PNE
Preston North End
Towarzyski
13.07.2025
16:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 2052

Jutro będziemy w raju

Artykuł z cyklu Artykuły


Są takie wydarzenia w piłkarskim świecie, które wywołują emocje daleko wykraczające poza te typowe dla sportu. Wydarzenia, które przyciągają uwagę nawet tych, którzy na co dzień nie interesują się sprawami footballu. Sytuacje, które sprawiają, że całe narody wstrzymują dech na te 90 lub 120 minut. Czymś takim jest właśnie finał Ligi Mistrzów, Piłkarskiego Raju- najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek na świecie.

Ktoś może twierdzić, że to tylko sport. Ktoś może mówić, że to zabawa wymyślona przez bogatych dla bogatych, aby stać się jeszcze bogatszym. Ktoś może z tego drwić i szydzić. Będzie to jednak znaczyło, że ten ktoś nie pojmuje tak naprawdę idei piłki nożnej, nie jest w stanie dostrzec subtelnego piękna piłkarskich spektakli, a przez to traci coś z życia. A mogłoby być ono bogatsze właśnie dzięki takim prostym radościom i momentom uniesienia, jakie wywołuje finał Pucharu Europy.

Przed nami kolejny już bój o najcenniejsze klubowe trofeum na świecie. Po raz 52. dwa najlepsze zespoły Champions League zmierzą się w walce o uszatą wazę. I choć to jest już wystarczającym powodem do przyśpieszenia tętna, atmosferę podgrzewa dodatkowo fakt, że jutrzejszy finał będzie powtórką tego sprzed dwóch lat. Pamiętnego 25 maja 2005 roku nasz ukochany klub, Liverpool FC, pokonał w niesamowitych okolicznościach AC Milan, biorąc udział w najwspanialszym finale Pucharu Europy w historii. Teraz los daje Włochom okazję do rewanżu, a The Reds do potwierdzenia tego, że turecka viktoria nie była dziełem przypadku. Ateny witają dwie najlepsze jedenastki Starego Kontynentu!

Droga naszego zespołu do stolicy Grecji była długa i wyboista. Nikt nie może stwierdzić, że los ułatwiał nam zadanie zdobycia szóstego Pucharu Europy w historii. Bo o ile faza grupowa nie była zbyt wielkim wyzwaniem dla The Reds, to już wpadnięcie w 1/16 na broniącą tytułu Barcelonę można nazwać pechem. Sytuację skomplikował na dodatek incydent z pamiętnego zgrupowania w Portugalii. Koniec końców, okazało się jednak, że Czerwoni potrafią zmobilizować się w najważniejszych momentach i że to, co miało ich podzielić- tak naprawdę ich zjednoczyło. Po raz kolejny serce do gry, waleczność, okazały się ważniejsze niż statystyki, pieniądze i nazwiska. Barcelona, uważana obecnie za najlepszy klub świata, musiała uznać wyższość zespołu z miasta Beatlesów, a fani The Reds uświadomili sobie, że ten sezon (skazywany na straty ze względu na kolejną porażkę w lidze) może być jeszcze wspaniały. I nie pomylili się.

W ćwierćfinale nasi piłkarze zrobili to, co do nich należało, czyli gładko uporali się ze słabiutkim PSV. Półfinał z kolei okazał się powtórką batalii sprzed dwóch lat. Po porażce 1:0 na Stamford Bridge, The Reds pokonali Chelsea Londyn w rzutach karnych po dramatycznym spotkaniu na Anfield, pokazując dumnemu Jose Mourinho miejsce w szeregu. Zemsta Londyńczyków nie powiodła się, finał stanął przed Liverpoolem otworem.

Teraz powstaje pytanie: co zrobić, aby ten finaÅ‚ wygrać? OdpowiedĽ jest jedna: zagrać tak jak do tej pory w Lidze Mistrzów. GenezÄ… sukcesów The Reds w Europie jest żelazna dyscyplina narzucona im przez Rafe Beniteza. Jeżeli dodamy do tego niebywałą waleczność naszych ulubieÅ„ców, ich niewÄ…tpliwe umiejÄ™tnoÅ›ci techniczne i Å›wietnÄ… atmosferÄ™ panujÄ…cÄ… w zespole, wtedy stanie siÄ™ jasne, dlaczego po raz drugi w ciÄ…gu trzech lat awansowali do finaÅ‚u Champions League. To, co nie sprawdza siÄ™ w stu procentach w lidze, ze wzglÄ™du na jej szybkość i kontaktowość, zdaje jak najbardziej egzamin w Europie, gdzie premiuje siÄ™ wÅ‚aÅ›nie taki styl gry, jaki prezentuje Liverpool. Styl jak najbardziej defensywny, ale nie nieefektowny- co wielu The Reds zarzuca. Czerwoni zmierzajÄ… bowiem w kierunku footballu perfekcyjnego, zachowujÄ…cego równowagÄ™ miÄ™dzy wynikiem, a stylem, choć zawsze ważniejsze bÄ™dzie to pierwsze. Czy jest to dobry kierunek? Jeżeli weĽmiemy pod uwagÄ™ fakt, że wielu porównuje już obecnÄ… drużynÄ™ Liverpoolu do tych z czasów najwiÄ™kszej chwaÅ‚y, czyli prowadzonych przez legendarnych Shankly’ego i Paisley’a, to chyba odpowiedĽ powinna być twierdzÄ…ca.

Tym, co z kolei uważa się za szansę Milanu, jest fakt, że będą oni starać się zmazać plamę z 2005 roku. Wydaje się jednak, że poszło to w ich przypadku w złym kierunku, że pragną zemsty. Może to wpłynąć negatywnie na ich grę i przeszkodzić w koncentracji. Liverpool musi to wykorzystać, przecież też ma coś do udowodnienia. Często bowiem pojawiają się głosy mówiące, że zwycięstwo The Reds sprzed dwóch lat było niezasłużone. Wypomina się im gol Luisa Garcii z meczu z Chelsea, to, że ponoć zagrali jedynie 6 dobrych minut w finale z Milanem, nie pokazując poza tym nic. Są to opinie krzywdzące klub z tak bogatą historią i z pewnością podziałają mobilizująco na naszych piłkarzy.

The Reds muszą udowodnić, że są wielcy, dlatego że są wielcy; że nie istnieje żadna inna przyczyna!

Jutrzejszy finał będzie wyjątkowy jeszcze z paru powodów. Dojdzie w nim do, może nie bezpośredniego, ale jednak pojedynku dwóch wielkich piłkarzy: Stevena Gerrarda i Kaki. Umiejętności techniczne są niewątpliwie po stronie Brazylijczyka, jednak nie może on się równać z Anglikiem pod względem serca do gry i miłości do swojej drużyny. Steven jest kapitanem z prawdziwego zdarzenia, dającym z siebie wszystko przez cały mecz, nawet, gdy ma słabszy dzień. On jest natchnieniem Liverpoolu, on jest jego duszą, on jest inspiracją dla swoich kolegów. On pragnie zapisać się w historii najbardziej utytułowanego klubu Anglii i wznieść po raz drugi w swojej karierze Puchar Europy do góry. I żadne, choćby najbardziej niesamowite zagranie Kaki mu w tym nie przeszkodzi.

Kolejnym języczkiem uwagi będzie postać Robbiego Fowlera. God pożegnał się już ze swoimi wyznawcami na Anfield, ma jednak jeszcze okazję przyczynić się do tryumfu Liverpoolu w Lidze Mistrzów. I bez względu na to, czy zagra w podstawowym składzie, czy wejdzie z ławki rezerwowych- ten sukces będzie również jego sukcesem, będzie pięknym pożegnaniem z klubem, który był jego domem. Jest to też z pewnością w głowach reszty piłkarzy, dla których Fowler jest wzorem, dobrym duchem drużyny.

Specjalnie wyjÄ…tkowym bÄ™dzie ten mecz również dla dwóch innych piÅ‚karzy: Jerzego Dudka i Harry’ego Kewella, choć dla każdego z nich z innych powodów. Dudek, tak jak Fowler, pożegna siÄ™ tym spotkaniem z klubem, w którym spÄ™dziÅ‚ prawie 6 lat, choć najpewniej nie zagra w nim ani minuty. BÄ™dzie to koniec niezwykle frustrujÄ…cego okresu jego kariery, jaki ciÄ…gnie siÄ™ od momentu przyjÅ›cia do drużyny Pepe Reiny. Przede wszystkim jest to jednak koniec kariery w Liverpoolu jego jednego z najwybitniejszych bramkarzy w historii. Może jednak odejść w spokoju, pozostawiajÄ…c po sobie godnego nastÄ™pcÄ™.

Dla Kewella z kolei może to być początek najlepszych lat w LFC. Choć nie grał w piłkę od roku, wrócił do wysokiej formy, zadziwiając wszystkich swoim świetnym występem w ostatnim ligowym meczu z Charltonem.

Australijczyk dodaje grze The Reds polotu i fantazji, a to przyda siÄ™ z pewnoÅ›ciÄ… w wielkim finale. Czy zagra w pierwszym skÅ‚adzie? Po wiadomoÅ›ciach o urazie Zendena szanse na to wzrosÅ‚y i wydaje mi siÄ™, że byÅ‚oby to Å›wietne rozwiÄ…zanie. Choć leczyÅ‚ dÅ‚ugo poważny uraz, a na dodatek sÅ‚ynie z podatnoÅ›ci na kontuzje, może niesamowicie pomóc The Reds. Już zdarzaÅ‚y siÄ™ przypadki w historii, że piÅ‚karz po poważnej kontuzji niejako „z marszu” wraca do wysokiej dyspozycji. PrzykÅ‚adem niech bÄ™dzie Larsson, który po paskudnej kontuzji w 1999 roku zaledwie po kilku miesiÄ…cach doszedÅ‚ do wysokiej dyspozycji, czy nasz Djibril Cisse, który po kontuzji z 2004 roku miaÅ‚ już nigdy w życiu nie kopnąć piÅ‚ki, a wróciÅ‚ do gry w koÅ„cówce tego samego sezonu, strzeliÅ‚ dwie bramki Aston Villi w ostatniej kolejce Premier League i przyczyniÅ‚ siÄ™ do zwyciÄ™stwa LFC w Stambule. Może wiÄ™c warto zaufać Harry’emu, który daje nam przecież nowe, ofensywne rozwiÄ…zanie.

Być może mój wywód wydał się niektórym zbyt patetycznym, bezkrytycznym wobec The Reds. Trudno mi jednak pisać inaczej, kiedy widzę jak na moich oczach tworzy się historia klubu, który kocham. Historia, zaznaczmy, chwalebna! Jutro drugi raz w przeciągu trzech lat Liverpool FC zagra w finale Piłkarskiego Raju. Zagra mając (w przeciwieństwie do meczu sprzed dwóch lat) po swojej stronie więcej atutów niż ich przeciwnik.

Zagra o szósty Puchar Europy, o drugie miejsce w rankingu drużyn, które to trofeum zdobywały. Zagra...i wygra! Bo ma w swoich szeregach geniusz taktyczny Rafy Beniteza, serce Gerrarda, refleks Reiny, a nawet samego Boga! Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jeszcze jutro będziemy w raju!

YOU’LL NEVER WALK ALONE!



Autor: Miro
Data publikacji: 22.05.2007 (zmod. 02.07.2020)