FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 862

Emocjonujący tydzień po weekendowym zwycięstwie

Artykuł z cyklu Artykuły


Zbliża się jeden z najbardziej oczekiwanych tygodni sezonu, w czasie którego The Reds będą podejmować dwie wielkie europejskie drużyny w odstępie czterech dni i wszyscy wiemy, co będą oznaczały zwycięstwa w obu tych starciach.

Najpierw w sobotę stawką będzie krajowa duma, ponieważ zmierzą się dwa największe angielskie kluby - wszyscy pragniemy zwycięstwa w tym starciu. Rafa jeszcze nie poczuł smaku zwycięstwa nad Manchesterem United w Premiership, choć bardzo dobrze wie, co oznacza zwycięstwo w takim meczu dla kibiców, ponieważ w ubiegłym sezonie ograł Czerwone Diabły w FA Cup.

Po tym meczu oba zespoły rozegrają kluczowe starcia w Lidze Mistrzów, więc na pewno wszyscy woleliby rozegrać to spotkanie w innym terminie, jednak w obecnej sytuacji przekonamy się, który zespół ma szerszą kadrę. My przynajmniej mamy pełny tydzień na przygotowanie do tego meczu, czego nie można powiedzieć o United, którzy wczoraj grali rewanżowe spotkanie w FA Cup z zespołem Reading.

W sobotę nasza forma w Premiership powróciła do normy i pewnie pokonaliśmy Sheffield United, tym samym umacniając się na trzecim miejscu w tabeli. Kolejne spotkanie będzie okazją na jeszcze mocniejsze skonsolidowanie naszej lokaty w ligowej stawce, a także tym samym będziemy mogli skomplikować sytuację obecnego lidera, który wciąż powinien obawiać się Chelsea.

Zwycięstwo nad beniaminkiem było chyba najłatwiejszym jak do tej pory w tym sezonie. Zespół Neila Warnocka miał bardzo mało do zaoferowania. O ich utrzymanie w lidze na pewno nie zadecyduje mecz na Anfield, więc sądziłem, iż przyjadą z zamiarem pokazania dobrej piłki, jednak się myliłem i na boisku wyglądali, jakby ktoś kazał im grać.

W czasie samego meczu poczułem ulgę, ponieważ w końcu udało nam się szybko otworzyć wynik meczu. Mecze po starciach w europejskich pucharach w przeszłości sprawiały nam sporo problemów i teraz też można było wyczuć taką lekką niepewność wśród kibiców, ponieważ Rafa dokonał wielu zmian w wyjściowej jedenastce.

Rzadko też się zdarza, żebyśmy w jednym meczu wykonywali dwa rzuty karne i wbrew pozorom nie jest to łatwe zadanie dla osoby wykonującej jedenastki - jednak dla Robbiego Fowlera nie stanowiło to większego problemu.

Zarówno Robbie, jak i Stevie znajdowali się w centrum wydarzeń w obu spotkaniach z Sheffield w tym sezonie, prawdopodobnie przypadkowo, jednak w obu starciach byliśmy świadkami dwóch kontrowersji związanych z rzutami karnymi. Z mojego punktu widzenia sędzia miał wszelkie podstawy do podyktowania pierwszej jedenastki w sobotnim meczu. Arbitrzy bardzo często nie odgwizdują takich przewinień, ale tym razem było ono zbyt ewidentne, żeby sędzia mógł je zignorować.

Drugi karny chyba nie podlega już żadnym dyskusjom, jednak mnie zaskoczyło to, jak długo The Reds czekali na kolejne bramki, mimo posiadania tak ogromnej przewagi w polu. Jednak końcowy wynik był w pełni zasłużony, Steve uwieńczył występ bramką i rzadkie trafienie dorzucił jeszcze wracający do składu Sami Hyypia.

Generalnie było to miłe popołudnie i idealne zakończenie niezapomnianego tygodnia. Teraz jednak czeka nas jeszcze ważniejsze siedem dni.

Bardzo rzadko zapotrzebowanie na bilety jest tak ogromne, jak na rewanż z Barceloną. Teraz naprawdę ciężko będzie już zdobyć wejściówki na to jakże prestiżowe starcie.

Niezwykłe zwycięstwo The Reds udowodniło, że kibice Liverpoolu mają okazje przeżyć najwspanialsze piłkarskie wieczory w życiu. W europejskich starciach zawodnicy z Anfield dają z siebie wszystko i możemy też być pewni, iż nie zabraknie dramaturgii w takich starciach.

Większość kibiców podróżujących na ten mecz do Barcelona była pewna, że The Reds osiągną wynik pozwalający na póĽniejsze wyeliminowanie Dumy Katalonii, jednak powtórzenie wyczynu z Półfinału Pucharu UEFA z 1976 roku, czyli pokonanie Hiszpanów przerastało nasze najśmielsze oczekiwania.

Z pewnością niewielu kibiców wierzyło we wspaniałe odrobienie strat, z którego słynie Liverpool pod wodzą Rafy Beniteza, po tym jak The Reds stracili bramkę już po 15 minutach gry. Jednak Liverpool pokazał niesamowity charakter i wytrwał napór atakujących gospodarzy, którzy desperacko poszukiwali kolejnych trafień.

Za występ w tym spotkaniu wielu piłkarzy zebrało pochwały, jednak według mnie na największe zasłużył Jamie Carragher. Jego umiejętność przewidywania wydarzeń na boisku i walka do samego końca spowodowały, że The Reds nie stracili już kolejnych goli.

Czasem odnoszę wrażenie, że płacimy ogromną cenę za to, że nie potrafimy wykorzystywać stworzonych przez siebie sytuacji bramkowych, a zwłaszcza w spotkaniach z wielkimi zespołami. Na początku na Nou Camp sądziłem, że stanie się podobnie, ponieważ nie potrafiliśmy zachować zimnej krwi pod bramką Valdesa. Jednak na szczęście wszystko się zmieniło za sprawą najmniej spodziewanych ku temu osób, biorąc pod uwagę przedmeczowe doniesienia.

Dla Craiga Bellamy'ego był to osobisty triumf biorąc pod uwagę to, jak ciężki miał ten ostatni tydzień. Niewiele osób dawało Walijczykowi szanse na występ w tym meczu, jednak Rafa pokazał, że darzy go ogromnym zaufaniem i wiarą, a Craig nie zawiódł Hiszpana. Największą ironią jest to, że to właśnie Bellamy asystował przy zwycięskiej bramce Johna Arne Riise.

Uzyskanie wyrównania tuż przed końcem pierwszej części gry miało podwójny efekt - po pierwsze dodało nam pewności i wiary we własne umiejętności, a także kompletnie zszokowało Barcelonę.

W pierwszej połowie łatwiej było pochwalić poszczególnych piłkarzy, a w drugiej zagraliśmy jeszcze bardziej zespołowo i wszyscy na boisku bardzo ciężko pracowali. The Reds nie pozwalali gospodarzom na wiele, a drugi gol dla Liverpoolu nie był dla nikogo zaskoczeniem.

Dla Norwega ten gol był bardzo ważny, ponieważ w ostatnich tygodniach nie prezentował najwyższej dyspozycji, choć nigdy nie można było zakwestionować jego zaangażowania i ciężkiej pracy. To zwycięstwo natchnęło nas wiarą w siebie i pewnością siebie, którą mieliśmy w 2005 roku, gdy kroczyliśmy po końcowe zwycięstwo w Pucharze Europy.

David Fairclough



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 28.02.2007 (zmod. 02.07.2020)