Jak Liverpool uhonorował Jotę w meczu z Preston
Każda kolejna wersja była głośniejsza i brzmiała z większym uczuciem niż poprzednia.
Przez siedem minut po końcowym gwizdku na Deepdale piłkarze i sztab Liverpoolu stali na skraju pola karnego, oklaskując 5600 kibiców gości zgromadzonych na Bill Shankly Kop, podczas gdy jedna piosenka wciąż leciała w kółko. Emocje malowały się na ich twarzach. Niektórzy ocierali łzy z policzków.
Oh, he wears the No 20,
He will take us to victory,
And when he’s running down the left wing,
He’ll cut inside and score for LFC,
He’s a lad from Portugal,
Better than Figo don’t you know,
Ohhh, his name is Diogo
Powtarzano to bez końca w popołudniowym słońcu. Na jednym z niesionych transparentów widniał napis „Diogo Jota 1996–2025. Na zawsze czerwony”. Ostatecznie przejmujący i nieustający hołd został zastąpiony donośnym okrzykiem „mistrzowie”, a następnie, jak na ironię, zabrzmiał hymn klubu „You’ll Never Walk Alone”. Te słowa brzmią dziś bardziej prawdziwie niż kiedykolwiek.
Po udręce ostatnich 10 dni, tak wzruszający pokaz jedności przynosił pocieszenie. Droga powrotu do czegokolwiek, co przypomina normalność, będzie długa i kręta dla wszystkich związanych z Liverpoolem, ale pierwsze nieśmiałe kroki zostały poczynione w niedzielę na stadionie Preston North End.
Osłabiona drużyna Arne Slota rozpoczęła przedsezonowe mecze od zwycięstwa 3:1 nad drużyną z Championship dzięki bramkom Conora Bradleya, Darwina Nuneza i Cody'ego Gakpo. Letnie nabytki: Jeremie Frimpong, Milos Kerkez, Giorgi Mamardashvili i Freddie Woodman, wszyscy zebrali zasłużone pochwały.
Ale to był dzień, w którym wydarzenia na boisku nie miały dla Liverpoolu żadnego znaczenia. Nie da się wygrać, gdy wciąż zmaga się z tak ogromnym poczuciem straty. Samo rozegranie meczu wydawało się osiągnięciem, biorąc pod uwagę śmierć Joty i jego brata Andre Silvy w wypadku samochodowym w Hiszpanii 3 lipca.
Kapitan Virgil van Dijk, debiutant Florian Wirtz, Ibrahima Konate, Luis Diaz, Alexis Mac Allister i Alisson byli wśród tych, którzy nie wzięli udziału w meczu po całym zamieszaniu związanym z przełożeniem przedsezonowych testów i niektórych treningów. Zdecydowano, że lepiej będzie, jeśli wcześniej wykonają kilka indywidualnych ćwiczeń w Kirkby, nie ryzykując utraty kondycji.
Zrozumiałe jest, że Slot i jego zawodnicy nie pełnili żadnych funkcji medialnych po meczu w Preston, ale trener otwarcie rozmawiał z LFCTV przed meczem o wyzwaniach związanych z radzeniem sobie z konsekwencjami takiej tragedii.
- Nic nie jest dla nas teraz ważne, ale jesteśmy klubem piłkarskim, więc musimy trenować i dalej grać - powiedział Slot.
- Bardzo trudno znaleźć odpowiednie słowa, bo ciągle debatujemy, co jest właściwe. Czy możemy znowu trenować? Czy możemy się znowu śmiać? Czy możemy się złościć, jeśli podejmiemy złą decyzję?
- Powiedziałem im, że może najlepiej będzie, jeśli poradzimy sobie z tą sytuacją jak Jota. Chodziło mi o to, że Jota zawsze był sobą. Nieważne, czy rozmawiał ze mną, z kolegami z drużyny, ze sztabem, zawsze był sobą. Więc postarajmy się też być sobą.
- Jeśli chcemy się śmiać, to się śmiejemy; jeśli chcemy płakać, to będziemy płakać. Jeśli chcą trenować, to mogą; jeśli nie chcą trenować, to mogą nie trenować. Ale bądź sobą, nie myśl, że musisz być inny, niż podpowiadają ci emocje.
Slot zaprezentował światu swój trenerski kunszt, prowadząc Liverpool do tytułu mistrza Premier League w swoim debiutanckim sezonie na Anfield. Jego przywództwo, które wykazał w obliczu tak wielkiego bólu, jest prawdopodobnie jeszcze bardziej imponujące.
Był obecny tuż po szokującej wiadomości, kiedy piłkarze i sztab szkoleniowy zjechali się do małego portugalskiego miasteczka Gondomar na stypę i pogrzeb. Był obecny podczas pierwszego spotkania w Kirkby, kiedy większość zdewastowanej drużyny zebrała się ponownie w zeszły wtorek i ktoś musiał zaplanować drogę powrotną do gry.
Zamiast wracać do domu po tak trudnym dniu, Slot pojechał na Anfield z żoną Mirjam, aby odwiedzić sanktuarium stworzone przez tysiące kibiców, którzy zgromadzili się na stadionie, aby złożyć hołd i zostawić kwiaty, kartki, koszulki, szaliki, banery, flagi, czapki, a nawet kontrolery PlayStation.
W piątek Slot ponownie tam był, a do zawodników i sztabu dołączyła żona Diogo - Rute oraz rodzice, Joaquim Silva i Isabel Silva, którzy chcieli zobaczyć ten ogrom miłości, jaki został im okazany.
Każdy piłkarz Liverpoolu złożył białą i czerwoną różę ku pamięci swojego kolegi z drużyny i jego brata. Rute odwiedziła również ścianę „Forever 20” na rogu pobliskiej Sybil Road i dopisała wiadomość do setek pozostawionych na ścianie domu.
Niedaleko, przed pubem Halfway House, ukończono już mural przedstawiający Jotę. Są też plany na kolejny, po tym jak artysta uliczny Paul Curtis założył stronę crowdfundingową, aby pokryć koszty w wysokości 2000 funtów i do niedzieli zebrał 26 000 funtów darowizn. Nadwyżka zostanie przekazana na cele charytatywne.
- To niesamowite coś wygrać dla tego klubu, ale myślę, że w chwilach tragedii ci kibice potrafią zachować się przekraczając wszelkie oczekiwania - dodał Slot.
- Kibice nie mogą mieć lepszych zawodników, którzy graliby dla nich, ale my, jako zawodnicy i sztab, nie możemy mieć lepszych kibiców, którzy by nas wspierali. Reprezentowanie tego klubu w tym mieście znaczy teraz dla mnie i mojej żony dużo więcej niż wcześniej.
- Miało to na nas ogromny wpływ, ale nic nie może się równać ze stratą, którą odczuwają jego rodzice, żona Rute, dzieci i reszta rodziny. Pierwszym uczuciem, które odczuwamy wszyscy, jest smutek. Drugim uczuciem, które przychodzi mi na myśl, jest duma. Jego rodzice i Rute mogą być dumni z zawodnika i z tego, jakim był człowiekiem.
W piątek wieczorem, o godzinie 20:20, Liverpool ogłosił, że koszulka z numerem 20 zostaje trwale wycofana z użytku ku czci Joty. To gest bezprecedensowy w historii klubu i podkreśla nie tylko ogromny wkład, jaki wniósł on do klubu jako zawodnik podczas pięciu lat spędzonych w Merseyside, ale także osobisty wpływ, jaki wywarł na kolegów z drużyny, personel i kibiców. Decyzja została podjęta po konsultacji z rodziną Joty.
- Wycofując ten numer, sprawiamy, że będzie on wieczny – i dlatego nigdy nie zostanie zapomniany – powiedział Michael Edwards, dyrektor generalny Fenway Sports Group ds. piłki nożnej.
- Diogo dołączył do nas w 2020 roku, grał z numerem 20 i nosił go z honorem, wyróżnieniem i uczuciem. Jeśli chodzi o Liverpool Football Club, Diogo na zawsze pozostanie naszym numerem 20.
W niedzielę, czterdzieści mil na północ od Anfield, Preston okazał się najbardziej eleganckim gospodarzem. Na czarno-białej okładce programu meczowego widniał Jota trzymający trofeum Premier League.
Przed rozpoczęciem meczu kapitan Preston, Ben Whiteman, złożył wieniec przed kibicami gości, a piosenkarka Claudia Rose Maguire wykonała utwór „You’ll Never Walk Alone”. Minuta ciszy, hołdy na banerach reklamowych, a zawodnicy obu drużyn założyli czarne opaski na ramionach.
Spotkanie było pełne emocji, zwłaszcza po 20 minutach, kiedy rozpoczęła się piosenka Joty, a następnie trwała nieprzerwanie przez 10 minut, podczas gdy 21 289-osobowa publiczność wstała i biła brawo. W pewnym momencie Mohamed Salah schował głowę w dłoniach.
Bradley wskazał w niebo po otwarciu wyniku strzałem na dalszy słupek po dobrej akcji Federico Chiesy przed przerwą.
W drugiej połowie Slot wystawił zupełnie inny skład. Nunez doskoczył do niecelnego podania i minął bramkarza, podwyższając wynik na 2:0. Ku uciesze gości, urugwajski napastnik wykonał zarówno „baby shark”, jak i „PlayStation”, cieszynki tak kojarzące się z Jotą.
Po tym, jak Liam Lindsay zmniejszył stratę o połowę, Gakpo miał ostatnie słowo pod koniec meczu, chłodnym wykończeniem po dośrodkowaniu Bena Doaka, a następnie wskazał palcami numer "20".
To grupa opłakująca ukochanego kolegę z drużyny i przyjaciela. W tych wzruszających scenach po ostatnim gwizdku czuli wokół siebie zbiorowe wsparcie kibiców.
- Zawsze będziemy go nosić w sercach, myślach, dokądkolwiek pójdziemy – powiedział Slot.
- Pociesza mnie fakt, że w ostatnim miesiącu swojego życia był mistrzem we wszystkim.
- Mistrzem dla swojej rodziny, co jest najważniejsze, bo się ożenił. Mistrzem dla swojego kraju, bo wygrał Ligę Narodów z reprezentacją, na grze w której bardzo mu zależało. I oczywiście mistrzem dla nas, bo wygrał Premier League.
James Pearce
Komentarze (0)