Czas Curtisa Jonesa właśnie nadszedł
Jakoś rok temu poczyniłem tekst o nim, w którym puentą było porównanie do legendarnego cytatu z kina "Jesus Christ... that's Jason Bourne". Wierzyłem po cichu, lub chciałem wierzyć, że po erze Kloppa zamknie mi usta jako wychowanek, jako jeden z ostatnich, bo było wiadomo, że Trent odejdzie. Zamknie usta nie jakimiś hucznymi wypowiedziami, nie porównaniami do odchodów, kiedy faktycznie nie idzie drużynie, ale liczbami, efektami pracy widocznymi gołym okiem. Chwalił przecież nowego trenera, komplementował jego treningi a później dostał kontuzji i nici z nowego startu. Podróż Curtisa Jonesa od samego początku nie była usłana różami, ale za bardzo stał się chyba memem a mam taką zasadę, że jak popełniam błąd w czyjejś ocenie, to chętnie się z tego wytłumaczę i zwrócę honor. I tak jak rok temu, tym razem też będę żywił nadzieje. Do samego końca. Mojego lub jego.
Curtis Jones od lat żyje na granicy dwóch opowieści. Jedna to ta o chłopaku z akademii, który ma w sobie wszystko: technikę, elegancję, odwagę, boiskową inteligencję i naturalny luz piłkarza wychowanego na ulicach Liverpoolu. Ładuje bramkę w derbach w krajowym pucharze na wagę zwycięstwa, daje z siebie sto procent w każdym meczu. Jest wychwalany. Druga — to historia zawodnika, który ciągle jest „o krok” od pełnego wejścia w światowy top, jakby coś wciąż zatrzymywało go między obietnicą a spełnieniem.
Dziś, gdy Liverpool przechodzi kolejną ewolucję, Jones wydawałoby się stanął w miejscu, które może być punktem zwrotnym. Ma za sobą sezon pełen mądrych, dojrzałych występów, w których pokazał, że potrafi grać odpowiedzialnie, spokojnie i dojrzale jak i takich, po których spadła na niego lawina krytyki, negatywnych komentarzy i obelg. Od tych ostatnich akurat jestem bardzo daleki, ale z pozostałą dwójką stałem w jednym szeregu. Wciąż czekam na ten jeden moment, sezon, w którym Curtis z chłopaka „z potencjałem” stanie się piłkarzem, który bierze drużynę na plecy, nadaje rytm, podkręca tempo i w kluczowych chwilach nie ucieka od odpowiedzialności, tylko ją przejmuje. I może właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek, jest na to gotowy.
Od początku. Drużynie nie idzie. Czy możemy ją za to krytykować czy nie to już temat poruszany w podkaście, w wielu rozmowach kibiców między sobą i nie zamierzam uchylać się ku teorii, że piłkarz ma swoje problemy i jak gra źle to należy mu się wsparcie. Bezgraniczne. Jestem tym typem kibica, który potrafi przerobić menadżera na klauna i się z tego śmiać, bo lubię obrazoburczo wskazać winnego. Slot zawalił trzy spotkania? Będę go krytykować. Salah zaatakował klub i należy mu się odpoczynek? Jestem za. Jones zagrał najlepszy mecz, jaki widziałem? Muszę to oczywiście jedenaście razy zweryfikować, ale jeśli faktycznie tak będzie, to przyznam rację. Tak mam. Do teraz. Właściwie tak miałem.
Klub się posypał. Wszyscy eksperci nawoływali o resecie, powrocie do podstaw. Przewróceniu wszystkiego o 180 stopni, po to, aby poukładać to na nowo. Miał to zrobić Arne Slot. A jak miał to zrobić, kiedy nawet najwierniejsi jego żołnierze dawali ciała. Oczywiście mówię tutaj o Gakpo. Mówię tutaj o Virgilu, kapitanie, który też zaczął cierpień na syndrom jakiegoś medialnego potępienia. Ile razy nie mówił o powrocie drużyny na właściwe tory, tyle razy dostawał w łeb od przeciwników, albo sam zrobił z siebie pośmiewisko. Na upadki legend zawsze patrzy się trudniej.
To jest trudny sezon, cholernie wymagający dla kibica. Virgil notuje spadek formy, Gakpo z bohatera stał się człowiekiem, który nie trafia w drzwi bo musi zejść do prawej. Chiesa nie potrafi gotować na boisku, bo nie ma narzędzi i szans. Salah obwinia klub o wrzucenie go pod autobus. Leoni z wymarzonego transferu wylądował w szpitalu. Gomez po 250 spotkaniach nadal nie ma gola a Alisson zdążył tradycyjnie wypaść na kilka tygodni. Mało? Kerkez hańbi lewą stronę obrony a Wirtz czeka na bramkę i asystę tak długo, że jak już ją w teorii ma, to anuluje mu ją system liczący i modele statystyczne. Znamy to, co? Jak się coś ma rozwalić, to rozwali się właśnie po mistrzostwie. No i wygląda na to, że Slot naprawdę nie ma punktu zaczepienia. A może jednak ma?
Arne wystawił Curtisa na boisku trzynaście razy (mówimy o samej Premier League). Czasem od pierwszych minut, czasem wprowadzając z ławki. Nie ma wszystkich możliwych minut w nogach. I w tym sezonie było kilka spotkań, kiedy był kompletnym hamulcowym. Jak cała drużyna. Jak to wygląda nadal?
Czy Jones wypada źle? Otóż nie. Anglik ma bardzo wysoki współczynnik podań progresywnych a to podania, które mówiąc krótko zdobywają przestrzeń i prowadzą do zdobycia bramki. Podaje do tyłu? Być może, ale jego skuteczność w piłkach zagrywanych do przodu robi wrażenie. Jest niemalże idealna. Czy wygrywa pojedynki? Owszem. I to wygrywa ich więcej niż Szoboszlai, Bruno z United jak i ten z Newcastle oraz Declan Rice. A wszyscy oni są liderami drugich linii. I większość z nich przechodziła w tym sezonie jakiś kryzys. Wychowanek Liverpoolu nie tylko zaczął kontrolować grę, zdobywać przestrzeń i wygrywać pojedynki 1:1, ale przede wszystkim poprawił się w kluczowych podaniach, w pressingu, w budowaniu akcji. W tworzeniu przewagi, na której tak zależało Arne Slotowi. I być może mecz z Interem wreszcie będzie początkiem czegoś obiecującego.
Wiecie czego naprawdę brakuje Jonesowi do tego, aby stać się faktycznym liderem zespołu? Sporej dawki umiejętności i tego, żeby koledzy z drużyny mieli gorszy okres. Mac Allister w tym sezonie wygląda jak cień samego siebie, Szoboszlai jest jednym z niewielu, którzy zasługują na uznanie, ale wykonuje on tyle pracy na różnych pozycjach, że ciężko jest powiedzieć czy nadal gra jako środkowy pomocnik. Wirtz ciągle szuka sposobu na złamanie przeciwników a Gravenberch próbuje wrócić do formy z zeszłego sezonu. Czy to idealne warunki dla Jonesa, aby wybrzmieć głośniej? Tak. Czy z tego korzysta? Nie. Brak goli i asyst, tylko pięć startów od pierwszego gwizdka. Czy zrobił różnicę? Właśnie w tych spotkaniach najczęściej spadała na niego krytyka. Natomiast jak wchodził z ławki to niejednokrotnie pokazywał swoją wartość. Czas pójść krok dalej.
Anglik znalazł swoje poletko w Lidze Mistrzów. Wykonał zaledwie 18 niedokładnych ze wszystkich 337 podań, jakie wykonał w tym sezonie Champions League. 61/66 z Galatasaray, 122/127 przeciwko Frankfurtowi, 2/3 przeciwko Realowi Madryt (oddaje cesarzowi co cesarskie) 67/71 przeciwko PSV i 67/70 w ostatnim starciu z Interem Mediolan. W tym sezonie w rozgrywkach LM jego skuteczność podań wynosi 94,66%. To może spowodować liczbowy oczopląs, ale chcę pokazać, że on się nie boi prowadzić gry. Arne Slot po prostu nie znalazł dla niego idealnego miejsca, aby mu to umożliwić.
Curtis Jones osiągnął 92% celnych podań pod wysokim pressingiem w tym sezonie Ligi Mistrzów. (115/125). Spośród wszystkich pomocników z ponad 100 próbami, tylko Frenkie de Jong (92,8 %) i Vitinha (92,4 %) mają większą celność. To coś oznacza. I to nie przypadek, że akurat w tych rozgrywkach mu wszystko wychodzi lepiej. Podobnie jak Florianowi Wirtzowi. Zdziwieni? Chyba nie, ale tym, którzy są zdziwieni wytłumaczę to w łatwy sposób. Inne tempo gry, więcej przestrzeni, większy format i ciśnienie. Jak trzeba zatrzymać Real czy Inter bo inaczej będzie bardzo ciasno i gorąco to łatwiej się zmobilizować. Znacznie trudniej zrobić różnice w spotkaniu z Brentford czy Leeds United.
I to jest największy zarzut do Curtisa Jonesa, jaki mogę mieć i zasadniczo mam. Od lat. On nie jest i nie był wyróżniającą się postacią. Miał zrywy, miał momenty, miał chwile, kiedy wyglądało, że rośnie na prawdziwego lidera drużyny. A jak trzeba było wstrząsnąć w tym sezonie szatnią to jego najmocniejszy wywiad przypadł w momencie, kiedy był jednym z najgorszych zawodników na boisku.
Czekamy na niego już tyle lat, że w normalnych okolicznościach żaden klub nie czekałby tak długo. Spadkobiercy Kloppa mają łatwiej. Czy mieli kontuzje, problemy, urazy czy byli słabi i tak mieli miejsce w drużynie Niemca, bo albo kadra była za wąska, albo liderzy mieli kontuzje, albo nie było odpowiednich transferów. No i Klopp bardzo wierzył w trening. Dzisiaj jest zupełnie inaczej a piłkarze nie mogli wyobrazić sobie lepszych okoliczności do udowodnienia całemu światu, że się myli.
Mohamed Salah wstrząsnął kibicami, Slotem, klubem. Jego wywiad najpewniej miał zapewnić mu skład na najbliższe kilka kolejek. A co się stało? Prawdopodobnie pożegna się z klubem w styczniu. Nie o nim chcę pisać. W tej rozmowie Salah stwierdził, że to on jest winien a przynajmniej tak się buduje retorykę wokół kryzysu Liverpoolu. Egipcjanin uznał, że po tylu latach pełnych sukcesów nie musi już walczyć o skład. Walczyć muszą inni. Otóż nie. W tym klubie, w Liverpoolu FC walczy się zawsze. To droga, którą wpoił Bill Shankly a kontynuowali jego następcy. To jest poświęcenie się środkowi, który prowadzi do sukcesów. Właśnie za to wszyscy pokochali Kloppa mimo tak małej ilości trofeów. Nie chodzi o fakt porażki. Chodzi o świadomość tego, że więcej zrobić się po prostu nie dało. Fine margines.
Teraz właśnie nadszedł najgorszy dla wielu moment w sezonie. Slot dostał jasny komunikat, że może a wręcz musi budować drużynę bez Salaha. Holender musi zmienić styl, taktykę, poprawić wyniki. Kiedy wydawałoby się, że za moment wszyscy staną przeciwko niemu, Liverpool wyszedł na boisko i walcząc do końca pokonał na trudnym terenie Inter. W nowym systemie taktycznym, z nowym liderem, który wziął odpowiedzialność. To dość jasny i klarowny sygnał. Nie wiem czy wszyscy są za Slotem, pewnie nie, ale wielu z nich będzie chciało pozostać w klubie. To oni zadecydują czy warto się starać o swoją przyszłość. W innym wypadku zadecydują inni, ci postawieni znacznie wyżej od Slota.
To jest właśnie czas nowych liderów. Na Szoboszlaia, który pociągnie jeszcze raz i jeszcze raz do ataku. A potem osiemnaście razy wróci do obrony. Czas legend takich jak Robertson i Virgil, którzy muszą przestać popełniać proste błędy. Czas cichych bohaterów, o których może klub już zapomniał. Może to być czas Joe Gomeza w linii defensywy. Być może będzie to czas Chiesy na prawej stronie. Może to wreszcie będzie czas na przypomnienie sobie jak się pokonuje bramkarzy serią. A może, właściwie przede wszystkim jest to idealny czas na to, żeby przejąć stery. Niektórzy wciąż czekają na nowego Stevena Gerrarda. Ilu ich już miało być. Nie wiem, czy Jones mógłby kiedykolwiek porównać siebie do legendy Liverpoolu. Chyba nawet bym tego nie chciał. Za łatwo nam zresztą przychodzi nazywanie kogoś nowym X lub nowym Y. To na pewno będzie on, mówię wam. A potem jednak nie. No to ten już na pewno. A też nie. Dobra, teraz się uda. Prawda?
Kłamstwo. Nie chcę żeby Curtis Jones był Stevenem Gerrardem. Chciałbym, żeby zamknął mi usta i został zapamiętany jak Curtis Jones. Szanowany lider zespołu, który ciągnie drużynę. Piłkarz, który w kryzysie pokazał, że można z niego wyjść. Pokazał, że się da. Pracą na boisku a nie wywiadami. Chyba mam dość już patrzenia na jego krytyków i wyśmiewaczy. Chciałbym sam po prostu go częściej chwalić. W tym sezonie druga linia Liverpoolu cierpi katuszę. Czas to zmienić. Nadszedł czas Curtisa Jonesa. Albo go wykorzysta, albo jego czas nadejdzie faktycznie. Ale wtedy zadba o to Richard Hughes i Michael Edwards. Niech wybierze. Fajnie by było po prostu mieć dobrego, charyzmatycznego wychowanka. Dawno żeśmy takiego nie mieli.
Sebastian Borawski

Komentarze (2)
Bo widać, ze umiejetnosci ma. Dobrze panuje nad piłką.