EVE
Everton
Premier League
24.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1287

Kangur z porcelany

Artykuł z cyklu Artykuły


Ponad 8 miesięcy. Tyle czasu minęło od ostatniego meczu Harrego Kewella w barwach Liverpoolu. Był to pamiętny 13 maja, kiedy The Reds sięgnęli po 7 Puchar Anglii w historii, pokonując w karnych West Ham. Zresztą i tak nie dograł tamtego spotkania do końca, gdyż musiał być zmieniony z powodu urazu. Kontuzje - to jedno słowo świetnie opisuje pobyt Harrego na Anfield. Oto historia jednego z najbardziej utalentowanych piłkarzy w historii FC Liverpoolu i z pewnością jednego z najbardziej pechowych zawodników grających kiedykolwiek z Liverbirdem na piersi.

Jako nastolatek opuścił ojczystą Australię i wyjechał do Leeds United. W sezonie 1997- 98 już regularnie wybiegał w pierwszej jedenastce jednego z najlepszych ówcześnie zespołów Premier League, z którym niedługo póĽniej zajął trzecie miejsce w lidze i dotarł do półfinału Ligi Mistrzów.

W 2000 roku wybrano go najlepszym piłkarzem młodego pokolenia i najlepszym graczem Leeds. Nic dziwnego, że przechodził w 2003 roku do Liverpoolu jako największy talent grający na Wyspach. Szybki, świetnie „czytający” grę, obdarzony potężnym strzałem i (przede wszystkim) nienaganną techniką, zdawał się świetnym materiałem na wielką gwiazdę. Szczególny podziw wzbudzało właśnie jego wyszkolenie techniczne. Był to i jest nadal jeden z najlepszych dryblerów Premiership, zawodnik z tego typu piłkarzy, którym piłka w ogóle nie przeszkadza w grze. Zawsze mi imponowały jego rajdy, kiedy potrafił mijać dwóch, trzech przeciwników jak tyczki i jeszcze groĽnie uderzyć na bramkę. Z tym większym smutkiem patrzyłem na jego kolejne kontuzje, które skutecznie wyhamowywały rozwój jego kariery.

To właśnie przez liczne urazy nie udało się Kewellowi dorobić takiego statusu w Liverpoolu, jaki miał w Leeds. Podkreślić jednak trzeba, że nie zniechęcały go one do dalszej pracy. Z godnym podziwu hartem ducha leczył kolejne kontuzje i wracał do gry na dobrym poziomie. I jest to warte uwagi, że mimo licznych przerw w grze, tak i Houllier jak i Benitez wierzyli w niego i dawali mu szanse. A Harry potrafił się odwdzięczyć. Wystarczy wspomnieć jego piękne bramki strzelane takim drużynom jak Arsenal, czy Everton, niesamowite (a przede wszystkim efektywne) sztuczki techniczne, zaangażowanie z jakim zawsze gra. Wielu piłkarzy załamałoby się, lub zaczęło obwiniać za swoje problemy innych, a on bez względu na wszystko stara się po prostu jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Chwała Rafie za to, że mimo licznych spekulacji nie zdecydował się sprzedać Kewella przed minionym sezonem. Sezonem, który okazał się najlepszym z wszystkich dotychczasowych, spędzonych na Anfield Road. I choć zakończył się nie inaczej jak kontuzją, to na szczęście nasz Kangur zdołał wyleczyć się do Mistrzostw ¦wiata w Niemczech.

Z prawdziwą przyjemnością patrzyłem na poczynania Australijczyków. Wyróżniali się na tle, bądĽmy szczerzy, dość przeciętnego mundialu, a jednym z współodpowiedzialnych za to był właśnie Kewell. Jako kibic LFC z dumą patrzyłem, jak dalece bardziej potrafi on być „brazylijski” niż niejeden z Canarinhos . Gdyby zachował więcej zimnej krwi pod bramką Didy, mogłoby dojść do nie lada sensacji. A póĽniej nadszedł ten niesamowity spektakl z Chorwatami- moim zdaniem najpiękniejszy, po półfinale Niemców z Włochami, mecz tego mundialu. I to właśnie nie kto inny, a Harry Kewell pięknym uderzeniem z 79 minuty meczu, dał Kangurom upragniony remis i awans do rundy pucharowej. Wydawało się, że los wreszcie sprzyja naszemu Australijczykowi. Niestety, słabe zdrowie dało o sobie znać i zamiast na boisku, oglądaliśmy Harrego siedzącego na ławce z kulami i patrzącego na pechową porażkę jego kolegów z przyszłymi mistrzami świata. I być może właśnie reprezentanta Liverpoolu zabrakło ekipie Guusa Hiddinka do tego, aby pokonać Włochów. Tego już się nigdy nie dowiemy.

Kontuzja Kewella była poważna (okazało się, że cierpi on na artretyzm) ale ostatnie doniesienia mówią o tym, że Harry będzie być może gotów na mecz z Barceloną. Sam zawodnik zresztą ma taką nadzieję i zaczął już biegać. Ale jaka będzie jego przyszłość na Anfield? Ciężko będzie mu wrócić do optymalnej formy po tak długim rozbracie z piłką, a i Benitez może stracić cierpliwość do jego licznych kontuzji. Czy zdecyduje się go sprzedać w lecie? Wiele zależy od samego Kewella, to on musi pokazać, że nadal jest potrzebny drużynie. Ja osobiście uważam go za naszego najlepszego lewoskrzydłowego (Gonzales nie przekonuje, a Riise daleko do techniki Australijczyka), piłkarza, który może nam dać jeszcze wiele radości. Należy więc chuchać i dmuchać na naszego „Porcelanowego Kangurka”, a (miejmy nadzieję) przysporzy on kibicom wiele powodów do śpiewania tej pięknej przyśpiewki na wzór piosenki „Daddy Colo”- „ Harry, Harry, Kewell, Harry, Harry, Kewell !”

Mirosław Rubacha



Autor: AirCanada
Data publikacji: 23.01.2007 (zmod. 02.07.2020)