LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1154

Dość!

Artykuł z cyklu Artykuły


Wielu mądrzejszych ode mnie wielokrotne narzekało, że letni okres międzysezonowy to gehenna fanów piłki nożnej. Powiem więcej – mówili to, gdy ja leniwie odganiałem muchę od mojego drinka na plaży w krainach szczęśliwych, a piłkarze podczas dwutygodniowego (z reguły) urlopu robili dokładnie to samo. Wielu płakało, że nie może doczekać się choćby początku treningów, który oznaczałby rozgrywanie od czasu do czasu sparingów, będących namiastką futbolu na najwyższym (w zależności od tego kto jakiej ligi jest fanem) poziomie.

Lato to ponoć ulubiony okres wszystkich uczniów, studentów i ogólnie rzecz biorąc młodej części społeczeństwa. Nie mam bladego pojęcia jaki heretyk wymyślił takie bzdury, jednak nie ma najmniejszych wątpliwości, że zanim wziął się za sylabizowanie, zdecydowanie przesadził z alkoholem.

Do dzisiaj myślałem, że zaliczam się do grona tych „odpornych”. Odpornych na morze zdjęć pękatego brzucha Ronaldinho walających się po internecie niczym najbardziej irytujący spam zachwalający ruskiej produkcji viagrę. Odporny na telenowele transferowe, które zupełnie niespodziewanie stały się udziałem także Liverpoolu, ale mam tu na myśli przede wszystkim sami-wiecie-którą telenowelę okraszoną oczywiście watahą zdjęć na których śniady bohater lansuje się w kolejnej kolekcji od Armora Giorgianiego, która „w kręgach” robi furorę, a dla normalnego człowieka jest zabawnym urozmaiceniem szarej bezfutbolowej rzeczywistości. Odpornych w końcu na stojące na beznadziejnym poziomie mecze sparingowe kończące się idiotycznymi wynikami, które nikogo nie cieszą, a jedynie podsycają apetyt na obejrzenie na ekranie prawdziwej piłki nożnej, a nie jakiejś kopaniny stojącej pod znakiem prestiżu dla jednej strony i ogromnych chęci zejścia w końcu do szatni dla drugiej. Odporny na sezon ogórkowy.

Aż wreszcie, gdy do rozegrania pozostał tylko jeden (viva la biba!) sparing czy mecz towarzyski, nazywajcie to jak chcecie, gdy do rozpoczęcia sezonu pozostało tylko 11 dni (nie liczę meczu ze Standardem, bo jego ogranie to standard), gdy w końcu rozpoczęły się już rutynowe przedsezonowe wypowiedzi pokroju: „Idziemy na mistrza!” nie wytrzymałem.

Mam tego dość. Dość wysłuchiwania ballad o Ngongach monotonnym tonem nuconych przez pozbawionego jakichkolwiek kompetencji kolesia z łapanki komentującego mecze dla Polsatu. Dość oglądania, jak Robbie Keane męczy się i nie potrafi strzelić gola, bo pomimo wielkiej ku temu chęci sam w podświadomości lekceważy rywala, z którym gra. Dość łysych arbitrów z reklamą VG na przedramionach, którzy wobec sennej atmosfery na boisku starają się robić własne show. Dość widoku Rafy Beniteza zerkającego jednym okiem na to, co dzieje się na boisku. Dość świadomości, że Nabil El Zhar znajduje się na boisku i to w koszulce LFC! Dość siedemdziesięciometrowych rajdów Insui zakończonych podaniem do rywala. Dość tej całej nonszalancji, która towarzyszy takim spotkaniom i sprawia, że kibice starający się śledzić sprzed telewizora boiskowe wydarzenia albo drzemią spokojnie, albo irytują się bez miary i pomstują na cały świat, że sezon zaczyna się dopiero za 11 dni. Dość!

Do meczu z Sunderlandem zostało tylko/aż 11 dni...



Autor: Witz
Data publikacji: 05.08.2008 (zmod. 02.07.2020)