WHU
West Ham United
Premier League
27.04.2024
13:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1047

Liverpool reaktywacja

Artykuł z cyklu Artykuły


Kibicu piłkarski: pamiętaj, nigdy nie przekreślaj Liverpoolu FC. To jest najważniejszy wniosek, jaki można wyciągnąć z minionego tygodnia. Tygodnia, który przyniósł The Reds dwa zwycięstwa zupełnie przekreślające poprzednie nieudane występy. Po irytującej serii remisów w lidze, po rozczarowującym starcie w Champions League, Liverpool powrócił na drogę zwycięstw. I to w jakim stylu!

Data 6.11.2007 na stałe zapisała się już w historii futbolu. Tego dnia doszło do największego w historii Ligi Mistrzów zwycięstwa, kiedy Liverpool rozgromił Besiktas Stambuł na Anfield aż 8:0. Był to piękny wieczór i piękny popis gry The Reds, którzy zadośćuczynili tym samym swoim kibicom za fatalną pierwszą część rozgrywek grupowych LM. Ten mecz pokazał, że wszyscy ci, którzy żegnali już Liverpool z Champions League, zdecydowanie się pośpieszyli. I choć sytuacja nadal wydaje się być trudna, to wielu fanów nie tyle zastanawia się, czy Duma Merseyside wygra pozostałe dwa mecze, tylko jak wysoko to zrobi. Tak to już jest w piłce nożnej, że jedno spotkanie jest w stanie zupełnie odmienić nastawienie kibiców. Często okazuje się to zresztą tylko złudzeniem, jednak nie sądzę, aby było tak tym razem.

Po pierwsze, Liverpool osiągnął ten rezultat w pięknym stylu. Wszystko to, co nie funkcjonowało do tej pory w naszej Czerwonej Maszynie, w tym meczu zadziałało tak jak powinno. Widzieliśmy więc bezbłędną grę w obronie, umiejętne przechodzenie z obrony do ataku i na odwrót, dynamiczną, pomysłową grę skrzydeł, kapitalnie rozdzielający piłki środek pola i skutecznych atakujących. Słowem, perfekcyjny mecz. Ktoś jednak może powiedzieć, że przeciwnik nie był wymagający. Takiej osobie radzę cofnąć się o dwa tygodnie do meczu w Stambule, kiedy to z niewiele lepiej grającym Besiktasem przegraliśmy 1:2. A przegraliśmy właśnie dlatego, że nie działało wszystko to, co wymieniłem wcześniej, a co tak pięknie sprawdziło się na Anfield. W meczu z Turkami od wyniku cieszy mnie bardziej styl, w jakim go nasi piłkarze osiągnęli. Ale rzeczywiście, jedno spotkanie wiosny nie czyni, dlatego z tym większą ciekawością czekałem na ligową potyczkę z Fulham.

Tym, czym wygrał w Lidze Mistrzów Liverpool (oprócz strachu przed odpadnięciem już po fazie grupowej) był z pewnością skład, jaki wystawił Rafa Benitez. Cieszył mnie szczególnie powrót do pierwszej jedenastki Petera Croucha, który bardzo dobrze prezentował się we wcześniejszych spotkaniach wchodząc z ławki. Wniósł on nową jakość w ataku The Reds i dał drużynie dodatkowe możliwości na przeprowadzanie akcji ofensywnych. Jeśli dodać do tego kapitalną formę Yossiego Benayoun, odrodzenie Stevena Gerrarda, czy dobrą grę Babela, nie można się dziwić temu zwycięstwu. Dlatego obawiałem się o kolejny mecz, przecież zgodnie z polityką rotacji Rafy powinno dojść do kilku zmian w składzie, a to mogło ponownie wszystko popsuć. Na szczęście stało się inaczej.

Jeszcze na długo przed meczem z Fulham Benitez dał wszystkim do zrozumienia, że nie dokona żadnych zmian na mecz z Wieśniakami. Uwierzyłem w to jednak dopiero wtedy, gdy zobaczyłem oficjalne składy drużyn przed meczem. Po raz pierwszy od ponad roku Rafa, który swego czasu zaliczył nawet 48 meczy w Premier League, w których za każdym razem zmieniał skład, nie zmienił jedenastki z poprzedniego spotkania. Jasnym stało się, że jeżeli The Reds zawiodą i tym razem, to krytyka systemu rotacji straci rację bytu. Dziś już wiemy, że ci, którzy na jej karby zrzucali słabą grę klubu z miasta Beatlesów, mieli rację.

Liverpool zagrał kolejny bardzo dobry mecz. Czerwoni przeprowadzili w nim wiele akcji, po których ręce same składały się do oklasków. Niemal wszystko funkcjonowało jak należy, a tak ofensywnie usposobionej obrony The Reds dawno nie widziałem. Przez długi czas brakowało jednak najważniejszego- goli. Nie było to tym razem spowodowane słabą skutecznością. Czerwoni tak naprawdę nie stworzyli wielu dogodnych okazji do zdobycia bramki. A wszystko za sprawą świetnej defensywy Londyńczyków, którzy zachowywali żelazną dyscyplinę przy każdym, choćby najbardziej huraganowym ataku The Reds. I za to należą im się słowa uznania. Jednak Liverpool grał w tym spotkaniu tak dobrze, że byłem pewien ich końcowego zwycięstwa. To było tylko kwestią czasu i stało się faktem po wejściu Babela i Torresa.

To właśnie pojawienie się na boisku tych zawodników sprawiło, że Liverpool mógł postawić tę przysłowiową kropkę nad i.

Właśnie tę drużynę, którą mogliśmy oglądać od 70. minuty spotkania z Fulham, chcę widzieć w następnych meczach, to jest nasza najlepsza obecnie jedenastka. Atak, który w okresie przygotowawczym wydawał się nie sprawdzać, czyli Torres - Crouch, pokazał w tym spotkaniu (choć nie miał na to wiele czasu), jak i okazjonalnie pokazywał we wcześniejszych, że jest naszym najlepszym rozwiązaniem spośród czwórki napastników, jakimi dysponujemy. Peter jako ten, który wywalcza piłki i Hiszpan, który zamienia je na gole wykorzystując swoje niebanalne umiejętności techniczne, to powinna być nasza recepta na zdobywanie bramek.

Na skrzydłach z kolei najlepszym wyjściem jest para Babel – Benayoun, która tak świetnie współpracowała w tych dwóch ostatnich spotkaniach. Tymi, którzy będą mogli ten układ zburzyć są Kewell i Pennant, jednak pierwszy jeszcze nie jest gotowy na grę przez 90 minut, a drugi, jak wiemy, zmaga się z kontuzją. Ale jak wszyscy będą w pełni sił, to Rafa będzie musiał zmierzyć się z ulubionym problemem trenerów- problemem bogactwa.

Złudnym okazał się problem bogactwa w środku pola. Wobec kontuzji Alonso trudno o równorzędnego partnera dla Gerrarda. Mascherano jeszcze jakoś wywiązuje się z zadania, jednak ma zbyt dużo przeciętnych meczy na koncie. Jest to jednak jedyny zawodnik, mogący grać w środku z naszym kapitanem, Lucas Leiva nie jest bowiem jeszcze gotowy na pierwszy skład, a Sissoko jest kompletnie bez formy.

W obronie do największej zmiany doszło na prawej stronie, gdzie wydaje się, że królować teraz powinien Arbeloa. Finnan nie przekonywał w tym sezonie, podczas gdy Hiszpan gra naprawdę dobrze. ¦rodek to oczywiście para Carragher – Hyypia, przynajmniej do powrotu Aggera. Z lewej strony świetnie prezentuje się Aurelio, co przy dobrej grze Babela w pomocy, wykreśla z pierwszego składu słabego w tym sezonie Riise.

Tak powinna wyglądać „żelazna jedenastka” Liverpoolu. Oczywiście nie przekreślam całkowicie Finnana, Riise, czy Kuyta, jednak na ten moment nie widzę ich (może z wyjątkiem Irlandczyka) jako naszych podstawowych graczy. Jednak te wszystkie moje rozważania i rozważania innych kibiców mogą stracić sens, jeśli okaże się, że Rafa nie zrezygnuje ze swojej rotacji, przynajmniej w takiej formie, jak dotychczas.

Ale te dwa mecze pokazały, że powinien tak uczynić. Wreszcie Liverpool stanowił monolit, wreszcie ich akcje były płynne i pomysłowe. Czas na eksperymenty już się skończył, teraz każde potknięcie, czy to w Lidze Mistrzów, czy też w Premier League, będzie boleśniejsze niż dotychczas. Dlatego The Reds muszą zacząć grać stałym składem, bo tylko to może zagwarantować sukces, jakim będzie 19. tytuł Mistrza Anglii!



Autor: Miro
Data publikacji: 12.11.2007 (zmod. 02.07.2020)