LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1043

Wymarzony wyjazd kibica Liverpoolu


Jeden z naszych stałych bywalców - Robson w ostatnim czasie spełnił swoje marzenia i pojawił się po raz pierwszy na meczu Liverpoolu. Smaczku z pewnością dodał fakt, iż była to wyjazdowa konfrontacja z Chelsea na Stamford Bridge. Oto jak opisał swoją przygodę życia nasz kolega.

Cześć, jestem Robert. Pochodzę z Torunia, drużynie Liverpool FC kibicuję już ponad 12 lat. W tym roku dopiero po raz pierwszy pojawiłem się na zlocie fanów LFC pod patronatem LFC.pl, zawsze coś mi wypadało, od kilku lat regularnie spotykam się z kibicami The Reds na meczach w Toruniu.

W niedzielę 11 listopada 2012 roku spełniło się jedno z moich marzeń…zobaczyłem na żywo mecz mojego ukochanego klubu. Nie był to wprawdzie stadion Anfield Road a dom naszego rywala czyli Stamford Bridge londyńskiej Chelsea, ale atmosfera, która towarzyszyła temu meczowi była nieziemska. Tym chciałbym się z Wami podzielić.

Pomysł i wyjazdowa trójca

Kilka mięsiecy temu siedziałem z moim kolegą Arkiem, który jest fanem Chelsea FC, w pubie Liga SportClub w Toruniu. Nagle zaczęliśmy rozmawiać o piłce, o naszych klubach i Arek wpadł na pomysł żebyśmy wspólnie udali się na Stamford Bridge przy okazji starcia naszych klubów. On był już tam wcześniej kilka razy na meczach Premier League, wiedział jak to się „je”. Dwa razy nie musiał mi powtarzać, wiedziałem, że taka okazja może się już nie zdarzyć.

Czekaliśmy na nowy terminarz angielskiej Premier League. Pojawił się. Szukamy meczu Chelsea – Liverpool na Stamford Bridge. Jest…data 11 listopada!! Nie czekamy dłużej, rezerwujemy bilety lotnicze do Londynu. Loty zabukowane, pozostaje tylko czekać te kilka miesięcy na wylot do Londynu.

Kilkanaście dni później opowiadam o tym, że lecę na mecz przyjaciółce Karolinie, która…jest fanką Chelsea. Jej piękne oczy zaczęły się świecić jeszcze bardziej. Nie może przeżyć tego, że zobaczę Torresa, Luiza, Mate w akcji. Któregoś wieczoru udajemy się z Karoliną do „naszego” pubu Liga SportClub. Pijemy słabe trunki, śmiejemy się, rozmawiamy z Arkiem o wylocie i nagle zdajemy sobie sprawę z tego, że wyjazd na mecz nie jest już dwuosobowy a trzyosobowy, Karolina leci z nami!

Sobota 10 listopada

Budzik dzwoni nieubłaganie o 3.10 w nocy, dzwonię do Karoliny żeby ją obudzić. O godzinie 4.30 podjeżdża kolega Jakub, który zawozi naszą trójce na lotnisko do Poznania. Mała sesja zdjęciowa podczas oczekiwania na wejście na pokład samolotu i wylatujemy do Londynu. Niecałe dwie godziny i jesteśmy na miejscu. Udajemy się pod Londyn do szwagierki Arka, ale to dziwne, kierowca po prawej stronie (śmiech!). Wieczorem wypad do okolicznych pubów, wiemy, że ten dzień szybko się nie skończy.

Niedziela 11 listopada – MATCHDAY!

Budzi mnie zapach angielskiego śniadania. Tosty, smażone jajka, bekon dają kopa na cały dzień. Wsiadamy w angielskiego high-speeda, moment i jesteśmy w Londynie. Dla Karoliny, jak i dla mnie jest to pierwszy raz w Londynie dlatego zaczynamy zwiedzanie tego wielkiego miasta. Big Ben, Parlament, London Eye, Pałac Buckingham, możnaby wymieniać i wymieniać atrakcje. Chodząc po mieście zauważyłem jednego Pana, który był ubrany w łączony szalik Chelsea i Liverpoolu. Podszedłem do niego, pogadaliśmy chwilkę, okazało się, że jest fanem Chelsea z Szwajcarii i przyleciał na mecz z rodziną. Zszokowany jestem metrem, kilka kolorów czyli linii metra, coś niesamowitego jak szybko można się poruszać z jednego miejsca do drugiego. Oczywiście był czas na zakupy, niech też Karolina ma coś od życia (śmiech!).

Przed godziną 15 wsiadamy w zieloną linie metra i udajemy się do celu naszej podróży czyli stadionu Stamford Bridge. W środku pełno kibiców ubranych na niebiesko, ja pod kurtką ubrany na czerwono. Stacja Fulham Broadway, wysiadamy z wielką grupą ludzi. Za chwilę łączymy się jeszcze z większymi grupami ludzi podążających w jednym kierunku. Podchodzimy do straganów z pamiątkami, kupuję łączony szalik Chelsea i Liverpoolu z datą meczu, Karolina z Arkiem wybierają gadżety, to jest 5 minut dla nich.

Wchodzimy do pubu przy stadionie gdzie czeka już na Nas kolega Arka. Na kilku telewizorach leci Sky Sports, podają składy. Małe zaskoczenie, co tam robi Jamie Carragher?!. Nagle przez szybę zauważam czerwoną armie kibiców The Reds w otoczeniu eskorty policji. Bawią się na całego, krzyczą, skaczą, zrobiło mi się gorąco w środku. Godzina 15.45 czasu londyńskiego, zbieramy się na miejsca! Każdy idzie w inną stronę, nie siedzimy razem.

Szukam trybuny West Stand Lower, pełno kibiców czeka na wejście, ale o dziwo moment i jestem w środku. Teraz tylko znaleźć odpowiedni gate, jest. Moim oczom ujawnia się wielki stadion, zielona płyta i piłkarze, którzy właśnie wychodzą na murawę. Patrzę w prawo a tam sektor kibiców gości odśpiewuje Nasz hymn „You’ll never walk alone”, śpiewam razem z nimi w duchu. Jestem cały podekscytowany. Jeszcze minuta ciszy i zaczynamy wielki mecz!

Aparat w dłoni, robię pełno zdjęć, nagrywam filmy, siedzę bardzo blisko murawy, piłkarzy mam na wyciągnięcie ręki. Najbliżej mi do Jose Enrique, który w pierwszej połowie śmigał po lewej stronie obrony niedaleko mnie gdy linia defensywna LFC była w „szyku”. Słychać doping kibiców Chelsea, kibice Liverpoolu nie są dłużni. Najbardziej rozweselił mnie moment, gdy Nasi kibice zaczęli „Fuck off Chelsea FC”, zaraz poszła kontra Chelsea „We know what we are…champions of Europe” na co Nasz sektor zareagował „We won it 5 times”.

20 minut gry, błąd defensywy w kryciu i jest gol dla Chelsea, zdobywcą John Terry. Stadion oszalał, takiego wrzasku z ust prawie 40 tys.( Stamford Bridge mieści ok. 42 tys. ale wiadomo, że kibice LFC ucichli) nigdy nie słyszałem. Nie jest dobrze, słabo gramy w pierwszej połowie, nerwowo przegryzam wargę. W duchu „C’mon Liverpool!”. Gwizdek Howarda Webba kończący pierwszą połowę, uffff, oby po przerwie było lepiej. W przerwie polewają murawę, kibiców zabawia maskotka Chelsea – lew.

Mija 15 minut, wychodzą sędziowie i piłkarze The Blues, Naszych jeszcze nie ma. W końcu wybiegają przy aplauzie czerwonego sektora. Startujemy z drugą połową. Teraz najbliżej mi do Johnsona i Sterlinga, ale ten młokos ma panowanie nad piłką!. Mijają kolejne minuty, wchodzi Suso za Sahina, jakoś ta gra zaczyna się powoli kleić. Kibice Liverpoolu chcą pomóc swoim piłkarzom, co po chwile głośny doping dobiega z ich miejsc. 73 minuta na telebimach, rzut rożny dla LFC. Coś mnie korci żeby nagrać ten korner. Suso dośrodkowuje, Jamie przedłuża a Luis Suarez pakuje piłkę do bramki. Tą chwile zapamiętam do końca życia. Ryk czerwonych gardeł – coś pięknego. Górny, jak i dolny rząd kibiców The Reds szaleje. Już po chwili słychać „Luis Suarez song”, czuję jakbym miał gorączkę.

Kilka minut później schodzi Torres. Wywołało to najpierw śmiech a zaraz buczenie kibiców Liverpoolu. Mieliśmy jeszcze okazje do strzelenia drugiej bramki ale sędzia Webb kończy spotkanie. Udaję się do tego samego pubu co przed meczem, czeka już na mnie Karolina i Arek z kolegą. Rozmawiamy o meczu, Arek z kolegą zobaczyli Didiera Drogbę w towarzystwie stewardów i blasków fleszy, wybiegli niczym Usain Bolt, wracają z pamiątką – zdjęciem z reprezentantem Wybrzeża Kości Słoniowej. Karolina wychodzi na zewnątrz i widzi Fernando Torresa, który odjeżdża swoim autem. Czekam na autobus z piłkarzami Liverpoolu, jest godzina 20.15, wychodzimy. Może innym razem uda się ich zobaczyć. Wracamy pod Londyn. W drodze powrotnej oglądam po kilka razy gol Suareza na moim aparacie…

Poniedziałek 12 listopada

Wstajemy wcześnie, po 10 musimy być na lotnisku w Londynie. Karolina kupuje ostatnie pamiątki, widzę kibica Liverpoolu ubranego w tą samą bluzę co ja. Uśmiechamy się do siebie, mówimy „hello”. Pojawia się gate do Bydgoszczy, idziemy się odprawić i opuszczamy Londyn, Anglię. Po przylocie przegrywam wszystko na laptopa, oglądam w kółko zdjęcia i filmy z meczu, wchodzę na lfc.pl, redaktor AirCanada pyta się jak tam było.

Mam nadzieję, że chociaż trochę przesiąkliście tymi emocjami, które są nadal we mnie. Zobaczyć ukochany Liverpool FC na żywo to niesamowite przeżycie. Mam nadzieję, że na wiosnę uda mi się zdobyć bilet na Anfield, poczuć magie stadionu i 45 tys. kibiców The Reds. To jest moje kolejne marzenie do zrealizowania. Zrobię wszystko żeby się spełniło, tak samo jak się spełniło to.

Na koniec proszę Was bardzo o uszanowanie Karoliny i Arka, kibiców Chelsea. Nie chciałbym żeby moi znajomi, przyjaciele byli w jakimś stopniu obrażani na stronie. Mam nadzieję, że nic takiego się nie stanie bo przecież jesteśmy kibicami Liverpoolu! YNWA!

P.S. Zapraszam do wspólnego oglądania meczów Liverpoolu do Torunia do pubu sportowego Liga SportClub. Kto był chociaż raz na pewno nie żałuję, spotkania kibiców w tym mieście można nazwać mianem legendarnych.

Robson87

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (4)

bullpro 15.11.2012 12:14 #
Gratulacje i wiedz że strasznie zazdroszcze przygody
Pozdrawiam YNWA
bananarama 15.11.2012 13:01 #
Elegancko!!! Ja mam bilet na Southampton na Anfield za dwa tygodnie, kilka rzedow za lawka rezerwowych. Nie moge sie doczekac juz..
adiczny 15.11.2012 13:17 #
Gratuluję wspaniałej przygody, ja również zazdroszczę.
A tak na marginesie - bardzo fajnie się czyta Twoje sprawozdanie z tej wyprawy. Ciekawie napisany :)
dakid15 16.11.2012 04:23 #
Gratuluję pięknej podróży :) Ja wybieram się na mecz ze Swansea, ale nie w Walii ;]

Pozostałe aktualności

Liverpool wraca do Ligi Mistrzów  (6)
02.05.2024 23:39, BarryAllen, liverpoolfc.com
Jaros z Pucharem Austrii  (1)
02.05.2024 13:27, Ad9am_, liverpoolfc.com
Wieść, na którą John W. Henry czeka od lat  (5)
02.05.2024 10:54, Bartolino, Liverpool Echo
Koniec sezonu dla Bobby'ego Clarka  (0)
01.05.2024 19:11, Margro1399, liverpool Echo