LIV
Liverpool
Premier League
22.11.2025
16:00
FOR
Nottingham Forest
 
Osób online 1140

Co się dzieje z mistrzami Anglii?


To nie był początek sezonu, na jaki liczyli i jakiego spodziewali się kibice Liverpoolu.

Po wygraniu pięciu pierwszych meczów Premier League w sezonie 2025/26, drużyna zupełnie się wykoleiła — od tego czasu przegrała pięć z sześciu kolejnych spotkań.

We wszystkich rozgrywkach oznacza to siedem porażek w ostatnich dziesięciu meczach aktualnych mistrzów Anglii. To najgorsza passa Liverpoolu od listopada i grudnia 1998 roku (również siedem porażek w dziesięciu spotkaniach).

Nie jest to sytuacja bez precedensu — również inni obrońcy tytułu w Premier League zaliczali spektakularne załamania formy. Manchester City, na przykład, od października do grudnia poprzedniego sezonu poniósł dziewięć porażek w dwunastu meczach (osiągając w tym czasie tylko jedno zwycięstwo).

Mimo to obecny kryzys Liverpoolu i tak budzi niepokój. Zwłaszcza że przyszedł tak szybko po triumfalnym, mistrzowskim sezonie.

Zanim spróbujemy to wyjaśnić, trzeba wspomnieć o potwornej tragedii, jaka dotknęła klub latem — śmierci Diogo Joty.

Jego odejście wstrząsnęło światem futbolu i nie tylko. Bardzo za nim tęsknimy i trudno nawet wyobrazić sobie, jak ogromnym ciosem musiało to być dla piłkarzy i sztabu Liverpoolu. Jota był powszechnie lubiany i jego brak jest odczuwalny każdego dnia. To nasza "dwudziestka".

To coś, o czym trzeba pamiętać, rozpatrując wszystko, co obecnie dzieje się w klubie.

Stali czytelnicy mojego Substacka wiedzą, że zazwyczaj analizuję pojedyncze mecze Liverpoolu. Jednak wobec tego, jak długo trwa już ta zła passa, postanowiłem przyjrzeć się sytuacji szerzej, a nie skupiać się na samym spotkaniu z Manchesterem City.

Choć skoro już przy nim jesteśmy, wspomnę krótko — wynik 0:3 nie oddaje przebiegu gry. Współczynnik non-penalty xG (oczekiwane bramki bez uwzględnienia rzutów karnych) wyniósł 0,72–0,61 na korzyść City — różnica była więc minimalna. Gospodarze mieli tylko jedną stuprocentową okazję, i to z (wątpliwie podyktowanego) rzutu karnego. Liverpool miał dwie takie szanse — i obu nie wykorzystał.

Ostatecznie The Reds stracili gole po kuriozalnym strzale głową, rykoszecie i strzale nie do obrony.

Manchester City wygrał 12 z ostatnich 13 meczów u siebie we wszystkich rozgrywkach — siedem z nich różnicą co najmniej dwóch bramek. Patrząc więc na to spotkanie w oderwaniu, nie ma powodu do paniki z perspektywy Liverpoolu.

Jednak w kontekście ogólnej formy drużyny, dzwonki alarmowe nie tylko biją — wydaje się, że rozbrzmiewają już od tygodni, a mimo to trudno dostrzec jakąkolwiek reakcję.

Więc co się właściwie dzieje?

Kilka tygodni temu, po porażce z Manchesterem United, przeanalizowałem niepokojące trendy, które Liverpool musiałby odwrócić. Przyjrzyjmy się więc ponownie pewnym wzorcom — tym razem dokładniej.

Długie podania

Zacznijmy od kwestii, do której Arne Slot najczęściej się odwołuje — że rywale częściej niż przeciwko komukolwiek innemu grają przeciwko Liverpoolowi długimi, bezpośrednimi podaniami.

Nie dotyczyło to co prawda ostatniego meczu (Manchester City wykonał zaledwie 31 długich podań — zdecydowanie najmniej spośród wszystkich rywali Liverpoolu w tym sezonie Premier League), ale faktem jest, że w siedmiu spotkaniach ligowych, w których The Reds stracili co najmniej dwa gole, aż pięć znalazło się w czołówce pod względem liczby długich podań rywali w sezonie 2025/26.

Jak słusznie zauważa Slot, nie jest to przypadek — przeciwnicy robią to celowo. Liverpool mierzył się z największą liczbą długich podań w całej Premier League — zarówno w liczbach bezwzględnych (650), jak i procentowo (17,9%). W zestawieniu dziesięciu drużyn, przeciwko którym rywale najczęściej sięgają po długie piłki, Liverpool zdecydowanie przewodzi stawce.


Oczywiście dobrze, że Slot to zauważył i o tym mówi. Problem w tym, że nie ma żadnych dowodów na to, by Liverpool znalazł skuteczne rozwiązanie. Dwa ostatnie mecze ligowe — z Aston Villą i Manchesterem City — przyniosły najniższe liczby długich podań rywali, więc nie dostarczają żadnych wniosków.

W przyszłości jednak drużyny ponownie będą próbowały tego, co wcześniej skutecznie robiły Crystal Palace, Manchester United czy Brentford. I gdy to nastąpi, Liverpool musi wiedzieć, jak na to odpowiedzieć.

Warto też zauważyć, że dla kibiców śledzących Liverpool od kilku lat nie jest to nic nowego. Wręcz przeciwnie.

W siedmiu sezonach Premier League od 2019/20 do 2025/26 Liverpool aż pięć razy był liderem pod względem odsetka długich podań rywali.

Poniżej przedstawiono wskaźniki dla każdego sezonu wraz z pozycją w lidze (1 oznacza najwyższy wynik) od sezonu 2018/19.


Jak widać, nie jest to dla Liverpoolu zjawisko obce — choć może być pewnym novum dla Slota, bo jeden z dwóch wyjątków stanowił poprzedni sezon (jego pierwszy), kiedy The Reds zajęli dopiero szóste miejsce w tej klasyfikacji, z wynikiem zaledwie 12,1%. W obecnych rozgrywkach wartość ta wzrosła o ponad 5 punktów procentowych, czyli znacznie powyżej tego, do czego trener mógł się przyzwyczaić.

Warto przypomnieć, że w najlepszym okresie za kadencji Jürgena Kloppa Liverpool chciał, by rywale grali długimi podaniami — i to prowadzi nas do kolejnego wątku.

Pressing

Ustaliliśmy, że zespół Kloppa również często mierzył się z rywalami grającymi długimi podaniami.

Wynikało to z intensywnego pressingu, jaki "czerwona maszyna" nakładała na przeciwników — wybicie długiej piłki było często jedyną formą ucieczki spod tej presji. Takie zagrania były jednak szybko przechwytywane przez środkowych obrońców (Virgila van Dijka lub Joëla Matipa) albo defensywnych pomocników (Fabinho czy Jordana Hendersona). Wszyscy oni wyróżniali się doskonałą skutecznością w pojedynkach powietrznych i wysokimi wskaźnikami odzyskanych piłek.

Różnica pod rządami Slota polega na tym, że przeciwnicy nie są zmuszani do długich podań przez pressing Liverpoolu — lecz sami się na nie decydują.

Opta stosuje trzy kluczowe metryki do analizy pressingu drużyn:

High turnovers (wysokie przechwyty) – czyli po prostu liczba sytuacji, w których zespół odzyskuje piłkę wysoko na połowie przeciwnika (konkretnie, w odległości do 40 metrów od jego bramki).

Pressed sequences (sekwencje pod pressingiem) – liczba akcji przeciwnika ograniczonych do maksymalnie trzech podań w jego własnej tercji boiska, zakończonych jeszcze na jego połowie. Innymi słowy – jak często nie pozwalasz rywalowi spokojnie budować akcji od tyłu.

PPDA (Passes allowed Per Defensive Action) – liczba podań, które przeciwnik może wymienić w swojej defensywnej i środkowej strefie, zanim drużyna wykona działanie defensywne (np. odbiór lub przechwyt). Im niższy wskaźnik PPDA, tym intensywniejszy pressing.

Spójrzmy więc na liczby Liverpoolu w tych trzech kategoriach w kolejnych sezonach Premier League od 2018/19.


Patrząc od lewej do prawej:

Wysokie przechwyty – w obecnym sezonie wynoszą poniżej siedmiu na mecz. W ciągu ostatnich pięciu sezonów Kloppa raczej nie spadały poniżej dziesięciu.

Pressed sequences – obecnie 10,9 na mecz, podczas gdy najniższy wynik w pięciu ostatnich sezonach Kloppa wynosił 15,8.

PPDA – obecnie 11,0, czyli najwyższy (a więc świadczący o najmniej agresywnym pressingu) wynik od sezonu 2018/19, gdy wynosił 11,7.

Wszystkie trzy wskaźniki są więc gorsze nie tylko od tych z epoki Kloppa, ale nawet od pierwszego sezonu Slota (2024/25).

W praktyce oznacza to, że o ile dawny Liverpool zmuszał przeciwników do długich podań dzięki bezlitosnemu pressingowi, dziś jest wobec nich bezradny.

Nowa wersja zespołu Slota wciąż nie wypracowała spójnego, konsekwentnego modelu pressingu.

Częściowo wynika to z samego założenia trenera — Slot preferuje bardziej kontrolowany, mniej szaleńczy styl, który ma ograniczać wysiłek fizyczny zawodników i pomóc im utrzymać formę przez cały sezon.

Ale częściowo, jak sam przyznaje, to kwestia braków kondycyjnych u niektórych piłkarzy. To da się naprawić tylko na treningach.

Problemem jest jednak nie tylko brak intensywności bez piłki. Także z piłką Liverpool gra dziś wyraźnie wolniej. I to prowadzi nas do kolejnej tendencji.

Powolne budowanie akcji

W tym sezonie Premier League dane Opta pokazują, że Liverpool rozegrał 1 120 faz ataku, w których przeciwnicy ustawieni byli w średnim lub niskim bloku — innymi słowy: bronili się głęboko, z wieloma zawodnikami za linią piłki.

To najwięcej spośród wszystkich drużyn w lidze w sezonie 2025/26.

Częściowo jest to zrozumiałe — Liverpool ma najwyższy w lidze średni poziom posiadania piłki (60,7%). Rywale, świadomi, że mierzą się z aktualnym mistrzem Anglii, wolą ustawić się głęboko i ograniczać przestrzeń w ostatniej tercji boiska.

Jednak spójrzmy na liczby.


Liverpool ma wyraźnie większe posiadanie piłki niż w poprzednim sezonie, mimo że ogólna liczba podań spadła, a średnia liczba podań w jednej sekwencji również jest niższa. To oznacza, że The Reds mają piłkę częściej, ale poruszają ją wolniej.

Jeszcze bardziej wymowne są dane w ostatniej kolumnie — build-up attacks, czyli długie sekwencje podań (10 lub więcej), zakończone strzałem lub dotknięciem piłki w polu karnym przeciwnika.

Liverpool po raz pierwszy od ośmiu sezonów notuje w tej kategorii mniej niż trzy takie akcje na mecz.

Choć te różnice mogą wydawać się niewielkie, wskazują wyraźnie, że Liverpool ma ogromny problem z przekuwaniem długich okresów posiadania piłki w realne, groźne sytuacje.

Pod względem taktycznym drużyny Slota zawsze starały się wciągać rywali w pressing.

Obrońcy często długo utrzymują piłkę przy nodze, czekając, aż przeciwnik podejdzie, by następnie zagrać w wolną przestrzeń, która się wówczas otworzy.

To działa doskonale, dopóki w linii defensywnej masz Trenta Alexandra-Arnolda — zawodnika, który sam momentalnie potrafi zneutralizować cały pressing. Naciskając go, narażałeś obronę na podanie, które on często potrafił odnaleźć.

Dlatego też rywale naturalnie ustawiali się głębiej, by nie zostawiać mu miejsca na podanie, oddając tym samym The Reds przewagę terytorialną, która pozwalała im kontrolować przebieg meczu.

Po usunięciu Alexandera-Arnolda z linii obrony Liverpool stracił zdolność łatwego przenoszenia gry do przodu, a przeciwnicy przestali mieć się czego obawiać.

Aby to zrekompensować, Liverpool powinien był się zaadaptować — zamiast długich okresów powolnej gry w ataku pozycyjnym, postawić na szybkie, trójkątne wymiany podań, wykorzystując zdolność zawodników takich jak Ryan Gravenberch czy Florian Wirtz do przyjmowania piłki ze zwrotem.

Oczywiście, taka zmiana wymaga czasu, by drużyna się do niej przyzwyczaiła.

Problem w tym, że na razie nie widać żadnych oznak, by Liverpool próbował czegokolwiek nowego w konstruowaniu akcji — a już na pewno nie widać prób faktycznej adaptacji.

Jedyną widoczną zmianą jest to, że Alexis Mac Allister i Ryan Gravenberch, zwykle grający głębiej, coraz częściej wychodzą wyżej, by angażować obronę rywali — robiąc coś, co wcześniej robiły za nich podania Alexandera-Arnolda.

Tyle że takie ustawienie otwiera ogromną lukę w środku pola, utrudniając Liverpoolowi przenoszenie akcji do przodu i ograniczając przestrzeń dla napastników.

W efekcie The Reds grają w tym sezonie mniej podań do przodu na mecz niż w jakimkolwiek innym sezonie, odkąd Opta prowadzi swoje statystyki — zaledwie 163.

Cały ten brak intensywności — zarówno z, jak i bez piłki — odbija się na Liverpoolu po obu stronach boiska. Zacznijmy od obrony.

Stracone gole

To najoczywistszy i najbardziej alarmujący z obecnych trendów.

Liverpool traci bramki w ilościach, które byłyby zastraszające dla każdego zespołu - nie mówiąc o takim, który walczy o trofea.

Od momentu zdobycia mistrzostwa po zwycięstwie z Tottenhamem w kwietniu, drużyna Slota zachowała tylko cztery czyste konta w 22 meczach we wszystkich rozgrywkach.

Od początku maja The Reds stracili 36 goli — to drugi najgorszy wynik wśród wszystkich klubów z pięciu najsilniejszych lig Europy, ustępujący jedynie Wolverhampton, które w tym sezonie Premier League nie wygrało jeszcze ani razu i zamyka tabelę.


Nie da się tego zamieść pod dywan — to nie jest chwilowy kryzys, lecz długotrwała seria słabej gry w obronie, wobec której niewiele zrobiono.

Zespół, który ma w składzie najlepszego obrońcę świata, jest dziś zaskakująco łatwy do pokonania.

W Premier League Liverpool stracił 26 goli w ostatnich 15 meczach, w tym 12 w sześciu ostatnich. Trend nie tylko się nie poprawia — on się pogłębia.

Trzeba jednak zaznaczyć, że po odliczeniu rzutów karnych Liverpool ma o 3,65 gola straconego więcej (16) niż wynikałoby z xGA (12,35).

Oznacza to, że rywale byli wyjątkowo skuteczni w wykorzystywaniu okazji.

Zastanówmy się więc, dlaczego tak się dzieje — i przyjrzyjmy się typom bramek, jakie traci zespół Slota.

Po pierwsze - kontrataki. Omawiany już wcześniej brak intensywnego pressingu, a także częsta konieczność gonienia wyniku sprawiają, że drużyna jest podatna na szybkie ataki.

W tym sezonie The Reds stracili trzy gole po kontrach - to już więcej niż przez cały poprzedni sezon (2) i jest to najgorszy wynik w lidze, ex aequo z innymi zespołami.

Po drugie - stałe fragmenty gry. Liverpool stracił z nich siedem goli w 11 meczach Premier League. Tylko dwie drużyny w lidze mają gorszy wynik.


Dla porównania — w poprzednim sezonie potrzebowali aż 29 kolejek, by stracić tyle samo.

Jeśli zawęzimy dane do rzutów rożnych — Liverpool już teraz zrównał się z bilansem całego poprzedniego sezonu (3 gole).

Dodajmy do tego trzy bramki po wrzutach z autu (z Newcastle, Crystal Palace i Brentford).

W czasie gdy Premier League coraz mocniej koncentruje się na stałych fragmentach, Liverpool w tym aspekcie pozostaje w tyle.

Po trzecie - strzały z dystansu. Ostatni mecz z Manchesterem City przyniósł dwa gole po strzałach z dystansu (jeden po rykoszecie), co daje w sumie cztery w sezonie (wcześniej z Bournemouth i Chelsea).

Tylko dwie drużyny w lidze mają gorszy wynik.

W poprzednich rozgrywkach Liverpool dopuścił do zaledwie pięciu goli spoza pola karnego w całym sezonie.

To właśnie stąd bierze się różnica między xGA a rzeczywistą liczbą straconych bramek. Ale niezależnie od tego — problem jest realny i narasta.

Po czwarte - Indywidualne błędy. We wszystkich rozgrywkach Liverpool stracił cztery gole bezpośrednio po błędach indywidualnych — i to nie licząc już czterech podyktowanych przeciwko nim rzutów karnych.

Tylko dwie drużyny Premier League popełniły więcej błędów prowadzących bezpośrednio do utraty bramki, a żadna nie oddała rywalom tylu rzutów karnych.

Problemem jest nie tylko liczba traconych goli, ale także moment, w którym one padają.

Liverpool pięć razy w tym sezonie Premier League przegrywał 0:1 w pierwszych 30 minutach meczu — niemal w połowie swoich spotkań.

Więcej takich przypadków mają tylko Burnley i Wolves (po 6).

Dla porównania — Arsenalowi i Manchesterowi City zdarzyło się to tylko raz.

Z kolei Liverpool sam zdobył bramkę w pierwszych 30 minutach tylko raz w całym sezonie ligowym. Tylko jeden raz.

To prowadzi nas z powrotem do kwestii powolnego budowania akcji — Liverpool nie atakuje rywali szybko i agresywnie od początku, lecz próbuje ich znużyć, wciągnąć w pressing i dopiero później zaatakować.

Tyle że ta strategia obecnie nie działa. To koncepcja, którą trzeba pilnie przeanalizować.

Bo gdy drużyna traci pierwszego gola, cała presja spada na ofensywę, która musi odrabiać straty — i to prowadzi nas bezpośrednio do kolejnego trendu.

Niewykorzystane okazje

W ostatnich ośmiu meczach Premier League, licząc od wygranej 1:0 z Burnley, Liverpool zdobył 10 bramek przy współczynniku 14,5 xG. Oznacza to niewykorzystany potencjał o wartości 4,5 gola – drugi najgorszy wynik w całej lidze od września.

Wszystkie rozgrywki prezentują jeszcze mniej korzystny obraz – 21 zdobytych bramek przy 27,2 xG, czyli niedobór rzędu 6,2 gola. I to mimo uwzględnienia efektownego zwycięstwa 5:1 nad Eintrachtem Frankfurt.

W ostatnich 14 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach The Reds stworzyli sobie 56 dużych okazji (wg definicji Opta), z których wykorzystali zaledwie 15 – a cztery z nich właśnie w meczu z Frankfurtem.

Ogólny współczynnik skuteczności strzeleckiej w tym okresie wynosi mniej niż 10% (dokładnie 9,6%), co dalekie jest od poziomu zespołu walczącego o tytuł. To symptom głębszego problemu: niepewnej defensywy, która zmusza ofensywę Liverpoolu do gry z przekonaniem, że by wygrać, trzeba zdobyć przynajmniej dwa lub trzy gole.

W takich okolicznościach presja rośnie, szczególnie przy sytuacjach stuprocentowych. Drużyna Arne Slota wykorzystuje zaledwie 25% swoich dużych okazji z gry w Premier League w tym sezonie – to trzeci najgorszy wynik w lidze.


Kolejną rzeczą jest to, że podczas gdy Liverpool regularnie traci gole po stałych fragmentach, sam nie potrafi w ten sposób zdobywać bramek. Spośród 18 goli w Premier League w tym sezonie tylko dwa padły po innych sytuacjach niż akcje z gry: rzut karny Mohameda Salaha przeciwko Burnley i rzut wolny Dominika Szoboszlaia z Arsenalem.

To oznacza, że The Reds nie zdobyli ani jednego gola po rzucie rożnym lub pośrednim rzucie wolnym – są jednym z zaledwie dwóch zespołów Premier League bez trafienia z takich sytuacji (drugim jest, co ciekawe, Brentford).

Rzuty rożne są najłatwiejsze do analizy, więc skupmy się na nich. Liverpool wykonał 57 rzutów rożnych w lidze. Dokładnie jedna trzecia z nich zakończyła się strzałem – to 12. wynik w Premier League, czyli rezultat przeciętny.

Z 50 dośrodkowań po rzutach rożnych 44% stanowiły zagrania odchodzące – wyższy odsetek ma tylko Newcastle (47%). Jednak podział bliski 50/50 między piłkami odchodzącymi a dochodzącymi sugeruje brak spójnego planu na wykonywanie stałych fragmentów. W 12 z 19 pozostałych klubów Premier League ponad 85% rzutów rożnych stanowią dośrodkowania dochodzące.

Liverpool preferuje zagrania odchodzące, by umożliwić Virgilowi van Dijkowi dojście do piłki, lecz efekt jest mizerny – Holender jako pierwszy kontaktował się z piłką tylko przy dwóch z 57 rożnych (3,5%). To kolejny obszar, który sztab Slota będzie musiał przeanalizować.

Dopóki problemy przy stałych fragmentach będą się utrzymywać, Liverpool pozostanie silnie uzależniony od tworzenia sytuacji z otwartej gry. Aż 84% łącznego współczynnika xG (bez rzutów karnych) w Premier League w tym sezonie pochodzi z takich właśnie akcji – to drugi najwyższy wynik w lidze, zaraz za Manchesterem City.


Średni wynik to 1,3 xG z gry na mecz, jednak w porównaniu z poprzednimi sezonami widać wyraźny spadek.


Innymi słowy – Liverpool nie tylko nie potrafi zagrozić po stałych fragmentach, ale również kreuje mniej sytuacji z gry niż w latach ubiegłych.

Skutki są widoczne w golach. W starciu z Manchesterem City The Reds nie zdobyli bramki po raz pierwszy od 45 ligowych spotkań. W ubiegłym sezonie drużyna Slota strzelała co najmniej dwa gole w 31 z 38 meczów (82%). W tym – dokonała tego zaledwie pięć razy (45%).

Mamy więc efekt domina: brak skutecznego pressingu przyczynia się do tego, że Liverpool ma problemy z długimi podaniami, to prowadzi do utraty bramek, a to z kolei do problemów w ataku. Błędne koło.

Fatalna forma na wyjazdach

I na koniec coś, co najbardziej przykuwa uwagę. W 2025 roku żaden zespół Premier League nie przegrał więcej spotkań poza domem niż Liverpool. The Reds przegrali 50% swoich wyjazdów.


Początkowo były to porażki, które łatwo było bagatelizować: przegrana z Tottenhamem w pierwszym meczu półfinału Pucharu Ligi (odrobiona w rewanżu), porażka z PSV w "meczu o nic" w fazie ligowej Ligi Mistrzów czy wpadka w Pucharze Anglii z Plymouth, gdy priorytetem pozostawała liga.

Jednak takie porażki szybko przeradzają się w nawyk – i dziś Liverpool wygląda jak drużyna, która może przegrać każdy mecz wyjazdowy.

The Reds przegrali 8 z ostatnich 12 spotkań poza domem we wszystkich rozgrywkach – w tym 7 z ostatnich 10 w lidze.

Na Anfield sytuacja wygląda o niebo lepiej – 17 zwycięstw w 23 meczach kalendarzowego roku – lecz nawet to nie rekompensuje słabej postawy w delegacjach.

Uwzględniając także dwa mecze na Wembley (finał Pucharu Ligi i mecz o Tarczę Wspólnoty), procent zwycięstw Liverpoolu poza Anfield wynosi zaledwie 33%, podczas gdy u siebie osiąga 74%.

Różnica 41 punktów procentowych między wygranymi u siebie a na wyjeździe to drugi największy rozjazd w XXI wieku, ustępujący jedynie temu, który miał miejsce w roku 2010, gdy różnica w procencie zwycięstw wynosiła aż 51 (69% na Anfield, 18% poza).

Spośród wszystkich problemów, ten wydaje się być najistotniejszym. Pierwsze pięć czynników pozostaje ze sobą powiązanych – poprawa jednego wpływa na resztę.

Natomiast forma wyjazdowa raczej nie ulegnie poprawie, dopóki wcześniejsze problemy nie zostaną rozwiązane. Na wyjazdach błędy są łatwiejsze do wykorzystania – i Liverpool przekonuje się o tym boleśnie.

Jeśli dotarliście aż tutaj, należy się Wam też coś dobrego: jest promyk nadziei. Trzeba podkreślić, że Liverpool miał trudny początek sezonu.

Biorąc pod uwagę średnią punktów zdobywanych przez dotychczasowych rywali, The Reds mierzyli się z najtrudniejszym terminarzem spośród wszystkich drużyn Premier League.


Zespół Slota grał już przeciwko siedmiu z dziewięciu obecnych drużyn z górnej połowy tabeli; pozostały jeszcze tylko Sunderland i Tottenham.

Wciąż natomiast mają do rozegrania mecze domowe i wyjazdowe z pięcioma drużynami z dolnej szóstki.

Na papierze terminarz między listopadem a końcem roku wygląda znacznie łagodniej.

Nie oznacza to jednak, że sytuacja sama się poprawi. Dorobek 18 punktów po 11 kolejkach jest zdecydowanie poniżej oczekiwań.

A przy rywalach z dołu tabeli Liverpool będzie jeszcze częściej mierzyć się z długimi podaniami i fizyczną grą, które dotąd sprawiały mu trudności.

Listopad i grudzień to więc okres próby dla Arne Slota – szansa, by naprawić błędy i ponownie potwierdzić swoją klasę.

Udało mu się to w zeszłym sezonie. Teraz musi zrobić to raz jeszcze, w trudniejszych okolicznościach.

Bo od najbliższych sześciu tygodni zależy cały sezon Liverpoolu.

Michael Reid

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (0)

Pozostałe aktualności

Co się dzieje z mistrzami Anglii? (0)
13.11.2025 20:05, Bartolino, mreidstats.substack.com
Liverpool obserwuje obrońcę z Ameryki Południowej (0)
13.11.2025 17:56, Mdk66, thisisanfield.com
AC Milan wciąż zainteresowany Gomezem (3)
13.11.2025 17:19, Wiktoria18, thisisanfield.com
Antoine Semenyo nie trafi zimą na Anfield (1)
13.11.2025 17:12, Matt_ityahu1892, thisisanfield.com
Co z Arminem Pecsi? (1)
13.11.2025 12:32, Klika1892, thisisanfield.com
Poznaj graczy Akademii: Carter Pinnington (0)
13.11.2025 11:43, Redbeatle, liverpoolfc.com