Jamie Cassidy - talent, który został przestępcą
Jamie Cassidy, liverpoolski talent, który został przestępcą narkotykowym: - W więzieniu niektórzy mówią, że chcą być albo piłkarzem, albo dilerem. Ja byłem jednym i drugim.
"Cass" doskonale pamięta datę, kiedy zrozumiał, że jego życie na wolności dobiega końca.
Było to 17 października 2020 roku — dzień, w którym Virgil van Dijk doznał takiego samego koszmarnego urazu kolana w meczu z Evertonem, jaki lata wcześniej zakończył obiecującą karierę piłkarską samego Cassidy’ego.
Cassidy, który zdobył z Liverpoolem młodzieżowy Puchar Anglii w drużynie z takimi zawodnikami jak Jamie Carragher i Michael Owen oraz trenował z reprezentacją Anglii podczas Euro '96, już dawno zakończył karierę, kiedy tamtego dnia usiadł w swoim domu w Knowsley pod Liverpoolem, by obejrzeć derbowy mecz.
Zaraz po zakończeniu spotkania otrzymał telefon od córki swojego starszego brata, Jonathana. Poinformowała go, że Jonathan został aresztowany na lotnisku w Manchesterze po powrocie z Dubaju, gdzie spędził większość lata w ukryciu.
Cassidy wiedział już wtedy, że to koniec — dla niego i jego brata. W poniedziałkowy poranek adwokat pokazał mu raport policyjny. Francuscy śledczy złamali szyfrowanie komunikatora EncroChat, za pomocą którego obaj kontaktowali się z kartelami narkotykowymi z Ameryki Południowej. Pseudonim Jonathana brzmiał „WhiskeyWasp”, a Jamie’ego — „NuclearDog”. Oba pseudonimy widniały w całym raporcie. Ale dopiero 5 listopada, o 6:30 rano, policja zapukała do jego drzwi z nakazem aresztowania i skuła go kajdankami, gdy siedział na kanapie w swoim salonie.
Podczas przesłuchania na posterunku 40 kilometrów dalej, w Ashton-under-Lyne w Greater Manchester, Cassidy przypomina sobie, że jego wzrok zgasł — zrozumiał, że dowody, które przedstawiono, mogą go posłać za kratki na bardzo długo.
– W momencie, kiedy cię aresztują, twoje myśli ruszają jak pociąg ekspresowy – mówi w rozmowie z The Athletic. – Pokazują mi te zdjęcia, a ja myślę: - Oni wiedzą wszystko.
Tymczasowo aresztowany, Cassidy sądził, że trafi do HMP Forest Bank w Manchesterze, gdzie przebywał jego brat. Zamiast tego konwój zabrał go z powrotem w stronę Liverpoolu, mijając jego dom przy autostradzie M57, który dostrzegł przez małe okienko w celi transportowej.
– Mówię do siebie: - Nie patrz w bok, bo gdy Jon został aresztowany, widziałem, jak bardzo ucierpieli moi rodzice, jego pięcioro dzieci i partnerka – wspomina. – Ale i tak patrzę. I wiem, że cała moja rodzina pewnie tam jest, płaczą i się martwią. To było najgorsze uczucie w moim życiu. Wiedziałem, że nie wrócę przez pięć do dziesięciu lat, może jeszcze dłużej.

Cassidy trafił do HMP Liverpool w dzielnicy Walton – tej samej, w której dorastał.
Pamięć jego przybycia do więzienia wciąż jest żywa. Po rozebraniu do naga kazano mu kucnąć nad lustrem na podłodze, by sprawdzić, czy niczego nie wnosi. Wydano mu dwa komplety szarego uniformu, dwie białe koszulki i pomarańczowy koc, który wyglądał i pachniał, jakby był używany od 1855 roku, kiedy otwarto zakład. Więźniowie nazywali go „swędzącym i drapiącym”.
Był to czas drugiego lockdownu covidowego, a wirus szalał w więzieniach. To oznaczało izolację i prawdziwe ciężkie więzienie. Cassidy przez pierwsze sześć tygodni nie mógł się nawet wykąpać, spędzając cały ten czas zamknięty w celi wielkości małej łazienki przez 24 godziny na dobę.
Rutyna niewiele się poprawiła przez następne 18 miesięcy. Wizyty były zakazane. Nie było dostępu do siłowni ani spacerniaka. Cele nie miały pościeli ani poduszek. Nie było okien, a nocą temperatura spadała, a zimne powietrze znad Morza Irlandzkiego przedostawało się do środka.
Cassidy mógł tylko leżeć na gołym materacu i rozmyślać o swoich decyzjach, patrząc na zepsuty telewizor i denerwując się, że czajnik też nie działa. Gdy powiedział strażnikowi, że nic tu nie działa, usłyszał: „Witaj w Walton, chłopie”.
W marcu 2024 roku Cassidy przyznał się do pobierania wynagrodzenia za „zarządzanie” przemytem 356 kg kokainy do Liverpoolu z Holandii i został skazany na 13 lat i 3 miesiące więzienia.

Narkotyki miały wartość rynkową 28 milionów funtów, a brytyjska prokuratura opisała Cassidy’ego jako „księgowego”, odpowiedzialnego za dostawy i odbiory, głównie na północy Anglii.
Chociaż jego brat, którego apelacja przeciwko wyrokowi 21 lat i 9 miesięcy została odrzucona w czerwcu, był uznawany za bardziej znaczącą postać w spisku, to media skupiły się głównie na Cassidy’m z uwagi na jego piłkarską przeszłość.
Fakt, że nie był gwiazdą, uczynił historię jeszcze bardziej interesującą. Carragher wspominał go w swojej autobiografii jako zawodnika, który „z pewnością byłby podstawowym piłkarzem”, gdyby nie dwa poważne urazy. Jednak wszystko, co działo się potem, pozostawało nieopowiedziane.
Cassidy opuścił zakład HMP Thorn Cross pod Warrington na warunkowym zwolnieniu w czerwcu 2025 roku. Sędzia wziął pod uwagę jego zachowanie podczas pobytu w Walton, gdzie został wolontariuszem Samarytan i wspierał więźniów z myślami samobójczymi. Uznano, że wyrażony przez niego żal i „wstyd” były „autentyczne i głębokie”, ponieważ zrozumiał wpływ swoich decyzji w świecie pełnym problemów z narkotykami.
The Athletic relacjonował proces Cassidy’ego, próbując wypełnić lukę między jego odejściem z Liverpoolu do Cambridge United w trzeciej lidze a pojawieniem się w oszklonym boksie w sądzie w Manchesterze ćwierć wieku później.
Cassidy przeczytał tekst i sam skontaktował się z redakcją, oferując szczegółową rozmowę o tym, co działo się z nim między 22. a 42. rokiem życia oraz jak więzienie na niego wpłynęło. Odbyły się trzy rozmowy — już w pierwszej przyznał, że niemal całe dorosłe życie był „kompletnie zagubiony”.
Cassidy był w dobrej formie dzięki ćwiczeniom w więziennej siłowni i wyglądał jak były piłkarz. Ale sam nie czuł się już nim w pełnym znaczeniu tego słowa, bo jego kariera zakończyła się zbyt wcześnie.
Badania z 2024 roku wykazały, że tylko 6 procent piłkarzy z akademii zostaje zawodowcami w niższych ligach Anglii, a jeszcze mniej trafia do Premier League. To przygnębiająco niski odsetek, choć dziś młodzi zawodnicy mają więcej wsparcia. W czasach Cassidy’ego – jeszcze przed powstaniem akademii – praktycznie nie istniało żadne wsparcie psychologiczne ani doradcze.
Cassidy był blisko piłkarskiego raju. Na początku sezonu 1996/97 otrzymał numer 22 w składzie Liverpoolu. Owen miał 18, Carragher – 23, David Thompson – 25. Cała trójka rozegrała łącznie 1090 meczów w barwach Liverpoolu. Cassidy, mimo że grał w meczach towarzyskich, był jedynym, który nie doczekał się debiutu w pierwszym zespole.

Nie obwinia piłki nożnej ani nikogo innego poza sobą za swoje decyzje i z pewnością nie szuka współczucia, ale dobrze wie, kiedy zaczął się jego upadek.
– Nikt mi nie włożył EncroChata do ręki poza mną samym – podkreśla Cassidy.
Uważa jednak, że piłkarze, rodzice, doradcy oraz kluby mogą wyciągnąć wnioski z jego doświadczeń i ich wpływu na innych.
– Szczególnie piłkarze – dodaje. – Bo ja byłem piłkarzem i byłem tak blisko. Gdyby nie kontuzje, myślę, że zagrałbym 15–20 meczów dla Liverpoolu w sezonie 1997/98 i kariera by się rozwinęła. Ale nie miałem planu B. Wszystko opierało się na piłce. Spędziłem prawie 12 lat w Liverpoolu, a kiedy odszedłem, nie umiałem nawet wymienić wtyczki. I nagle zostałem wyrzucony jak bezpański pies.
Jedyny moment, w którym okazał emocje podczas ogłoszenia wyroku, to ten, gdy sędzia wspomniał o jednej z jego córek, która była w trakcie diagnozy poważnej choroby. Bardzo go boli, że nie było go przy niej przez ostatnie pięć lat.
– Miała 16 lat, gdy mnie zamknęli. Była przyklejona do mojego boku – mówi. – Jako rodzic musisz być przy dziecku, a mnie przy niej nie było, gdy dowiedziała się o chorobie.
Spoglądał też przez salę sądową na swoich rodziców, którzy musieli znosić ciężar tego, że dwóch ich synów czeka długi wyrok. Cassidy martwił się o ich zdrowie, zastanawiając się, czy dożyją 70.
Cassidy wyszedł na warunkowe zwolnienie z zakładu Thorn Cross 11 czerwca, a dzień później jego ojciec, Tommy, zmarł na problemy z sercem. Miał 71 lat. Warunki zwolnienia Cassidy’ego przewidują, że do lutego 2026 roku nie może opuszczać domu w godzinach od 19:00 do 7:00. Cieszy się jednak, że był przy ojcu w chwili jego śmierci, bo akurat wtedy poluzowano ograniczenia. Mógł też wziąć udział w pogrzebie i wygłosić mowę pożegnalną 2 lipca. Jego brat, przebywający w więzieniu kategorii A, nie mógł.
– Mieć dwóch synów w więzieniu to musiał być dla niego ogromny ciężar, ale zawsze mnie wspierał, odwiedzał, gdziekolwiek byłem – wspomina Cassidy. – Mam szczęście, że byłem przy nim, gdy umierał. Ale chciałbym być obecny w jego ostatnich latach. I jedyną osobą, która za to odpowiada, jestem ja. Będę musiał z tym żyć.
Podczas procesu w wielu artykułach pokazywano zdjęcie młodego Cassidy’ego siedzącego na piłce w Melwood, dawnym ośrodku treningowym Liverpoolu. Kiedy analizował to zdjęcie z psychologiem w więzieniu, odczuwał tylko smutek. Przypominało mu o utraconych możliwościach.
Dla Cassidy’ego zawsze chodziło o piłkę, ale wiedział też, że kariera na najwyższym poziomie pozwoliłaby mu zapewnić rodzinie bezpieczeństwo finansowe.
– Ludzie od razu cię szufladkują: będziesz tym, będziesz tamtym – mówi.
W jego nastoletnim świecie oznaczało to grę w pierwszym zespole Liverpoolu i reprezentacji Anglii, którą reprezentował w kategoriach juniorskich. Przez dwa lata uczęszczał do ośrodka FA w Lilleshall w Shropshire, gdzie uczył się razem z Carragherem.
Jego talent zauważono jeszcze wcześniej – wystąpił w filmie szkoleniowym z udziałem Johna Barnesa i Bryana Robsona. Pamięta, jak wrócił do szkoły w Walton i oglądał tę kasetę VHS z kolegami z klasy.
Wkrótce wybrał Liverpool zamiast Evertonu – klub, któremu kibicował jako dziecko i który miał pod nosem, mieszkając przy City Road, niedaleko Goodison Park. Uczęszczał do Alsop High School, w której kiedyś uczył Gérard Houllier – przyszły trener Liverpoolu.
Cassidy jechał autobusem drużyny Evertonu na finał Pucharu Anglii w 1989 roku, miał nawet koszulkę podpisaną przez swojego idola, Graeme’a Sharpa. Ale uznał, że Liverpool był mniej nachalny i bardziej lubił treningi pod okiem dyrektora młodzieżówki Steve’a Heighwaya.

W Liverpoolu był tak ceniony, że już w wieku 10–11 lat zapraszano go do Melwood latem, by trenował z młodymi zawodowcami. Starsi trenerzy polubili chłopca, którego wszyscy nazywali „Cass”. Czasami Ronnie Moran i Roy Evans pozwalali mu dołączyć do ostatnich 15 minut treningów pierwszego zespołu. Cassidy był agresywnym pomocnikiem, a jego lewa noga wyróżniała go na tle innych.
Po golu dla juniorskiej reprezentacji Anglii przeciwko Szkocji na Wembley, lato 1996 roku stało się dla niego przełomowe. Po zdobyciu młodzieżowego Pucharu Anglii z Liverpoolem (w drużynie grali Carragher, Owen i Thompson, a w finale z West Hamem – Frank Lampard i Rio Ferdinand), Cassidy został powołany przez selekcjonera Terry’ego Venablesa na treningi z pierwszą reprezentacją podczas Euro 1996 w Anglii. Był dumny, że mógł załatwić bilety dla ojca i brata Jonathana, tuż za ławką rezerwowych.
Ma żywe wspomnienia z tamtego okresu: Paul Gascoigne tańczący w autobusie drużyny i śpiewający „Three Lions”, a gdy Cassidy stracił trochę pieniędzy na wyścigach, inni piłkarze zrzucili się, by mu je oddać. Te doświadczenia tylko umocniły go w przekonaniu, że zostanie reprezentantem Anglii. Venables często z nim rozmawiał, a inni zawodnicy traktowali go jak pełnoprawnego członka zespołu.

– To były najlepsze tygodnie mojego życia – mówi. – Żaden z młodych nie traktował tego jak wakacji. Braliśmy udział w treningach i życiu drużyny. Czułem, że jestem blisko awansu. Venables jasno mówił każdemu z nas, że jeśli będziemy się rozwijać, możemy znaleźć się w kadrze na mundial we Francji albo Euro 2000. Dwa lata później Rio dostał powołanie, Frank był blisko, Thommo też zagrał w reprezentacji (w 2002). Tylko ja nie.
Lato 1996 zakończyło się porażką Anglii z Niemcami po karnych w półfinale i wyjazdem Cassidy’ego na młodzieżowe mistrzostwa U-18, gdzie Anglia zajęła trzecie miejsce za Francją z Thierrym Henrym i Davidem Trezeguetem. Carragher nie pojechał, więc mógł trenować z pierwszym zespołem w Melwood i pokazać się trenerom. Po pełnym okresie przygotowawczym Carragher został pierwszym z młodych lokalnych piłkarzy Liverpoolu, który przebił się do seniorskiej drużyny.
Cassidy myślał, że najgorsze już za nim – dwa lata wcześniej złamał piszczel. Po powrocie do gry czuł się fizycznie i mentalnie silniejszy niż kiedykolwiek. Ale kiedy był blisko debiutu, kolano znów dało o sobie znać – podczas sparingu z Tranmere Rovers w Melwood. Lekarz wyjaśnił mu, że zerwał więzadło krzyżowe: – Wyobraź sobie, że trzymasz linę mocno w obu dłoniach, bierzesz nowiutki, ostry nóż i przecinasz ją na środku – usłyszał.
Cassidy pamięta zapłakaną drogę powrotną z kliniki w Shropshire. Zapytał ojca:
– Czemu ja?
– A czemu nie ty, synu? – odpowiedział.
Cassidy bardzo kochał ojca, który zawsze był przy nim. Ale była to jedyna poważna rozmowa, jaką odbył z kimkolwiek o swoich uczuciach dotyczących kontuzji czy kierunku, w jakim zmierzało jego życie. – To były inne czasy – mówi. – Miałeś problem? Musiałeś sobie radzić.
Ta kontuzja była rozstajem dróg.
Wcześniej podpisał z Liverpoolem dwuletni kontrakt, choć klub chciał zatrzymać go na trzy. Wierzył w siebie, myślał, że zaraz wejdzie do pierwszego zespołu i wywalczy lepsze warunki. Zamiast tego, walczył o uratowanie kariery, a czas uciekał.

Mimo kilkunastu operacji nie udało się opanować opuchlizny w kolanie. Tymczasem Roy Evans walczył o utrzymanie posady, a w klubie było coraz mniej ludzi, którzy chcieli się za nim wstawić. Gdy pod koniec 1998 roku Evans odszedł, a jego miejsce zajął Gérard Houllier, Cassidy poczuł się opuszczony.
– Nie chciałem odchodzić, bo Liverpool to był cały mój świat, to był dom – mówi. – Ale gdy usiadłem z Houllierem, wiedziałem, że nic z tego. Powiedział, że widzi mnie na lewej obronie, że tam ma lukę, ale po prostu za mało mnie widział, żeby zaproponować nową umowę. Gdy odszedł Roy i wszyscy trenerzy, którzy mnie znali – Sammy Lee, Joe Corrigan, Doug Livermore – nie miałem już nikogo, kto by się za mną wstawił.
– Może z czasem udałoby się doprowadzić kolano do porządku, ale najlepszą szansę miałem w Liverpoolu. Nie mam żalu do Houlliera, bo był pod presją, musiał coś zmieniać i nie mógł czekać.
Cambridge było jakimś wyjściem, ale dzieliło go 200 mil od domu, gdzie jego partnerka urodziła syna. Przez pierwszy rok kontraktu Cassidy kursował po autostradzie – Pewnie nie byłem wtedy najlepszym profesjonalistą, jakim mogłem być.
Bardziej bolesna prawda była jednak taka, że kolano nadal tak bardzo mu dokuczało, iż wiedział, że kariera dobiega końca.
– Całe życie myślisz, że będziesz gwiazdą, że zagrasz dla Liverpoolu i Anglii – mówi. – A potem jesteś w Cambridge United z rozwalonym kolanem. Ciężko to przełknąć. Nikt cię mentalnie nie przygotowuje na coś takiego.
– Kupiłem dom niedaleko toru wyścigowego w Huntingdon. A kiedy nie wracałem do domu, siedziałem tam sam ze swoimi myślami.

Cassidy zawarł ugodę z Cambridge, a po krótkim epizodzie w Northwich Victoria w Conference (obecnie National League Premier) dołączył do Burscough z Northern Premier League, gdzie zarabiał 60 funtów tygodniowo – uzupełniając dochody pracą w firmie budowlanej swojego ojca. Ale serce już nie było w grze, szybko zrezygnował z szóstego poziomu rozgrywek w Anglii, próbując jeszcze znaleźć entuzjazm, grając z kolegami w niedzielnej lidze w Liverpoolu. Jednak tam zetknął się z zupełnie innymi realiami.
– Widziałeś torby przy linii bocznej, a w nich pistolety i noże – mówi. – Napastnik zostawał znokautowany po rzucie rożnym, a sędzia bał się wyrzucić niektórych graczy z boiska. To nie było dla mnie.
Przez jakiś czas jeszcze próbował grać w piłkę pięcioosobową, ale czasem kolano dochodziło do siebie przez dwa tygodnie. Cassidy przyznaje, że zaczął „nienawidzić piłki nożnej”. Nie był w stanie oglądać Liverpoolu, gdzie jego koledzy, jak Carragher, zrobili kariery, zdobywając trofea, jak choćby w 2001 roku. Całkowicie odciął się od dawnego środowiska, zrywając kontakty z przyjaciółmi, z którymi kiedyś był bardzo blisko.
– Cieszyłem się ich sukcesami, bo nie jestem zazdrosnym człowiekiem – zapewnia. – Ale cały czas myślałem: „Powinienem tam być razem z wami”.
W sądzie w Manchesterze Cassidy przyznał, że został międzynarodowym handlarzem narkotyków przez oportunizm. Praca w budowlance przez lata wprowadzała go w kręgi przestępczego półświatka Liverpoolu. Jeden z jego przyjaciół, który działał w narkobiznesie, zachorował, ale zanim zmarł latem 2020 roku, zamieszkał w jednej z nieruchomości Jonathana Cassidy’ego i zdążył wprowadzić braci w „branżę”.
Były piłkarz podkreśla, że nie obudził się pewnego dnia z myślą: „zostanę dilerem”.
– Powoli, krok po kroku, zaczynasz im pomagać i się angażujesz. Ale to nie była świadoma decyzja – tłumaczy. – To się dzieje z czasem. W więzieniu niektórzy mówią, że chłopaki chcą być albo piłkarzami, albo dilerami. Niestety, ja byłem jednym i drugim.
Cassidy przyznaje, że zażywał kokainę, co ułatwiło mu przejście na drugą stronę barykady. Sięgał też po alkohol, by zmienić swoje samopoczucie. Większość pieniędzy z piłki zainwestował w nieruchomości, a choć miał emeryturę, ledwo starczało mu na życie. Ciągle brakowało gotówki.
Transakcja narkotykowa warta dziesiątki milionów funtów mogła rozwiązać wszystkie problemy finansowe. W sądzie ujawniono, że Jonathan Cassidy w jednej z rozmów na EncroChat porównał się do meksykańskiego barona narkotykowego Joaquína „El Chapo” Guzmána po obejrzeniu serialu „Narcos” i odkryciu, że mają te same daty urodzin.

Rola Jamiego w spisku polegała na pilnowaniu, kto komu jest winien pieniądze, odbieraniu należności oraz transporcie kokainy po jej dotarciu z Rotterdamu do Liverpoolu.
Po aresztowaniu jego prawnicy doradzili mu, by kwestionował dowody ze względu na sposób, w jaki uzyskano nakazy przeszukań po przejęciu EncroChatu. Dlatego spędził prawie cztery lata w areszcie, zanim jego sprawa trafiła na wokandę.
Jako dziecko wielokrotnie mijał więzienie w Walton, zastanawiając się, co kryje się za jego ponurymi murami. Teraz miał się przekonać.
Cassidy jest niski, ale wysportowany i umie o siebie zadbać. Mimo to przyznaje, że był przerażony.
– Kto mówi, że się nie boi wchodząc do więzienia, ten kłamie. To niebezpieczne miejsce. Jak szybkowar – w każdej chwili może wybuchnąć. Musisz być czujny 24/7.
Jako więzień był świadkiem, jak więźniowie zostali pocięci żyletkami i jak atakowano strażników. Jako wolontariusz dla Samaritans słuchał opowieści współwięźniów, którzy doświadczyli przemocy seksualnej. Niektóre z nich pochodziły od morderców, którzy mieli przed sobą odsiadki po 30–45 lat. Kilkakrotnie udało mu się odciągnąć ludzi od prób samobójczych – to zostało uwzględnione przez sędziego przy wydawaniu wyroku.
Dzięki doświadczeniom innych zaczął więcej rozumieć o sobie samym. Przez ostatnie 20 lat z nikim nie rozmawiał o „traumie” utraty kariery piłkarskiej.
– Do 42. roku życia nie rozumiałem siebie, bo nigdy nie przepracowałem tego, co stało się z moją karierą – przyznaje. – To doprowadziło do serii złych decyzji.
Dziś mówi o tym z większą pewnością. Różne kluby sportowe zapraszają go do rozmów z młodymi zawodnikami. Cassidy chciałby poświęcić się motywacyjnemu występowaniu, ale rozumie, że odbudowanie zaufania może zająć czas – zwłaszcza że wyrok zapadł stosunkowo niedawno.
Jednak pierwsze reakcje są obiecujące. Po jednym z wystąpień otrzymał e-mail od organizatora, który określił jego sesję jako „niezwykle emocjonalną i inspirującą, pozostawiającą trwałe wrażenie na wszystkich uczestnikach”.
W więziennych korytarzach widział skutki swoich czynów – uzależnienie było powszechne.
– Wielu chłopaków bierze narkotyki i pije, żeby nie czuć krat, żeby czas szybciej leciał – mówi. – Ale ja chciałem czuć ból każdego dnia, by nigdy nie wrócić.
Myśląc o ostatnich pięciu latach, jego refleksje sięgają znacznie dalej wstecz. W więzieniu przeszedł terapię EMDR, by dotrzeć do źródła swoich problemów. Wszystko prowadziło z powrotem do kontuzji.
– Psychicznie, fizycznie i emocjonalnie czuję się dziś nowym człowiekiem – mówi. – Jasność umysłu pomogła mi poradzić sobie ze śmiercią ojca.
Rodzina wspierała go przez cały czas pobytu w więzieniu – nigdy nie dawali mu odczuć, że musi odbudowywać z nimi relacje.
On sam czuje jednak inaczej – szczególnie względem swoich dzieci.
– Poradziłem sobie w więzieniu, ale to, co z tym się wiąże, jest jeszcze bardziej traumatyczne – mówi. – Bo chodzi o wpływ na rodzinę. To nie tylko więzień odsiaduje wyrok. Moja mama, tata, partnerka i dzieci – oni też siedzieli w innym rodzaju więzienia. Ciągły stres, lęk, zamartwianie się. Nie da się tego cofnąć. Ale można spróbować to naprawić.
Simon Hughes
Komentarze (0)