FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 864

YNWA – nawet w USA

Artykuł z cyklu Artykuły


Mieszkający w Nowym Jorku Daniel Fallon tłumaczy, co znaczy kibicowanie Liverpoolowi w USA w cotygodniowej kolumnie „List do LFC z...”

Rana 25 maja 2005 roku obudziłem się nucąc sobie piosenkę. To zdarza mi się całkiem regularnie, ale sam do końca nie wiem skąd biorą się te pieśni w mojej głowie. Czasem jest to po prostu utwór, który wpadł mi w ucho podczas słuchania mojego iPoda, czy z koncertu. Innym razem coś zupełnie przypadkowego. Rano dnia, gdy Liverpool miał pokonać AC Milan na Stadionie Ataturka w Stambule, „Ring of Fire” Johnny’ego Casha rozbrzmiewało nieprzerwanie w moich myślach. Jestem wielkim fanem Johnny’ego Casha, więc nie było to tak całkiem dziwne.

Jednak wszystko zaczęło być jeszcze bardziej interesujące, gdy przybyłem do pracy i zacząłem czytać w Internecie, co się działo w Turcji przed meczem. W dwóch historiach opisany byli fani The Reds śpiewający wspólnie przed meczem „Ring of Fire”. Przypadek? Chyba nie. W końcu opuściłem pracę tamtego dnia na „zwolnieniu lekarskim”, udałem się do pobliskiego pubu, żeby obejrzeć to spotkanie. Idąc 50 ulicą na Manhattanie śpiewałem „Ring of Fire” i byłem pewien, że za kilka godzin LFC będzie Mistrzem Europy po raz piąty w historii.

Bycie w pełni oddanym kibicem Liverpoolu 3 300 kilometrów od miejsca, gdzie gra ukochany zespół wymaga różnych poświęceń i od razu chciałbym przedstawić to w uproszczony sposób: nigdy nie widziałem meczu The Reds na żywo, także nigdy nie byłem na Anfield; często oglądam mecze o zatrważająco wczesnych godzin i najczęściej samotnie, mecze Ligi Mistrzów zazwyczaj rozpoczynają się około 2:30 po południu, co oznacza, że muszą oglądać spotkana na komputerze w pracy, albo nagrywać je i obejrzeć po powrocie do domu, także samotnie. Mimo tych przeszkód i barier, płakałem jak dziecko, gdy Stevie wzniósł w górę Puchar z „wielkimi uszami” po najwspanialszym odrobieniu strat w historii sportu (sprawdzałem, każdy zgadza się z taką tezą).

Przeszłość

Moje początki z The Reds to krótka opowieść o przypadku i bezsenności. Przed czasami, gdy uczęszczałem do Szkoły Wyższej, w mojej rodzinie słynąłem z tego, że codziennie rano budziłem się o 6 rano, pełen energii i gotowy na rozpoczęcie nowego dnia. Moja mama zazwyczaj na mój entuzjazm reagowała tak, że kazała mi oglądać telewizję dopóki ona nie raczy wstać z łóżka. Tak było od 1987 do 1988 roku i właśnie wtedy poznałem najlepsze sportowe ligi na świecie: Australijski Futbol i Angielską Pierwszą Ligę. Wtedy ESPN dopiero zaczynali swoją działalność i jeszcze daleko im było do 24-godzinnego, wielojęzycznego giganta, jakim jest dzisiaj.

W tamtych czasach w porannej ramówce ESPN właśnie pokazywano te dwie wcześniej wspomniane ligi. Pierwsza z nich zwróciła moją uwagę z oczywistych powodów: przemoc, szybkość, śmieszne, małe stroje i dziwni mali sędziowie stojący pod słupami ubrani w białe stroje. Ale zawsze rano modliłem się, żeby pokazywali tą drugą ligę. Zakochałem się w piłce, która w końcu jest w Ameryce normalnie nazywana i nawet całkiem nieĽle prezentowałem się w mojej lokalnej weekendowej lidze. Jednak tam, gdzie mieszkałem (Ohio) była tylko jedna profesjonalna drużyna – Canton Invaders i za bardzo nie mogłem znaleĽć sobie idola, którego mógłbym naśladować.

To się zmieniło, gdy ESPN zaczęło regularnie pokazywać drużynę ubraną na czerwono z dużym napisem „Candy” na koszulkach, która prezentowała futbol nie z tej ziemi. Bardzo szybko podczas gier z kolegami chciałem być Rushem, czy Barnesem, a gdy stałem na bramce, zawsze wzorowałem się na Grobbelaarze. Szczerze mówiąc niewiele pamiętam, jeśli chodzi o szczegóły oglądanych spotkań – z kim był ten mecz, kto wygrał itd. Jednak twarze zawodników, sposób gry i sam styl zapisał się w mej pamięci na zawsze.

TeraĽniejszość

Życie w Nowym Jorku (a dokładniej na Brooklynie) często powoduje, że czujesz się trochę niepotrzebny i samotny z powodu ogromnego natłoku ludzi tam mieszkających, którzy nigdy nie zainteresują się twoim szczerym i zwyczajnym życiem. Jednak Nowy Jork także stwarza okazje do odkrycia małych miejsc i nisz, w których twoje zainteresowanie i talenty mogą doprowadzić Cię do interesujących ludzi. Idąc ulicą w mojej koszulce Liverpoolu z 1972 roku, albo w koszulce własnego projektu z napisem „Viva Benitez” czasem zatrzymuje mnie jakiś nieznajomy i zaczynamy interesującą pogawędkę. Zazwyczaj tematy opierają się na codziennym życiu kibica Liverpoolu w Ameryce: gdzie zazwyczaj oglądasz mecze? W jaki sposób Amerykanin został kibicem LFC? Co sądzisz o ostatnim spotkaniu? Peter Crouch ma całkiem małe stopy, jak na tak dużego gościa, nieprawdaż?

Takie miejsca jak 11 Bar we Wschodniej Wiosce (dom oficjalnego klubu kibica w Nowym Jorku), Czerwony Lew i Pan Dennehy w Wiosce Greenwich, a także Clancy we Wschodnim Centrum są właśnie miejscami, w których poznałem nowych przyjaciół kibicując The Reds. Spotykając drugiego fana Liverpoolu tak daleko od Anfield czujesz, że macie wiele podobieństw, ponieważ doświadczyłeś na własnej skórze ranne wstawanie na mecz, nagrywanie spotkań i uwielbiane dziewczyny/żony, które nie są w stanie zrozumieć tej pasji. Na szczęście dni, gdy trzeba było polegać tylko i wyłącznie na ESPN minęło bezpowrotnie. Teraz mamy luksus w postaci Fox Soccer Channel, czy Setanty- dzięki temu możemy obejrzeć prawie każdy mecz Premiership i to na żywo! Wielu Anglików mi mówiło, że w USA ludzie mogą obejrzeć więcej spotkań, niż ci mieszkający na Wyspach.

Przyszłość

Mam wielkie nadzieje związane ze zbliżającym się sezonem, zwłaszcza dzięki bardzo rozważnemu działaniu Rafy na rynku transferowym i jego pragnieniu, żeby zbudować zespół, a nie zlepek gwiazd, które akurat można pozyskać. Z pewnością było kilka nieudanych transferów (Morientes i Kromkamp przychodzą mi na myśl), ale te błędy, które nie kosztowały nas tak wiele pieniędzy miały znacznie mniejsze znaczenie, niż niezwykłe występy takich piłkarzy jak Sissoko, Alonso, Reina, Crouch i ostatnio Gonzalez i Aurelio. Po raz pierwszy od wielu lat dysponujemy niemal kompletnym składem – niewyobrażalna siła w środku pola, szybkość na skrzydłach i dwóch Scouserów, którzy nigdy się nie poddają. To jest recepta na sukces. I jeśli kiedyś przyjedziecie do Nowego Jorku możecie spotkać gościa w koszulce Liverpoolu, z nowojorskim akcentem, który kibicuje największej drużynie na świecie z wiarą, że z takimi fani, jakich posiada LFC wszystko jest możliwe.

Daniel Fallon



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 15.09.2006 (zmod. 02.07.2020)