LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 620

Carragher i Gerrard wspominają finał


Przed dzisiejszym meczem Liverpoolu z West Hamem Jamie Carragher postanowił powspominać stare, dobre czasy ze Stevenem Gerrardem, bohaterem pamiętnego finału Pucharu Anglii z 2006 roku pomiędzy oboma zespołami.

Kapitan the Reds w majowym meczu w Cardiff zdobył dwie bramki, wyrównując stan rywalizacji tuż przed końcem spotkania. Nie pomylił się również w konkursie jedenastek, wygranym przez Liverpool 3:1.

Dzisiejsze starcie obejrzy co prawda w telewizji, ale znalazł czas na rozmowę z byłym kolegą z drużyny, obecnie pracującym między innymi dla gazety „Daily Mail”.

Jamie Carragher: Na początku tygodnia Liverpool wywalczył awans i znów zagra na Wembley. Gdzie oglądałeś mecz ze Stoke? Uda Ci się obejrzeć na żywo finał z Manchesterem City? Zacząłeś już załatwiać bilety?

Steven Gerrard: – Miałem zamiar zwrócić się do ciebie z tą prośbą! Razem z chłopakami z LA Galaxy oglądaliśmy to spotkanie w naszym ośrodku treningowym, przed popołudniowymi zajęciami. Niestety, nie dam rady przyjechać na finał. Czekają nas bowiem dwa ważne spotkania w tutejszej Lidze Mistrzów przeciwko Santosowi Laguna.

Jeden finał już jest. Uważasz, że Liverpool ma szanse na grę w kolejnym, tak jak my cztery lata temu?

– Mecz z West Hamem z pewnością nie będzie należał to najłatwiejszych. Zespół Slavena Bilicia może być wręcz zmorą dla the Reds. Potrafią wyprowadzać zabójcze kontrataki. Lubię Bilicia, pamiętam jak ciężko grało się przeciwko prowadzonej przez niego Chorwacji. W grze Młotów widać teraz ten chorwacki polot, świetnie się ich ogląda. Dla mnie to najlepszy West Ham, jaki kiedykolwiek widziałem.

To dość wymowne, że Dimitri Payet będzie najlepszym piłkarzem, jaki wybiegnie dzisiaj na Anfield. Z pewnością 10 lat temu kto inny dzierżył to miano. Czy występ w Cardiff uważasz za swój najlepszy w historii jako zawodnika the Reds?

– Jeśli chodzi o 90-minutowy występ, to tak.

Jednego gola wypracowałeś, dwa strzeliłeś, a potem jeszcze wykorzystałeś rzut karny w serii jedenastek. I pomyśleć, że dla Rafy Beníteza zawodnikiem meczu był Momo Sissoko!

– No właśnie! (śmiech) Szczerze mówiąc, Momo nie wycierpiał się tyle, ile pozostali, którzy po zakończeniu spotkania schodzili z murawy ze skurczami, wycieńczeni.

Co jeszcze pamiętasz z tego meczu? Wspomniałeś o skurczach. Tak, nigdy wcześniej, ani później nie odczuwałem silniejszych… Były gorsze, niż te po finale Ligi Mistrzów w Stambule w 2005 roku. Tydzień później musieliśmy się stawić na zgrupowaniu reprezentacji. Nie mogłem biegać, moje nogi były jak z galarety. Tamten finał bardzo różnił się od tego wygranego z Arsenalem w 2001 roku. Kilka tygodni wcześniej pokonaliśmy West Ham w lidze 2:1, i to na wyjeździe. Pomimo wielu zmian w składzie było to łatwe zwycięstwo. Teraz, gdy na to patrzę, ten mecz nam zbytnio nie pomógł.

– Przed spotkaniem z Arsenalem nie ciążyła na nas żadna presja – zgoła inaczej było w przypadku meczu z Młotami. Wiedziałem, że po prostu sobie nie daruję, jeśli nie sięgniemy po puchar. Z całym szacunkiem, ale to był West Ham… W naszym zespole było wiele gwiazd. Pamiętam, że w nocy poprzedzającej mecz nie mogłem zmrużyć oka. Ludzie z zewnątrz nie rozumieją obaw piłkarza, że coś może się nie udać. Właśnie takie myśli nie pozwalały mi spać, męczyły mnie.

Tego dnia zagrałem na lewej stronie obrony. Rafa martwił się o pojedynku biegowe Samiego Hyypii z Marlon Harewoodem, więc zamieniliśmy się pozycjami i Fin wylądował na prawej stronie. Właśnie dlatego znalazłem się pozycji, z której potem strzeliłem samobójczego gola…

– Ale trzeba ci oddać, że to był piękny strzał, Pepe Reina był bez szans! Ale na poważnie, pierwsze pół godziny było prawdziwą katastrofą. W wielkich meczach dąży się do spokojnego początku, wybadania, na co stać przeciwnika. Strasznie było mi cię szkoda, wyobrażałem sobie, co się stanie, jeśli skończy się na 0:1 po takiej sytuacji. Wiedziałem, że nie byłbyś w stanie się z tym pogodzić. A potem kolejnego gola dołożył jeszcze Dean Ashton i zaczęliśmy już obawiać się najgorszego.

– Jednak tuż przed przerwą wspaniałego gola zdobył Djibril Cissé. Co by o nim nie mówić, to trzeba przyznać, że gole to on umiał strzelać. Nikt jednak o tym nie wspomina, bo ja zdobyłem dwa, a tak naprawdę to jego trafienie odwróciło losy meczu. Zrobiło się 2:1 i wtedy pomyślałem, że mecz nadal jest do wygrania.

Kiedy wyrównałeś na 2:2, wyglądało na to, że możemy spokojnie zwyciężyć, ale nagle dzięki trafieniu Paula Konchesky’ego West Ham wyszedł na prowadzenie. Pepe obwiniał się po tym golu, po jego błędzie strzelił Ashton. Pamiętam, że mówiłem Tobie albo jemu, że nadal mamy czas. Byłem zdołowany stratą bramki, ale nawet wtedy nie przeszła mi myśl o porażce.

– Szczerze mówiąc, przy wyniku 3:2 byłem już przestraszony. Dostrzegłem zmęczenie chłopaków, sam też nie miałem siły. Pamiętasz, jak było tego dnia gorąco? Graliśmy w upale i prawdę powiedziawszy nie wierzyłem do końca w odwrócenie losów tego meczu. Jedyną nadzieją był doliczony czas gry. Pamiętam moment, w którym spiker oznajmił, że mecz przedłuży się o cztery minuty. Bardzo się ucieszyłem, bo dla kogoś, kto jest zmęczony, cztery minuty to dużo czasu. Dobrze, że odzyskaliśmy piłkę…

Na miejscu piłkarzy West Hamu po prostu udusiłbym Lionela Scaloniego. O Boże! Chciał postąpić jak profesjonalista, być miły. „Wybiję piłkę, ktoś leży na murawie”. Ale dlaczego nie wybił jej dalej, przez całe boisko? To była przecież ostatnia minuta! Co prawda musieliśmy ją szybko oddać, ale natychmiast mu ją odebrałem. Środkowy obrońca, grający na lewej stronie zabiera piłkę prawemu obrońcy? To pokazuje, jak szalony zrobił się ten mecz!

– Mógł lepiej postąpić. My jednak nie mogliśmy ot tak oddać im piłki i pozwolić im grać. To była jego wina. Na szczęście piłka szybko trafiła do mnie. W takich chwilach futbolówka rzadko pada we właściwym miejscu – albo za wysoko podskakuje, albo układa się na strzał lewą nogą. Dla pomocnika taka sytuacja to marzenie. Jak tylko spadała, nie myślałem o niczym innym, jak tylko o uderzeniu.

To jeden z najwspanialszych goli w historii Liverpoolu. Ale nie spodziewałeś się, że gdy ty będziesz strzelał, ja znajdę się w polu karnym, najbliżej bramkarza West Hamu ze wszystkich naszych zawodników.

– Często oglądam moje trafienie z Olympiakosem w Lidze Mistrzów (grudzień 2004) i tam, jako prawy obrońca, starasz się kiwać na lewym skrzydle niczym Cruyff! (śmiech)

Z czego się śmiejesz?!

– Ale wiesz co? Myślę, że piłkarze robią takie rzeczy zbyt rzadko. W najbardziej rozpaczliwych momentach sięgamy po desperackie rozwiązania. Wiesz, co mam na myśli?

Tak się gra w okręgówce, nie na takim poziomie. Trzeba grać rozumem, ale w tym jednym przypadku kontrolę przejmuje serce i wtedy przypominają się czasy gry w szkole.

– To prawda. Do głosu dochodzą emocje. Rafa zwykł nazywać to „emocjonalnym występem”.

Wydaje mi się, że pod wodzą Jürgena Kloppa the Reds czeka wiele takich spotkań.

– Dokładnie. To jeden z najbardziej „uczuciowych” menedżerów w obecnej piłce. Po spotkaniu z nim wiesz, że on nie udaje – taki po prostu jest. Sądzę, że usiłuje przywrócić tej drużynie emocje, podobnie jak kibicom. A wracając do naszego meczu z West Hamem, nie miałem już sił, aby cieszyć się z bramki. Myśleliśmy tylko o tym, by przetrwać dogrywkę. Wspomniałeś wcześniej o skurczach… Moje mięśnie wprost pękały. Ale kiedy tylko dotarliśmy do karnych, wiedziałem, że wygramy. Mieliśmy w bramce „kota”, czyli Pepe Reinę.

Wszyscy skupiają się na tym, co zrobił przy straconych bramkach, ale pamiętasz jego interwencję w dogrywce? To była jedna z najwspanialszych bramkarskich parad, jakie widziałem – spadając, udało mu się skierować piłkę po strzale na słupek.

– Chyba zgodzisz się ze mną co do tego, że był to jeden z najlepszych zespołów, w jakich graliśmy. Byliśmy mocni, czuć było jedność, a w dodatku mieliśmy wielu piłkarzy światowej klasy. Dla chłopaka z Anglii trudno wyobrazić sobie coś przyjemniejszego od sięgnięcia po ten puchar.

Wiesz, co jeszcze szczególnie zapamiętałem z tego dnia? Pomeczową imprezę. Za czasów Gérarda Houlliera po wygranych finałach szliśmy do hotelu na kolację. Z kolei po meczu z West Hamem wróciliśmy do Liverpoolu i wylądowaliśmy w barze w centrum miasta. Planowaliśmy prywatną zabawę dla osób z klubu, ale gdy tylko weszliśmy do środka, byli wszyscy Scouserzy, jakich tylko znaliśmy! Wszyscy znakomicie się bawiliśmy.

Spisał: Dominic King

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (2)

greenbert30 30.01.2016 15:03 #
Az się łezka w oku kreci. Miejmy nadzieje ze z Jorgusia takie czasy wrócą YNWA
Arik 30.01.2016 17:03 #
Ciary na łapach czytając ten wywiad

Pozostałe aktualności

Wspomóżcie małą fankę Liverpoolu  (3)
29.04.2024 22:08, AirCanada, własne
Spięcie, które symbolizuje kryzys Liverpoolu  (7)
29.04.2024 19:16, GiveraTH, The Athletic
Gravenberch: Każdy jest rozczarowany  (0)
29.04.2024 15:21, Margro1399, Liverpoolfc.com
Dirk Kuyt: Anfield pokocha styl Arne Slota  (0)
29.04.2024 14:43, Bartolino, The Athletic
Salah zostanie w klubie na kolejny sezon  (36)
29.04.2024 13:11, BarryAllen, The Athletic
Wszystkie twarze Arne Slota  (20)
29.04.2024 12:56, Zalewsky, własne
Shearer i Wright o decyzji Anthony'ego Taylora  (5)
29.04.2024 11:45, Bajer_LFC98, Liverpool Echo