WHU
West Ham United
Premier League
27.04.2024
13:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 505
Bournemouth
BOU
FA Cup
25.01.2014 13:45
0:2
Liverpool
LIV

Bramki

26 Moses
61 Sturridge

Składy

Bournemouth

Camp, Francis, Ward, Elphick, Daniels, Arter, O'Kane, Surman, Ritchie, Pugh, Grabban

Liverpool

Jones, Kelly (73 Flanagan), Škrtel, Touré, Cissokho, Gerrard, Henderson, Coutinho (84 Luis Alberto), Moses (84 Sterling), Sturridge, Suárez
Mignolet, Sama, Ibe, Aspas

Opis

Romans Liverpoolu z Pucharem Anglii trwa dalej. Nie łapie on może za serce przedstawicielek płci pięknej jak produkcje z Hugh Grantem w roli głównej, lecz najważniejsze jest to, że wciąż następuje jego kontynuacja. Po wyjazdowej wygranej nad Bournemouth, na Czerwonych czeka już w piątej rundzie lider Premier League, Arsenal.

Słowem wstępu - o sobotnim spotkaniu więcej powiedziano zarówno przed jego rozegraniem, jak i po upływie 90 minut na stadionie Dean Court. Sam mecz powiedział nam niestety niewiele. Podobny wydźwięk będzie miało moje podsumowanie.

Od tygodnia na Anfield Road wrze. Pomyje, jakie są wylewane na głowy całej wierchuszki the Reds dowożone są cysternami pod siedzibę zarządu i menadżera. Brak nie tyle co obiecanych, co wyczekiwanych wzmocnień, połączony z plagą kontuzji w zespole ,,zdentonował'' rozsierdzenie fanów, którzy w końcu uwierzyli w ziszczenie się snu o Lidze Mistrzów. Pozostawiony jakiś czas temu samemu sobie ten piłkarski ,,granat bez zawleczki'' wybuchł w sobotę.

Joe Allen kontuzjowany. Lucas Leiva kontuzjowany. Johnson uraz. Enrique wyłączony z gry od dłuższego czasu. Bardziej złośliwi nie namaszczają sytuacji Liverpoolu mianem ,,szpitalu''. Dla nich ekipa Rodgersa przypomina wręcz ,,hospicjum''. Umieramy.

Agonie środka pola, serca każdego szanującego się zespołu, doprawia fakt, że na horyzoncie nie mieni się jakikolwiek punkt, do którego z nadzieją moglibyśmy zmierzać. Na horyzoncie nie rysuje się sylwetka bohatera, który uchroni nas przed zgubną wizją przyszłości. Innymi słowy - nie widać nikogo, kto załatał by dziurę w centrum boiska.

Czy rzeczywiście przyszłość jawi się w tak ciemnych barwach? Pewnym jest, że katalizatorem minorowych nastrojów sympatyków Czerwonych był skład ogłoszony przez Brendana Rodgersa w sobotnie południe.

Jones, Kelly, Škrtel, Touré, Cissokho, Gerrard, Henderson, Coutinho, Moses, Sturridge, Suárez. Tych facetów rozlokował północnoirlandzki szkoleniowiec na tablicy taktycznej w szatni gości nad kanałem La Manche. Liverpool podany na ostro. Niemalże najsilniejsza dostępna na weekend jedenastka spisała się... w gruncie rzeczy słabo, lecz przedstawienie zarysu całej konfrontacji w systemie zero-jedynkowym byłoby świadomym zakłamaniem całokształtu występu naszych piłkarzy.

Pojedynek z the Cherries niespodziewanie rozpoczął się od śmiałych szarż gospodarzy. Niesieni dopingiem i możliwością wypromowania swego nazwiska na tle potężnej i uznanej wyspiarskiej marki miejscowi futboliści grali z pomysłem, zadziornie, a ponadto bardzo ofensywnie.. Obecność na boisku piłkarzy z liverbirdem na piersi działała na nich jak pokaźna dawka metamfetaminy. Na szczególne słowa pochwały zasługiwał napastnik Grabban i pomocnik Arter, którzy grając bez kompleksów byli elementem nieustannie ,,bodzącym'' w harmonię gry defensywnej przyjezdnych.

Cofnięty pod pole karne Liverpool chwilami wyglądał nawet na bezradny, lecz gdy już wychodził z akcją to wówczas stwarzał poważne zagrożenie. Niestety dwukrotnie zapędy ekipy z Premier League ujarzmił sędzia liniowy, dopatrując się domniemanych pozycji spalonych.

W 26 minucie faworyci wyszli na prowadzenie. El Pistolero znakomicie przerzucił piłkę wszerz do ustawionego pod polem karnym Mosesa. Nigeryjczyk dobrze ją opanował i wykorzystując tłok przed sobą oddał dobry strzał w krótki róg bramki Campa. Golkiper Bournemouth był bezradny. 0:1 po golu bardzo aktywnego (świat się kończy!) Victora ,,Nie Chce Mi Się'' Mosesa.

Zmiana wyniku nie zmieniła nic na murawie, może jedynie poza jej stanem. Już po 10 minutach wyglądem przypominała bardziej klepisko między blokami niż arenę zmagań sportowych.

Wracając do sedna - atakować starali się wciąż piłkarze Eddie'go Howe'a. Swe okazje mieli skrzydłowy Pugh oraz wspomniany wcześniej Arter, który bardzo ładnie uderzył z dystansu, lecz na nieszczęście dla siebie i swojej drużyny strzał okazał się nieprecyzyjny.

Goście odgryźli się za sprawą fatalnego pudła Hendersona w 38 minucie. El Pistolero w zamieszaniu podbramkowym, czyli w sytuacji działającej na niego jak przysłowiowa ,,woda na młyn'', nawinął dwóch rywali i wyłożył ,,na tacy'' jak wytrawny kelner apetyczny kąsek, jakim była futbolówka do młodego środkowego pomocnika. Hendo zamiast zabrać się do konsumpcji wolał sobie odmówić zaserwowanej potrawy. Danie dnia - może nie przesolone, ale delikatnie przepieprzone.

Przerwa. Brawa dla gospodarzy za walkę i walory estetyczne zafundowane nam przez piłkarzy w czerwono-czarnych trykotach.

,,Wisienki'' ani nie myślały odpuszczać. Napór outsidera nijak przekładał się jednak na skuteczność pod bramką.

W 61 minucie Daniel Sturridge podwyższył wynik konfrontacji. Anglik wykorzystał sytuacje sam na sam z Campem po tym, jak otrzymał dokładne jak Inspekcja Urzędu Skarbowego podanie od partnera współtworzącego z nim zabójczy duet SAS. Spokojny strzał po długim rogu i 0:2.

10 minut później Gerrard posyła diagonalną piłkę przez pół boiska do czarnoskórego napastnika z ,,15-stką'' na plecach i mimo asysty dwóch przeciwników Daniel próbuje lobować... Poprzeczka! Mija 180 sekund - po indywidualnej szarży Sturridge ponownie znajduje się przed kapitalną szansą i znów przestrzelił, tym razem z kilku metrów. Same dojście do sytuacji strzeleckiej - palce lizać, bon appétit!

Gdy wycieńczeni zawodnicy Bournemouth walczyli już głównie tylko o pełny haust powietrza w płucach, Liverpool morderczo kontrował. Albo chciał to czynić morderczo, bowiem ostatecznie obyło się ,,bez ofiar'' i wynik nie uległ już zmianie. Wygrywamy po bardzo przeciętnej grze, choć tak naprawdę nieprzerwanie trzymaliśmy dłoń na gardle szamoczącego się szalenie oponenta.

Gracze na plus: Moses, Sturridge, Suárez, Na minus boki obrony i środek pola.

Wielu przecierało oczy ze zdumienia: po jaką cholerę ten wariat Rodgers wystawia tak mocny skład, przecież we wtorek czeka nas Evertoniada! Gdzie Aspas?! Gdzie Luis Alberto?! Gdzie są do diabła juniorzy!

Dla mnie nasz menadżer postąpił słusznie. Poświęcił Aspasa i Luisa Alberto by szlifować formę naszych inżynierów gry ofensywnej. Więc wbrew słowom ,,Za Sasa zaciskamy pasa'', Rodgers chciał, by koncert gwiazd odbył się przy akompaniamencie Coutinho. Bądź co bądź, nasz duet snajperów nie miał okazji w tym sezonie wystąpić wiele razy u swego boku, zaś Brazylijczyk notuje ostatnio regres prezencji boiskowej. Dla Brendana najważniejsze jest w tym momencie tu i teraz. Tu i teraz w tym trudnym, bezowocnym dotychczas okresie.

Zgrać w warunkach meczowych SAS (Daniel przecież długo leczył kontuzje) i dać szansę na wydźwignięcie się z dołka Philippe to dwa niepodważalne priorytety przed wtorkiem. Bardzo ryzykowne patrząc przez pryzmat potencjalnych kontuzji.

Ofiarami takiego stanu rzeczy stały się nasze letnie nabytki. Zawodzący Aspas i perspektywiczny Alberto. Deprecjonowany od dłuższego czasu Puchar Anglii to dalej prestiżowe rozgrywki, które powinniśmy w tym sezonie traktować jak najbardziej poważnie, by budować mentalność zwycięzców. Tym mocniej, że nie są naprzemienne z rywalizacją na kontynencie europejskim.

A transfery? Jestem w prawdzie rozczarowany, lecz do końca stycznia pozostało jeszcze kilka dni. Stare powiedzenie mówi, że jeśli nikt Cię jeszcze nie skrytykował, to znaczy, że jeszcze nic nie zrobiłeś. W przypadku Rodgersa zarzuca się mu paradoksalnie bezczynność. Skądinąd słusznie, choć spraw, które dzieją się za kuluarami nasze oczy nie mogą dostrzec.

Jak będzie? Nie wiem. Wiem, że musimy wygrać z chłopakami z Goodison Park. A reszta przyprawia mnie o spory mętlik w głowie. Istna kakofonia sprzecznych myśli...

Musimy wierzyć. Musimy teraz bardziej żywiołowo dopingować nasz klub.

I powtórzę to jeszcze raz - musimy we wtorek wygrać.

Linki

Skrót