LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1013

Czerwoni na świecie - Sydney

Artykuł z cyklu Artykuły


Rozmawiamy z 19-letnim Coreyem Wakefieldem o tym, jak na drugim końcu świata, w Sydney, śledzi losy The Reds.

Myślę, że to fantastyczne być Czerwonym. Choć mam zaledwie 19 lat, to jednak w ciągu 11 lat od momentu w którym ze zwykłego fana piłki nożnej zamieniłem się w pełni oddanego kibica Liverpoolu, doświadczyłem wielu uniesień i zawodów,

Czy było to wielbienie naszych bohaterów czy nienawidzenie niektórych z przeciwników, uwielbiałem każdą minutę kibicowania temu wielkiemu klubowi. Oto fragment mojej historii.

¦wiat piłki nożnej w 1998 r. był zgoła odmienny. Leeds United szybko zdobywało status czołowego zespołu w Anglii i Europie, z czego bardzo cieszyła się moja rodzina.

Mój pradziadek Gerald, zbzikowany na punkcie futbolu, wyemigrował razem ze swoją pasją do Leeds z Yorkshire wiele lat temu. Jednak gdy większość mojej rodziny z radością oglądała Davida O’Leary’ego i jego chłopców w bieli, moje oczy skierowane były w stronę herbu innego klubu.

Czerwony ptak, zielone wrota u góry i te cztery proste słowa – You’ll Never Walk Alone – trafiły mnie prosto w serce. Od tego momentu uważałem się już tylko za kibica Liverpoolu.

Nawet jako ośmiolatek z wybałuszonymi oczami wiedziałem, że jest coś specjalnego w tym klubie, jego fanach i stadionie. Wszyscy moi przyjaciele ogłaszali się fanami Manchesteru United, podobanie jak większość Australijczyków w tym czasie, jednak nie byli nawet w stanie wskazać kapitana swojego zespołu czy ostatniego wyniku.

Ja tymczasem badałem rezultaty spotkań Liverpoolu przy każdej możliwej okazji i uczyłem się wszystkiego o dniach chwały od mojego pradziadka. Jego historie o Billu Shanklym zawsze będą ze mną żyć.

Jak wielu z Was może wiedzieć, Australia nie zawsze była krajem, gdzie piłka nożna była popularnym sportem. Rugby i krykiet dominują w telewizji, więc w poprzednich latach mojego kibicowania, musiały mi wystarczyć skróty i informacje z drugiej ręki.

Od czasu do czasu transmitowano mecz w telewizji. Na pierwszy gwizdek czekałem wówczas do póĽnych godzin. Każdy mecz, który rozpoczynał się u mnie o drugiej w nocy był dla mnie jak test, okazja do sprawdzenia się jako fana. Dziś każdy kto mnie zna, utożsamia moje imię z Liverpoolem, a ja uważam, że zdałem tamte testy celująco, a wręcz na czerwony pasek.

Regularnie czytam wszystkie fora i posty takich użytkowników jak ‘Fowi’, ‘ThirdPaul’ czy ‘Foreverred-1973’. Wszelkimi sposobami staram się oglądać The Reds w akcji. Jednej nocy sam zwiedziłem sześć barów tylko po to, żeby obejrzeć ostatnie 30 minut meczu na ekranie mniejszym niż większość telefonów – było warto.

Moja sypialnia to dzieło sztuki w kategorii oddania. Wypełnione setkami zdjęć LFC, wiszą tam też dwie flagi, wiele proporczyków a nawet ręcznik. Umieściłem nawet plakat ze Stevenem Gerrardem w sypialni dziewczyny, aby czuć się tam bardziej jak w domu. Noszę też zdjęcie Torresa w portfelu – nie, nie żartuję.

Jedna historia, którą można by podsumować moje kibicowanie Liverpoolu, miała miejsce, gdy pokonaliśmy Manchester United we wrześniu. Pracowałem w McDonaldzie w Sydney przez ostatnie cztery lata, regularnie pracowałem na nocnych zmianach akurat wtedy, gdy grał Liverpool.

Zadzwoniłem do mojego szefa, aby poinformować go o migrenie-mordercy. Jest fanem Arsenalu, więc wątpię, by mi uwierzył, ale jestem pewien, że zrozumiał. Szybko przeszedłem do rozważania naszych opcji. Jak sobie damy radę bez naszego Captain Fantastic Stevena Gerrarda? Co poczynimy bez w pełni sprawnego Fernando Torresa?

Wciąż miałem jednak trochę roboty na uczelnię. Te trzy i pół godziny pisania wypracowania naprawdę ciągnęły się w nieskończoność. Okazało się jednak, że cały ten wysiłek, kłamstwo i zarwana nocka był wart tego, czego póĽniej doświadczyłem.

Spotkałem się z przyjaciółmi i udaliśmy się do najbliższego pubu z kablówką. Wkrótce okazało się jednak, że lokal jest zamknięty. Szybko zaproponowałem plan B. Gymea Trades Club nie jest znany z transmisji sportowych, więc mieliśmy szczęście, że znałem bramkarza Kena, który zadowolony dopilnował abyśmy mecz obejrzeli u nich.

Nasze nastroje tylko na chwilę zostały zepsute, gdy Tevez szybko zadał cios The Kop. Graliśmy pewnie i niedługo potem wyrównaliśmy.

Gdy Ryan Babel pewnie strzelił zwycięską bramkę w 77. minucie, tańczyliśmy już na stołach, a większość baru szalała, ciesząc się z pokonania starych rywali.

To byłoby spełnienie marzeń obejrzeć mój ukochany Liverpool w akcji z bliska. Jednak jako borykający się z kłopotami finansowymi student teatru i muzyki, myślę, że będę ograniczony do kampusu Uniwersytetu Nowej Południowej Walii w najbliższej przyszłości.

Kto wie? Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem i zacznę prowadzić swoje własne warsztaty teatralne, któregoś dnia na własnej skórze będę mógł osobiście przekonać się jaka naprawdę jest ta niesamowita atmosfera na The Kop. Jednak póki co kontynuuję kibicowanie The Reds z daleka, tutaj w Sydney.

Ľródło: LFC.tv



Autor: AirCanada
Data publikacji: 07.01.2009 (zmod. 02.07.2020)