WHU
West Ham United
Premier League
27.04.2024
13:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 984
Newcastle United
NEW
Premier League
01.11.2014 13:45
1:0
Liverpool
LIV

Bramki

'73 Perez

Składy

Newcastle United

Krul; Janmaat, Taylor, Coloccini, Dummett; Sissoko, Colback, Abeid, Obertan (27 Aarons); Cisse (46 Perez), Ameobi (66 Cabella)

Liverpool

Mignolet; Johnson, Skrtel, Lovren, Moreno; Gerrard, Allen (66 Borini), Henderson; Coutinho (80 Lambert), Sterling; Balotelli

Opis

Wicemistrz Anglii w sposób iście mistrzowski traci kolejne punkty. Tym razem Liverpoolczycy wyświadczyli przysługę zespołowi Newcastle, oddając im komplet oczek w zasadzie za przysłowiowy uścisk dłoni przed meczem.

4 porażka w lidze stała się faktem, a przypominamy, że jest dopiero początek listopada. 1 listopada na pewno święty nie był Rodgers, jak i obrona, druga linia i tercet ofensywny the Reds. Można przytoczyć starą śpiewkę o słabej jak zupa więzienna defensywie, zupełnie pozbawionej kreatywności wizji gry ofensywnej i braku przekonania we własne możliwości piłkarzy Rodgersa, powtarzaną od początku sezonu, z wyłączeniem spotkania z Tottenhamem, który wydaje się być niestety, ale ,,wypadkiem przy pracy".

Ten długo wyczekiwany sezon rodził się w bólach, ale co najgorsze, poród nie został jeszcze odebrany. Jak dotychczas są tylko krzyki, spazmy, nerwowa atmosfera, a nie widać kształtu drużyny, która miała zostać wyklarowana i którą mogliśmy oglądać na zeszłosezonowym USG.

Boli również fakt, że w ekipie z miasta Beatlesów na murawie nie towarzyszy element absolutnie niezbędny w momencie regresu formy - sportowa złość. Nie widać zaciętości, woli walki, natomiast zatopiona głęboko w oczach zawodników jest upiór zwany bezradnością. Liverpool - mieszanka, która miałabyć idealna, teraz brakuje jej wszystkiego. Brakuje piłkarskiej chemii.

Rodgers nie zaskoczył składem - zarówno kibiców, jak i przeciwników. Balotelli ponownie osamotniony w ataku, czyli powielania niedociągnięć ciąg dalszy. W środku pola biegał Joe Allen, obok Hendersona i Gerrarda. Przed nimi magik Coutinho, który w sobotnie południe zapomniał zabrać ze sobą książki z czarami.

Pierwsza połowa. Kto nie oglądał, niech pod żadnym pozorem nie nadrabia zaległości. Bardziej porywające potrafią być treści zawarte w unijnych dyrektywach. Najbliżej zdobycia bramki był Papis Demba Cisse, który po rzucie rożnym i pustym przelocie Simona Mignoleta oddał lekki strzał z półwoleja w stronę bramki, ale na szczęście gości był tam Glen Johnson, który wyekspediował piłkę przed siebie, ratując swój zespół od straty gola.

W odpowiedzi na tę sytuację, także po kornerze do strzału doszedł nasz słowacki stoper, jednak uderzenie głową Martina minęło nieznacznie cel.

I to wszystko. Więcej akcji było nawet w beznadziejnym ,,Dniu, w którym zatrzymała się Ziemia".

Druga odsłony gry. Coutinho po dośrodkowaniu Gerrarda dochodzi do główki, jednak Tim Krul zdołał wybić piłkę za linię końcową. Potem zamiast finezyjnych ataków, których i tak nie było od początku, mieliśmy pokaz brutalności i chamstwa. Kwintensencją tego podłego obrazu gry niech będzie wejście Janmata w nogi Balotellego. Futbolowy kryminał.

Następnie zaskoczyć holenderskiego golkipera miejscowych starał się wprowadzony Fabio Bronini, lecz jego uderzenie gdyby było tak celne, co silne, Czerwoni w końcu mieliby powody do radości.

W 73 minucie jedyną bramkę meczu zdobył Ayoze Perez. Gospodarze przeprowadzili niezbyt szybki atak swoją lewą flanką, piłka została odegrana do Sissoko, który wykorzystując nieudaną próbę przechwytu piłki Lovrena, znalazł miejsce do zagrania ją wzdłuż pola karnego. Na drodze podania stanął Alberto Moreno, jednak fatalne przyjęcie i brak Lovrena w tym rejonie szesnastki spowodował, że Perez dostał piłkę ,,jak na tacy". Uderzył w środek bramki, ale wystarczyło to, by pokonać belgijskiego bramkarza the Reds. Nie winiłbym Simona za utratę tego gola, nie mniej jednak był to strzał z gatunku tych do ,,obrony".

Do końca spotkania widzieliśmy jeszcze jedną kontrę Srok, żywcem wyciętą z rozgrywek osiedlowych, kiedy to Remy Cabella i Perez wyszli na jednego Glena Johnsona. Cabella w sytuacji sam na sam strzelił słabo, Mignolet zostawił nogi i tylko dzięki tej interwencji na tablicy wyników nie widniało gorzkie 2:0.

Czym odpowiedział Liverpool? Niczym. Mecz się skończył, styl pozostał, indolencja strzelecka również. Mechanizm Rodgersa zawodzi. Liczę, że Irlandczyk nie będzie brnął dalej w ślepą uliczkę, a wykrzesa z drużyny to, co tylko może. Bo w tym momencie wydaje mi się, że to zawodnicy są dopasowywani do z góry obranej taktyki, która przynosi opłakane rezultaty, a nie taktyka pod posiadany potencjał indywidualny zawodników. Chociaż Czerwone serce krwawi, nigdy nie przestanie pompować wiary i nadziei na lepsze jutro dla całego ciała. Przegrany mecz to przeszłość. Jak to mawia bardzo stare porzekadło - Zwycięzca ma wielu przyjaciół, zwyciężony - prawdziwych.

Sędzia: Andre Marriner
Frekwencja: 52166

Linki

Skrót