troską. W weekendowe popołudnie wychodzą na boisko. Kilkadziesiąt tysięcy szarych, zwykłych ludzi ich wspiera. Strzelasz, chybiasz, symulujesz, plujesz, faulujesz. Nieważne. Dla tych ludzi jesteś rozgrzeszony. Dopóki wiesz po co na te półtorej godziny w tygodniu wychodzisz na plac gry. Nie jesteś analitykiem, nie prognozujesz wyników na kilka tygodni do przodu. Nie przeliczasz ile funtów w trakcie spotkania zarabiasz mniej od przeciwnika. Nie uczysz się nazwisk na koszulkach przeciwników. Wychodzisz i walczysz. Na te kilkadziesiąt minut nie interesuje cię nic poza zwycięstwem. Dopóki nogi pozwalają każdy twój ruch ma służyć tylko i wyłącznie zdobyciu trzech kolejnych oczek. To jest tak proste. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej. Wieczorem po meczu przy kieliszku wina czy kuflu piwa możesz pozwolić sobie na chwilę filozoficznej zadumy, ale na boisku nie ma na to czasu.

To oczywiście momentami stereotypowa, uproszczona wersja, pewnie w wielu przypadkach chybiona poza najważniejszym momentem: gdy piłkarz Liverpoolu pojawia się na murawie, w momencie, gdy sędzia rozpocznie spotkanie, skupia się tylko na grze. Tego dotychczas nie oglądaliśmy regularnie. Poprawa nastawienia jest równie ważna co bramki Suáreza czy obrony Mignoleta. Zbudowanie silnego mentalnie zespołu wyróżnia Rodgersa na tle innych menedżerów w lidze i stawia obok Kloppa czy Simeone, którzy w swoich silnych ligach przeprowadzili szturm na stary porządek. Jego Liverpool złamał wiele rekordów w obecnym sezonie, ale najbardziej znaczące są wyniki przeciwko czołowym zespołom. Nawet jeśli przegrał z Arsenalem, Chelsea i City na wyjazdach, to już od nowego roku nie tyle wygrywał, co przeważnie miażdżył rywali w lidze. Dopiero zgodnie z oczekiwaniami ekipa Pellegriniego mocniej postawiła się the Reds, ale i tak słusznie poległa. Jednak to nie tylko zwycięstwa. To było złamanie ducha przeciwnika. Tottenham po pierwszym pogromie zwolnił trenera. Arsenal wyleciał z wyścigu o tytuł. City nie potrafiło się pozbierać i w następnym meczu również zawiodło. Został jeszcze jeden, najtrudniejszy krok: wygrana ucznia nad mistrzem.

Liverpool nie ma najlepszej kadry w lidze. To niemal ten sam skład, który rok temu był siódmy. Tak samo jak United to niemal ten sam zespół, który bronił mistrzostwa. Indywidualne umiejętności poszczególnych graczy niewiele znaczą, jeśli nie zostaną zsumowane, a nawet pomnożone, kiedy sklei z nich się całość. Rodgers potrzebował roku, by przygotować drużynę do rywalizacji. Nie było planu mistrzostwo. Nie było planu: tylko czwarte miejsce. Mieliśmy być lepsi, dalej się rozwijać i dojść tak daleko jak to możliwe. Brendan zebrał więc swoich ludzi i pracował. Długo i wytrwale od pierwszego dnia w klubie. Nie był gotowy do prowadzenia dużego klubu, oj nie był. Popełnił szereg błędów w pierwszych miesiącach. Brakowało mu widocznie doświadczenia, ale to było to ryzyko, na które godzili się jego szefowie zatrudniając go. Z godnością i pokorą znosił każde kolejne potknięcia i przede wszystkim potrafił wyciągać wnioski. J.W. Henry na to właśnie liczył: świeże, nieszablonowe i elastyczne podejście do wykonywanych obowiązków. Starszy trener z wyrobionymi nawykami mógłby mieć trudność ze zmianą filozofii i mógłby dłużej upierać się przy swoich planach. Rodgers nie tylko okazał się dobrym nauczycielem, ale także pilnym uczniem. Potrafił przekuć presję związaną z prowadzeniem Liverpoolu w motywację i nie marnował energii na nic, co nie rozwinęłoby zespołu.

Poprzedni sezon okazał się kluczowy. Nie byłoby znakomitej organizacji defensywy w pierwszych spotkaniach sezonu, nie byłoby gry kilkoma systemami czy porywającej ofensywy bez solidnego przygotowania w poprzedniej kampanii. Zasiano ziarno i dziś obserwujemy efekty. Teraz Liverpool to zespół nie tylko ambitny, zdeterminowany, pewny siebie z szaloną ofensywą. Taki opis byłby krzywdzący dla Rodgersa jako taktyka. The Reds nie są liderami tylko ze względu na charakter. Nawet jeśli stracili dużo więcej bramek, niż wypada, to organizacja ich gry wzbudza podziw. Przemieszczanie się całego zespołu przebiega rytmicznie. Piłkarze wiedzą co robić w różnorodnych sytuacjach. Do ideału ciągle sporo brakuje, ale Liverpool jest liderem, bo gra w piłkę znacznie lepiej niż duża większość ligi i udowadnia to regularnie.

W tej drużynie zadziwiające jest zróżnicowanie. Rywal może bez problemu wskazać większość lub nawet wszystkich piłkarzy Liverpoolu, z którymi przyjdzie mu zagrać, ale to nie stanowi przewagi. Rodgers może wystawić ten sam zestaw zawodników w kilku wariantach ustawień z różnymi zadaniami dla poszczególnych graczy, a w rezultacie otrzymując różne oblicza zespołu. Przeciwnik nie ma pojęcia skąd przyjdzie zagrożenie, ponieważ Suárez, Sturridge, Gerrard i spółka strzelają w każdy możliwy sposób. W każdym momencie Liverpool jest w stanie zdobyć bramkę, zaś w połączeniu z wysokim tempem gry, dobrą organizacją, a tym bardziej, kiedy mecz odbywa się na Anfield, rywal zgodnie z zapowiedziami zostaje „zabity przez futbol”. Stworzenie wszechstronnego zespołu i elastyczność taktyczna Rodgersa pozwalają mu zakopać różnicę pomiędzy klubami, które swoje drużyny budowały siłą pieniądza.

Projekt Liverpool dla Brendana jest daleki od ukończenia. Może on niedługo przynieść niesamowity sukces, ale nawet jeśli dla kogoś to spełnienie marzeń, to do osiągnięcia pozostanie znacznie więcej. Ten klub nie chce być chwilową niespodzianką. Nie potrzebuje poklepywania po plecach ani słów uznania, których latami brakowało. Potrzebuje takich wrażeń rok w rok. Chce być rozdającym karty na stałe i czołowym klubem nie tylko ze względu na historię. Otwiera się przed tą drużyną niesamowita szansa na stworzenie czegoś epokowego. Teraz nadchodzi moment, w którym trzeba będzie pokazać ambicje zamiast wyceniać sukces. Dobrze pamiętamy jak kruche są chwilowe osiągnięcia. Jeszcze niczego nie wygraliśmy i ciągle możemy skończyć jak w 2009 roku. Ważne, by bez względu na wszystko pozostać silniejszym i nie zatrzymać rozwoju. Ewentualna feta w maju może trwać bardzo długo, ale nie wolno dopuścić do tego, żeby kac po niej znowu trwał latami.

Jednak zostawmy przyszłe problemy na później. Dziś jesteśmy cztery spotkania od triumfu. Wszystko w naszych rękach i absolutnie w zasięgu. Już nikt nie wątpi, że Liverpool jest zdolny zmieść wszystkich do końca sezonu i sięgnąć po wymarzony tytuł. Czternaście wygranych z rzędu nie brzmi absurdalnie, kiedy już wygrało się dziesięć. Tym bardziej można być pewnym siebie, kiedy pokonało się głównego rywala i złamało go na tyle, by sam się wykluczył z wyścigu kilka dni później. To żadna arogancja. Nikt nie zlekceważy Norwich, tym bardziej Palace czy Newcastle. Liverpool jest świadomy własnych umiejętności a możliwość odniesienia zwycięstwa stanowi motywację i nie paraliżuje. Czemu miałoby być inaczej? Bo inni nie potrafili wcześniej grać o tytuł? Bo ktoś wymyślił, że nagle na zespół spada mityczna Presja i pozbawia go nadziei? The Reds nie uznają praw tego świata i burzą kolejne stereotypy.

Alan Hansen, jeden z ekspertów Match of the Day, słynie raczej z chybionych opinii, ale tym razem nie mógł celniej opisać obecnej sytuacji. Liverpool może mówić o zadowoleniu z powrotu do Ligi Mistrzów, wielkiego skoku jakościowego, ale w tym punkcie sezonu, będąc na szczycie na ostatniej prostej, końcowa przegrana byłaby wielkim rozczarowaniem. Dziś mistrzostwo jest celem i wiele serc pęknie, jak nie uda się go osiągnąć. Nieważne ilu ekspertów powie, że Gerrardowi ten tytuł się należy, bez względu na liczbę strzelonych bramek i poprawione rekordy, dopóki tytuł nie stanie się faktem, historia nie będzie pamiętać tego zespołu. To znaczy na pewno nie w taki sposób, w jaki by tego chciał. Nikt nie chce być tym drugim, przegranym.

Przyjdzie jeszcze czas podsumowań i rozliczeń. Wtedy zbiorą się statystycy, eksperci i będą się przez tydzień kłócić. Najlepszy piłkarz? To akurat proste, ale kto najważniejszy? Kto najbardziej zaskoczył a kto najmocniej się rozwinął? Liverpool to wyrównany zespół pełen bohaterów. Wielu odegrało kluczowe role w różnych momentach sezonu i wkład każdego dziś jest równie ważny. Na nic zdałyby się wszystkie bramki Suáreza, gdyby Flanagan nie wywalczył rzutu karnego po podaniu Lucasa przeciwko WHU. Tamte dodatkowe dwa punkty są równie kluczowe, jak te uratowane w pierwszej kolejce przez Mignoleta przeciwko Stoke. W wielu zwycięstwach w obecnym sezonie sukces miał wielu ojców. To dojrzali piłkarze, którzy nie boją się wyjść przed szereg i wziąć na siebie odpowiedzialności. Nie ma gry na alibi. Bez względu na wiek, status, doświadczenie możesz zostać liderem tej drużyny, jeśli tylko chcesz. Umiejętności są różne, ale nikt nie czuje się wykluczony. Liverpool ponownie jest zjednoczony. Wygrywa razem, cieszy się razem, nawet potyka się razem. Liverpool nigdy nie wygrywał w inny sposób niż poprzez silną drużynę zgodnie maszerującą w wyznaczonym kierunku. To nie miejsce dla tylko wybitnych jednostek.

Mecz z Manchesterem City to było najważniejsze spotkanie od kilku lat. Dopiero to zwycięstwo przekonało wszystkich o sile Liverpoolu. Czy zasłużone? Prawdopodobnie tak, chociaż najtrudniejsze w tym sezonie. Nie bez powodu. City to na arenie ligowej najsilniejsza drużyna pod wieloma względami. Jako jedyni nie dali się zmieść nawałnicy w pierwszej połowie. Tak, stracili dwie bramki, ale tylko oni mogli tak mocno zareagować po przerwie. Tego dnia dopisało nam szczęście, sędzia kilkoma decyzjami mógł całkowicie odmienić ten mecz i nikt by nie mógł go winić. Jednak liga to dwa spotkania z każdym i jeśli ktokolwiek chciałby odebrać the Reds część chwały za to zwycięstwo to przy okazji niech zwróci to, co zabrano w pierwszym pojedynku. Liverpool w tym sezonie nie udowodnił swojej przewagi jedynie nad Chelsea. Na ligowym podwórku Rodgers zasłużenie dominuje i potrzebuje tylko jednego potwierdzenia. Musi wygrać partię szachów z Mourinho. Albo wręcz zmienić grę?

Łzy kapitana. Piękny moment. Wręcz hollywoodzki, idealnie wpisujący się w niedzielne familijne kino. On już miał tego nie osiągnąć, już było za późno. Jego szansa skończyła się, kiedy Macheda ratował zwycięstwa United wiosną 2009 roku. Miał być kapitanem, legendą zapamiętaną za puchary, głównie Stambuł oraz niesamowitą lojalność. Miał być u schyłku kariery, którą po latach nazwano by niespełnioną i przez wielu z zewnątrz zmarnowaną. Pamiętacie, co mówił, kiedy odrzucił ostatecznie zaloty Chelsea? Twierdził, że woli jedno trofeum z Liverpoolem niż dziesięć gdziekolwiek indziej. To się zbliża. Niczego tak bardzo nie brakuje lidze jak obrazka Gerrarda w barwach Liverpoolu, unoszącego trofeum. Jest dziś tak blisko a jeszcze tak daleko. Jeden błąd, jedno potknięcie i wszystko zniknie, pojawi się dobrze znany koszmar. Kapitan najlepiej wie, jak bardzo tego sukcesu pragnie miasto i rzesza fanów, sam jest niczym chłopak z the Kop. Dziś znowu jest tym młodzieńcem, który bardzo emocjonalnie podchodzi do futbolu. Jest szczęśliwy, ale jeszcze nie w pełni. Gdy krzyczał do kolegów w kółku po meczu z City chciał się upewnić, że każdy rozumie powagę sytuacji. Nie musiał tego robić, bo każdy doskonale wie o co gra, ale tego potrzebowała drużyna. Potrzebowali tego też kibice, którzy pewnie denerwują się mocniej niż gracze. Gerrard jest bliżej sukcesu niż kiedykolwiek, a przy tym nie niesie całego zespołu na swoich barkach. Już nie musi być sercem, płucami i rozumem jednocześnie. Nie musi stawać przed zespołem i go bronić. Nie musi samotnie podrywać pozostałych do walki. Obecnie młodzi Sterling czy Coutinho nie potrzebują już wielu rad na boisku. Suárez chętnie zajmuje rolę lidera ofensywy, dając oddech Gerrardowi. Ciągle jest integralną i kluczową jednostką w kadrze, ale na szczęście może spełniać określoną rolę, a nie być wszystkim. To w połączeniu z mistrzostwem stanowiłoby ukoronowanie jego kariery. Chociaż do ostatecznego zawieszenia butów jeszcze kilka lat i sporo do uzyskania.

Ten sezon był piękny od początku. Najpierw świetne wyniki mimo braku Suáreza i przy wątpliwej estetyce. Był też etap, kiedy najchętniej wymieniłoby się cały środek pola, żeby po chwili odkryć, że to najlepiej współpracują grupa w lidze. Było użalanie się nad defensywą i zachwyty nad ofensywą. Spektakle tak dziwaczne jak mecze ze Stoke, Swansea czy Cardiff oraz niezwykle dumne zwycięstwa nad Tottenhamem, Arsenalem, Evertonem czy United. Były wyrównane pojedynki, kiedy trzeba było pokazać, jak twardy i zdeterminowany jest Liverpool oraz nieoczekiwane wpadki jak porażka z Hull. Ten sezon już miał w sobie więcej wrażeń niż poprzednie trzy lata. Liczba strzelonych bramek wymyka się poza racjonalne myślenie. To nie mogło się zdarzyć. Liverpool nie miał prawa grać z takim rozmachem. Kibice wreszcie mogli poczuć emocje w trakcie spotkań. Nie tylko związane z grą o coś ważnego, ale również przy ogromnej liczbie imponujących zagrań. Techniczne popisy Suáreza, Coutinho, Sturridge’a czy Sterlinga zachwycają, podobnie jak prostopadłe piłki Gerrarda czy Hendersona. Czy to się komuś podoba czy nie, Liverpool dziś to bardzo atrakcyjny zespół, który przyciąga uwagę. Ostatnie czego oczekujesz po ich meczach to nudny, bezbramkowy remis a sporo z dużych bitew the Reds z obecnego sezonu to wielkie widowiska. Nie zawsze można w nich chwalić obrońców, ale kogo to interesuje, kiedy strzelasz pięć bramek Arsenalowi czy Tottenhamowi?

Radość, podekscytowanie, niecierpliwość, zdenerwowanie. To wraca, wreszcie wraca pośród czerwonych. Liga Mistrzów wraca na Anfield, to jeszcze nie oficjalne, ale niezwykle prawdopodobne. Zacznie się od razu z dużym hukiem, ponieważ kilka lat na zewnątrz pozbawiło nas stałego miejsca w pierwszym koszyku. Nasz powrót zapewne zacznie się od szlagierów i to będzie świetna okazja na udowodnienie swojej jakości. Drużyna potrzebuje europejskiego testu. Przygody z Ligą Europy nic nie znaczą. To nie zawody dla najlepszych. Anfield wreszcie będzie miało okazję zwariować w kilka wtorkowych czy środowych wieczorów a Rodgers sprawdzić się na innej płaszczyźnie niż dotychczas. Znowu zaczniemy z roli kopciuszka. Bez doświadczenia, z trzeciego miejsca w grupie, z nieopierzonym na europejskich salonach trenerem. Taka narracja jak najbardziej nam odpowiada.

Dzisiejszy Liverpool nie mieści się w żadnej normie. Nikt wcześniej z tak niskiej pozycji nie atakował tytułu. Nikt wcześniej nie notował takiego postępu. Nikt wcześniej nie dokonał tego bez wielkich transferów. Liverpool dziś ma jednego czy dwóch graczy w podstawowej jedenastce, których nie było rok temu w klubie. Tylko Mignolet i rzadko Sakho odróżniają ten zespół od poprzedniej wiosny. Również udanej, ale nawet w połowie nie tak dobrej jak obecna. To nie letnie okienko rozwinęło zespół, a stabilizacja. Nieudane transfery nie wpłynęły negatywnie na wyniki, a wąska kadra okazała się mniejszą przeszkodą, kiedy nie gra się na wielu frontach. Jedynym momentem, kiedy mocno ucierpieliśmy na tym, była przegrana konfrontacja z Chelsea w kilka dni po wizycie na Etihad. Tym razem jednak sytuacja się odwróci i to José będzie zmagał się z potrzebą rotacji. Niestety nasze zaniedbania z ostatnich okienek nie będą łatwe do zamaskowania w nieskończoność. Kolejny sezon wymusi na nas poszerzenie kadry i to znacznie, jeśli dalej chcielibyśmy być konkurencyjni. Nie wolno zapominać, że efekt zaskoczenia skończy się po tym sezonie. W następnym przeciwnicy już będą lepiej przygotowani i schowani głębiej w defensywie. Na letnie okienko również przyjdzie pora. Przyjemne jest w kwietniu jeszcze się na tym nie skupiać. To pewien symbol porażki, kiedy zamiast o rozgrywkach, fani myślą już o letnich zakupach. Dlatego kiedy fani Liverpoolu niecierpliwie czekają na mecz z Norwich, rywale z czerwonej części Manchesteru wyliczają setki mln funtów, które ma już niedługo wydać Moyes na przywrócenie ich klubu na szczyt. Co do letnich zakupów są dwie wiadomości: dobra i zła. Odpowiednio: dużo więcej graczy będzie chciało grać na Anfield, kiedy w grę wchodzą występy w LM oraz trudniej będzie wyłowić lepszych od tych, którzy są obecnie. A może to są dwie dobre?

O mistrzostwie rozmawiać będzie można, jak się wydarzy. Tymczasem ekipa Rodgersa daje tysiące tematów do rozmowy o piłce. Świetnie, że poza masą goli, rzutami karnymi i popisami Suáreza możemy także podyskutować o diamentach, systemach, roli Gerrarda, prostopadłych podaniach i kontratakach. Rodgers nie wprowadził niczego nowego do futbolu. To nie Guardiola, który albo pozbywa się ze składu tradycyjnych napastników, albo bocznymi obrońcami gra w środku pola. Wizja gry Brendana zmienia się razem z listą dostępnych graczy. Wykorzystuje ogromną wiedzę, jaką zebrał w swojej karierze z dużym wyczuciem. Coraz lepiej zna swój zespół i potrafi odpowiednio wybrać taktykę pod konkretnego przeciwnika. Jednocześnie nie ma obsesji na punkcie eliminowania silnych stron przeciwnika i wykorzystania słabości. Ciągle priorytetem jest przejęcie kontroli i zdominowanie spotkania. Bez względu na ustawienie, w grze pozostają pewne schematy, zestaw podań i zachowań piłkarzy. Wykreował się pewien styl, który jeszcze nie jest do końca ukształtowany. Z początkowej filozofii Rodgersa pozostało niewiele, ale za to istotnych elementów. Już nie liczy się osiągnięcie absurdalnej przewagi w posiadaniu piłki. Ważniejsze jest zachowanie od defensywy spokoju w jej rozegraniu i sprawne przenoszenie ciężaru gry w strefy, gdzie przeciwnik zostawił więcej miejsca. W fazie ataku natomiast słusznie Rodgers postawił na wykorzystanie szybkości swoich zawodników i nauczył ich gry prostopadłymi podaniami. Właśnie ten element najmocniej charakteryzuje ten zespół. Który rywal poradził sobie z zagraniami za linię obrony do wybiegającego Sturridge’a, Suáreza czy Sterlinga? W ten sposób rozniesiony został Arsenal czy Tottenham i nadgryziono City. Może nie wyglądać to na skomplikowane zagranie, ale nikt w lidze nie potrafi grać w ten sposób tak efektywnie. Mimo wszystko jednak ciągle nie zachowujemy się bezlitośnie w takich sytuacjach i sporo z nich marnujemy.

Nie ufałem ustawieniu z pięcioma obrońcami, ale pewna część sezonu tego potrzebowała. To było chwilowe, bardzo niezrównoważone, ale mimo wszystko skuteczne ustawienie. Pozwalało Rodgersowi kilkoma wskazówkami zmieniać oblicze zespołu z ofensywnego na defensywne. Kiedy już eksperci przeprowadzili mnóstwo analiz chwalących czy krytykujących ten system (przeważnie zależne to było od wyniku), Rodgers je zwyczajnie odsunął na bok, ponieważ sytuacja kadrowa się zmieniła. Brendan niejednokrotnie udowodnił, że ważniejsze jest dla niego umieszczenie aktualnie najlepszych jedenastu graczy na placu, niż upieranie się przy jednym ustawieniu. Liverpool rozegrał fenomenalne spotkanie w Londynie przeciwko Tottenhamowi i osiągnął to bez Gerrarda. To było pół roku temu. Kapitan oglądał to spotkanie jako ekspert telewizyjny, co wtedy wydawało się symboliczne. To miał być dowód na to, że Liverpool jest silniejszy bez niego i może droga, którą obrał Carragher, jest właściwa również dla Gerrarda. Na szczęście w futbolu wszystko zmienia się błyskawicznie a wygrywają ci, którzy potrafią wyprzedzać obecne wydarzenia i działać odważnie.

Tak zachował się Rodgers przesuwając Gerrarda głębiej. Mało kto o tym wcześniej myślał. Fani mocno skupiali się na nazwiskach defensywnych pomocników, którzy w styczniu mieli uratować beznadziejną grę w środku pola. Nawet jeśli przełomowe zwycięstwo w północnym Londynie odbyło się za sprawą Lucasa, Allena i Hendersona, to ciągle wyczuwalna była potrzeba zmian. Tym bardziej pierwsze mecze kapitana w nowej roli nie przekonywały. Przeciwko Stoke zagrał fatalnie. Pozbawiony wsparcia w meczu z Aston Villą przeżył jedno z najgorszych spotkań w karierze. Jednak nie poddał się i zdołał się dostosować, nawet jeśli bardzo mocnemu Manchesterowi City potrafił się postawić tylko przez pół meczu. Nieograniczone możliwości w zakresie podań pasują do jego nowej roli, ale to nie techniczna strona jego gry była problemem. Nareszcie zaczął grać cierpliwie i potrafi skuteczniej regulować tempo gry zespołu. Wcześniej miał tendencje do przyspieszania gry. To Xabi Alonso i mu podobni musieli balansować zespół, ponieważ dla Gerrarda jedynie liczyło się zwiększanie tempa. Kiedy był młodszy i bardziej wytrzymały, to drużyna wiele na tym korzystała, ale w wieku 33 lat nie mogło być to kontynuowane. Nowa rola, nowe obowiązki i przekazanie odpowiedzialności za ofensywę innym jest dowodem na to, że jego ego nie stanowiło problemu.

Rodgers nie potrzebuje defensywnego pomocnika. Przynajmniej nie takiego, który poza odbiorem piłki potrafiłby jedynie oddać piłkę najbliższemu koledze. Gerrard teraz nie potrzebuje dynamiki i wydolności, z której słynął, a na wierzch wychodzą jego umiejętności techniczne i doświadczenie. Nawet jeśli porównanie do Pirlo brzmi groteskowo, to potrafi on zdominować grę i szereg wygranych z rzędu działa na jego korzyść. Teraz jednak to nie tylko kwestia nowej pozycji kapitana. Rodgers dorzucił do kolekcji diament. Wymiennie z 4-3-3 stosował ustawienie z czwórką pomocników w trzech liniach, których gra skupiała się w środku. To właśnie dlatego Jon Flanagan mógł tak zadziwić ligę. To ustawienie sprawiło, że boczni obrońcy dostali dużo swobody w przekraczaniu linii środkowej boiska i chętnie z tego korzystali. Akurat młody Anglik zwrócił na siebie uwagę, ponieważ nikt nie spodziewał się po nim więcej niż solidności. Zaprezentował się odważnie i ambitnie, ale to skuteczność jego podań najmocniej zachwyca. Niezwykle rozwinął się pod tym względem. Mniej blasku pada na prawą stronę, gdzie Glen Johnson także notuje lepszy okres. Liverpool wygląda świetnie w takim ustawieniu. Dwójka napastników sieje popłoch u obrońców, boczni obrońcy rajdami tworzą przewagę, dwóch szalenie zdolnych młodzików poszukuje dróg, którymi poprowadzić atak a nad wszystkim panuje dwóch bardziej doświadczonych i odpowiedzialnych pomocników. Dziś wygląda to jak precyzyjnie ułożone fragmenty układanki w spójną całość. Piłkarze wyglądają komfortowo na swoich pozycjach a ich reakcje na różne sytuacje potwierdzają ich dużą świadomość taktyczną. Kolejne zwycięstwa budują ich pewność siebie, a walka o tytuł jednoczy. To świetny moment dla nich i sztabu, ponieważ są świadomi, że dobrze wykonana ciężka praca przynosi efekty.

Liverpool dziś miał być w zupełnie innym punkcie. To the Reds mieli walczyć o czwarte miejsce z Evertonem, nie Arsenal. Przecież przygotowano by szerszy skład, kupiono lepszych zawodników, jeśli władze wierzyłyby w możliwość gry o tytuł. Próbowano kupić ciekawych graczy, ale ciągle bez sukcesu. Ostatnie, czego potrzebował Liverpool to porażki na Ukrainie w ostatnim dniu okienka. Nawet jeśli poradziliśmy sobie świetnie od tamtej pory, to znowu spóźnionymi działaniami wyszliśmy na zdesperowanych. Trzeba przyznać, że dopisywało the Reds szczęście. Mimo braku odpowiedniego składu, nie dręczyły fizjoterapeutów zastępy kontuzjowanych, a w odpowiednich momentach objawiała się forma przykładowo Flanaganowi czy Sterlingowi.

Pomogły też porażki w pucharach. Na trudnych obiektach United i Arsenalu nie było klęsk. Raczej to gospodarze w tych meczach poczuli ulgę po ostatnim gwizdku. W obu spotkaniach Liverpool stworzył więcej dogodnych okazji i powinien zakończyć oba na swoją korzyść, ale nie zawsze jest to możliwe. Jednak długo nikt się tym nie martwił. Nikt nie chciałby się zamienić z Manchesterem City, którzy wygrali Puchar Ligi, ale dziś są trzeci w kolejce po tytuł. Na grę na kilku frontach zwyczajnie nie byliśmy przygotowani. To wyzwanie wymagające mocniejszej drużyny, lepiej ukształtowanej. Rodgers jeżdżąc w środku tygodnia na mecze nie miałby czasu na takie rozwinięcie swojego zespołu. Skupienie na lidze nie tyle ułatwiło Rodgersowi walkę o tytuł, ale ją przyspieszyło. Jego metody są właściwe, to już ustalone i potwierdzone przez tabelę. Dużo czasu spędzonego w Melwood jedynie przyspieszyło to, co było nieuniknione.

Romantyczna przygoda Liverpoolu w obecnej kampanii przyniosła nowe zjawisko. Nagle wzrosło zainteresowanie klubem, ale to jeszcze nic nadzwyczajnego. Typowo sukces przyciąga uwagę. Jednak pewną nowością jest zyskiwanie sympatyków. Nieczęsto postronni kibice trzymają kciuki za Liverpool w lidze. Coraz więcej ciepłych słów spływa na zespół, Rodgersa, Gerrarda. Ludziom podoba się opowieść o skromnym klubie, który śmieje się w twarz futbolowym oligarchom. Nawet jeśli niewiele w tym prawdy, to jest to historia, która pobudza wyobraźnię. Wreszcie ktoś w Premier League mocno namieszał i to jeszcze w godnym mistrza stylu. Oczywiście inaczej traktują sukces Liverpoolu w Londynie czy Manchesterze i mają zapewne milion powodów na udowodnienie tezy o przypadku, ale nie można się im dziwić. Ostatnie dekady spędziliśmy na wytykaniu każdej niesprawiedliwości, dzięki której United zdobywało kolejne tytuły. Obecny sezon to piękna podróż, która możliwe nie powtórzy się szybko w lidze. Scenariusz, w którym autsajder wbrew wszystkiemu wdrapuje się na szczyt, może długo czekać na ponowną realizację. To zainteresowanie the Reds działa bardzo korzystnie na proces odbudowy marki, ale nie będzie trwałe. Część zostanie, może nawet wiecznie, ale inni odejdą za kolejną romantyczną drużyną jak już Liverpool zostanie jedną z tych, których trzeba pokonać.

Zostało 360 minut. Sześć godzin pełnych nadziei, nerwów, łez szczęścia lub radości, ale z pewnością będzie to niezwykły czas dla klubu. Anfield będzie drżało, wiele litrów piwa zostanie przelanych przez Czerwonych na całym świecie. To może być kilka najwspanialszych tygodni w życiu kibica Liverpoolu. Wreszcie te lata poniżania i sukcesów nieodpowiedniej czerwieni mogą się skończyć. W końcu możliwe jest przełamanie fatalnej passy, która mocno ciąży każdemu związanemu z klubem. Piłkarzom, sztabowi, legendom, kibicom, miastu, rodzinom ofiar Hillsborough tytuł jest potrzebny. Wniósłby wiele pozytywnej energii w życia wielu istot identyfikujących się z the Reds. To nie tylko kolejny puchar w gablocie a dostarczenie ludziom nadziei. To byłby jasny przekaz, że nieważne jak trudna jest twoja sytuacja ciężka praca pozwala przekraczać granice. Za to trzeba mocno trzymać kciuki i starać się zachować spokój, ponieważ tej drużynie możemy zaufać. Oni wiedzą co robić i na pewno wykonają wszystko by sen trwał w najlepsze.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (12)

Jetzu 19.04.2014 21:09 #
Zanim zabiorę się do czytania tej książki, powiem, że dobra część, LIV jak LIVERPOOL, he he he... 2/10
Ziaja 19.04.2014 21:25 #
Poszło do druku. Zgadzam się z Jetzu
BarT 19.04.2014 21:31 #
Nieważne jak skończą i tak już osiągnęli coś niebywałego: są dowodem na to, że przewaga ekonomiczna przeciwnika to tak naprawdę wygodna wymówka dla słabszych, którzy nie pracują odpowiednio ciężko lub wybrali niewłaściwy kierunek. dokładnie !
impiii 19.04.2014 21:33 #
chapeau bas Hulus, kapitalny tekst.
Asahi 19.04.2014 22:07 #
Już myślałem, że hulus nie wytrzymał nerwowo, od dawna go na forum nie widziałem. Tekst świetny, zresztą jak zwykle.
alexrulez 19.04.2014 22:52 #
Powiem tak: jakość artykułu jak forma Liverpoolu - fenomenalna!
@BarT - wybacz, palnąłeś głupotę. To jak skończą będzie kluczowe dla przyszłości klubu!
Kuba95 19.04.2014 22:52 #
Hulus, tekst genialny, zresztą jak prawie każdy w twoim wykonaniu :D

Ja także postanowiłem się podzielić z wami moimi przemysleniami:
Hillsborough… 25 lat mineło od tej wielkiej tragedii, od momentu kiedy zgineło 96 osób, ludzi którzy zgineli na meczu swojego ukochanego klubu, ludzi którzy poszli na stadion w nadziei na wielki triumf ich klubu i niestety nie wyszli już z tego stadionu. Śledztwo w tej sprawie toczy się już od 25 lat, kto jest winny, kto kłamie, kto próbuje oczerniać innych o tą katastrofę. Dwa lata temu jedna z organizacji zaczęła swoje niezależne śledztwo, śledztwo które doprowadziła tysiące ludzi do poznania prawdy, prawdy która już na zawsze zmieniła ich życie. Okazało się że winę za tą katastrofę ponosi policja, stróże prawa którzy powinni chronić nasze życie pozwolili na to, żeby tyle osób znalazło się w niebezpieczeństwie w skutek czego doszło do największej tragedii na stadionach piłkarskich w historii piłki nożnej… Wiecie co? Mimo iż nie było mnie na świecie w czasie tej tragedii to utożsamiam się z rodzinami tych osób, łączę się z nimi w bólu i szczerze współczuje im tego co musieli przejść… Stracili oni swoich bliskich, swoje dzieci, swoich rodziców, swoje rodzeństwo, przyjaciół, naprawde trudno sobie wyobrazić co musieli czuć Ci ludzie, domyślam się że chcieli oni mieć spokój od reporterów, dziennikarzy i wszystkich dookoła. Niestety, pomimo tego co ich spotkało dziennikarze i policja a także premier Wielkiej Brytanii na czele to właśnie tych ludzi obarczyła odpowiedzialnością za tą katastrofę. Jak można postąpić w taki sposób, jak pozbawionym sumienia i uczuć żeby postapić w ten sposób. I to po co?! Po to żeby chronić swoje posady, po to żeby uniknąć odpowiedzialności, na szczęście ludzie poznali prawde, dowiedzieli się kto tak naprawde jest winny. Szczerze mówiąc, żałuję że osoby które doprowadziły do tej tragedii tak naprawde nie poniosą konsekwencji, nie odpowiedzą oni za swoje czyny.
Ostatni tydzień był niesamowity, poprzednia niedziela była prawdopodobnie jedną z najwspanialszych w życiu każdego kibica The Reds. Wiecie ile lat minęło od ostatniego mistrzostwa Liverpoolu? 24 lata, 24 lata minęły odkąd Liverpool wygrał ostatnie mistrzostwo Anglii, to zdecydowanie zbyt długo, zbyt długo tak tych kibiców, dla tych piłkarzy, dla tego klubu, dla wszystkich którzy stanowią o sile tego klubu. Pewnie, jestem stronniczy, jestem kibicem tego klubu od 9 lat, kocham ten klub, ktoś może powiedzieć że to śmieszne, że to tylko klub, że to tylko piłka nożna. Dla mnie to jednak coś wiecej, dla mnie to pasja, pasja która sprawia, że czuje przynależność do tego klubu, do rodziny czerwonych fanów, dla nas to pasja, honor i zaszczyt należeć do tej wspaniałej rodziny Czerwonych. Wiecie co ludzi w życiu tak bardzo interesuje, co sprawia że zaczynają oni rozmyślać i snuć refleksje? Mity i symbolika, to te dwie rzeczy działają w tak niesamowity sposób na wyobraźnie ludzi. 24 lata od ostatniego mistrzostwa, 25 lat od katastrofy na Hillsborough, między innymi to właśnie to sprawia że teraźniejsze wydarzenia są tak niesamowite. Dziś Liverpool jest pierwszy w tabeli z wielkimi szansami na pierwszy tytuł od 24 lat, do końca ligi cztery kolejki, cztery mecze które zdecydują o finale tego sezonu. W ostatnią niedziele w meczu z Manchesterem City obchodzona była 25 rocznica katastrofy.. To było niesamowite, nieprawdopodobne jak podniosłą i fantastyczną atmosferę stworzyli kibice na Anfield z trybuną The Kop na czele. Co było jeszcze tak niezwykłe? Gra, gra i jeszcze raz gra! W pierwszej połowie dosłownie zmiażdżyliśmy teoretycznie najsilniejszą drużyne w Anglii, oglądając to czułem nieprawdopodobną dumę, towarzyszyło mi uczucie szczęścia i wzruszenia kiedy myślałem o tych 96 osobach których pamieć uczczona została przed meczem a których duch i wsparcie unosiło się w ten dzień nad Anfield w jeszcze większy stopniu niż na co dzień. Nie mam wątpliwości że w ten dzień, przed, w trakcie i po meczu duch i wspomnienia o tych osobach niosła zawodników naszego ukochanego klubu do zwycięstwa, do 10 zwycięstwa z rzędu, do tego triumfu, dzięki któremu ten dzień stał się jeszcze bardziej wyjątkowy i symboliczny. Miałem dreszcze, miałem je w trakcie minuty ciszy przed meczem, miałem je kiedy Sterling i Skrtel strzelali gole dla Liverpoolu, miałem je kiedy City wyrównało strzelając dwa gole na początku drugiej połowy, miałem je także w momencie kiedy Coutinho strzelił gola na 3-2 dla Liverpool’u. Nic jednak nie może się równać z dreszczami i niezwykłym wzruszeniem kiedy zobaczyłem niewyobrażalną radość i ulgę Stevena Gerrarda, kapitana, niezwykłego kapitana i człowieka, który na boisku świeci przykładem dla innych zawodników, człowieka, który jak nikt inny zasługuje na zdobycie mistrzostwa Anglii. Niech całym komentarzem do tej sytuacji będzie filmik pokazujący ten niezwykle uniosły moment : http://www.youtube.com/watch?v=NjR9w5z-veM . Miałem dreszcze, ja sam miałem łzy w oczach kiedy widziałem naszego kapitana w takim
Kuba95 19.04.2014 22:53 #
stanie, kiedy widziałem jak zebrał wszystkich chłopaków z zespołu w kółku i motywował ich do następnego meczu. Jego emocje są oczywiście związane z wynikiem meczu jednak głównym powodem jego stanu była rocznica katastrofy na Hillsborough, tam zginął jego kuzyn co sprawiło że Steven czuł się jeszcze bardziej odpowiedzialny za uczczenie pamięci o ofiarach tej katastrofy i pokazanie rodzininom ofiar, że jak mówi nasz piękny hymn : „Nigdy nie będziesz szedł sam”, zawsze nasza czerwona rodzina będzie was wspierała, ten klub to rodzina, to ludzie którzy będą wspierać siebie nawzajem.



Przed nami mecz z Norwich, drużyną walczącą o utrzymanie. Jasne, ich motywacja będzie nieprawdopodobna, jednak my także będziemy mieć niesamowitą motywację. Spójrzcie na naszego kapitana, spójrzcie na tych chłopaków, spójrzcie na nich i zastanówcie się czy którykolwiek z nich odpuści. Jestem pewny że nie. To w nas będzie drzemała motywacja i serce do tego że ten mecz wygrać. Sądzicie że ktokolwiek z naszych zawodników byłby wstanie spojrzeć w lustro albo spojrzeć Stevenowi w oczy jeśli nie dałby z siebie 110 procent?! Na pewno nie! Także Panowie do boju!

Zróbcie to, zdobądźcie ten tytuł dla swojej chwały, zapiszecie się w historii naszego klubu, zdobądźcie ten tytuł dla nas, dla kibiców dzisiejszych i tych którzy polegli w katastrofie na Hillsborough, ale przede wszystkich zdobądźcie ten tytuł dla Stevena, dla swojego kapitana który jak żaden inny piłkarz zasługuje na to trofeum!!! YNWA
BarT 20.04.2014 10:56 #
@alexrulez - może nie zauważyłeś,ale to tekst z artukułu i w zacytowaniu go nie chodziło mi o to że nie ważne czy zdobędą majstra czy nie bo to moje ogromne marzenie jak każdego Czerwonego,ale bardziej o to co pisze dalej ponieważ Liverpool pokazał w tym sezonie że piłka nożna to nie tylko grube miliony i nazwiska.
AirCanada 20.04.2014 11:54 #
Świetna lektura na niedzielne przedpołudnie. Podobnie jak Ziaja sobie druknąłem :)
krzys1877 20.04.2014 12:27 #
Genialny teks! aż miło to się czyta!
jusup 20.04.2014 16:09 #
Nie jestem z takich ludzi, co po każdym tekscie zgodnym z moimi poglądami, moja opinią itp piszę górnolotne słowa, bije brawo itp.
Ale ten tekst to naprawdę ekstraklasa felietonów. Napisany przez absolutnego zawodowca, ale zawodowca z pasją
Zgadzam sie na dodatek chyba z każdym zdaniem tego tekstu - ale chwalę tez go mistrzostwo słowa...

Pozostałe aktualności

Czwartkowy trening - zdjęcia  (0)
28.03.2024 23:02, Ad9am_, liverpoolfc.com
Alonso nie zostanie trenerem Liverpoolu  (29)
28.03.2024 22:52, AirCanada, The Times
Alexander-Arnold trenuje w Kirkby - zdjęcia  (3)
28.03.2024 20:50, AirCanada, liverpoolfc.com
Plany FSG dotyczące kupna nowego klubu  (0)
28.03.2024 18:33, Bajer_LFC98, thisisanfield.com
Balagué: Za trzy, cztery tygodnie Xabi zdecyduje  (3)
28.03.2024 17:33, Margro1399, thisisanfield.com
Matip zaczął biegać w AXA Training Centre  (8)
28.03.2024 17:07, AirCanada, Liverpool Echo