LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1058

Historia, Stambuł i rodzina Liverpoolu

Artykuł z cyklu Artykuły


Jako, że jestem Muzułmaninem, byłem bardzo pilnie wychowywany w poczuciu, że bogata historia i nasza tradycja to bardzo ważne wartości.

Właśnie ta atmosfera, gdy starsi ode mnie ludzie ciągle przypominali, że osoba, która nie rozumie przeszłości, nigdy nie pojmie teraĽniejszości, miała ogromny wpływ na mój sposób myślenia. Nie bez powodu studiowałem Historię na poziomie GCSE, potem ten sam przedmiot na poziomie „A” i gdy miałem około 20 lat, by nie zaburzyć tego przyzwyczajenia zakończyłem naukę w tym kierunku na Stopniu Naukowym.

Na Uniwersytecie w Birmingham ukończyłem trzymiesięczny kurs na temat Historii Turcji, podczas którego żyłem i oddychałem pięknem Islamskiego Imperium Osmańskiego. Więc w takiej sytuacji logicznie myślący ludzie dojdą do wniosku, że gdy słyszę słowo „Stambuł”, takim Muzułmanin jak ja, powinien usiąść i rozmarzyć się, wspominając wspaniałe osiągnięcia swoich braci z przeszłości.

Tak, jasne!

Nie zrozumcie mnie Ľle, zdaję sobie sprawę z niebywałych rozmiarów Imperium Osmańskiego, które osiągnęło swój szczyt w XV wieku, podbijając Węgry i Bałkany. Pisałem całe eseje o strachu i przerażeniu, które spotkało władców Bizancjum, ale nic nie poradzę na to, że gdy słyszę słowo „Stambuł” to od razu na myśl przychodzi mi 25 maja 2005 roku i załamanie, które czuli kibice Liverpoolu w przerwie Finału Ligi Mistrzów.

Tak zdaję sobie sprawę z niezwykłych meczetów i innych wspaniałych osiągnięć architektonicznych Sulejmana Wspaniałego, które były rozprzestrzenione na terenie całego Imperium Osmańskiego i mimo to ciągle myślę o niebywałym odbudowaniu drużyny Liverpoolu przez Rafaela Beniteza, dzięki któremu, byliśmy świadkami najwspanialszego odrobienia strat w historii piłki nożnej, przeciwko najlepszej defensywie świata.

No i też czytałem o 17-letnim Mehmedzie Zdobywcy, który zdobył serce Imperium Bizantyjskiego i zmienił nazwę stolicy z „Konstantynopola” na „Stambuł”, ale ponownie nic nie zmieni tego, że w takiej chwili wspominam fenomenalne posunięcie Beniteza: w drugiej połowie wprowadził Didiego Hamanna, który uspokoił grę, powstrzymał Kakę i ta zmiana okazała się najmądrzejszym ruchem w tym meczu.

Gdy Steven Gerrard wyskoczył w górę i posłał piłkę do siatki, poczułem się odrobinę lepiej, wiedząc, że nie poniesiemy najwyższej porażki w historii Finałów Pucharu Europy. Od razu po tym, jak Dida ujrzał piłkę we własnej bramce, Kapitan Liverpool ruszył w kierunku środka pola, wymachując rękoma niczym działający młyn, prowadząc piłkarzy i kibiców Liverpoolu do walki. Kiedy twój dowódca wzywa do boju, ty odpowiadasz. The Reds zareagowali i to jak!

A reszta, jak to mówią jest historią. Moi wujkowie, kuzyni świętowali wraz ze mną piąty Puchar Europy w historii klubu, przytulając się, ściskając dłonie i przybijając piątki. Nie mogliśmy uwierzyć w to, co się stało. Pogrążeni w nieopisanej radości oglądaliśmy w telewizji, jak piłkarze chodzili po boisku z moim zdaniem najwspanialszym trofeum sportowym na świecie. Chłopcy Rafy Beniteza wykonali wiele rund honorowych ciesząc się z największego sportowego sukcesu w ich życiu.

Mistrzostwo Anglii byłoby większym sportowym osiągnięciem i jest nagrodą, o której wszyscy związani z Liverpoolem marzą – ale mimo wielu dramatycznych spotkań, które nas jeszcze czekają, nie będzie lepszego niż to w Stambule.

Kolejnego dnia na chwilę zanim rozpoczęła się moja praca w szkole, zadzwonił do mnie wuj Turoq: „Obecnie jestem na liverpoolfc.tv i parada jest dzisiaj popołudniu,” poinformował mnie.

„Idziesz?” spytał się mnie.

„A papież jest katolikiem?” odpowiedziałem mu.

Chodziłem po szkole dumny niczym paw. Jestem człowiekiem, który lubi zakładać koszulki i szaliki klubowe, ale to był pierwszy raz, gdy założyłem trykot Liverpoolu do pracy.

Moją ulubioną koszulką z przeszłości była ta, w której występowali The Reds, gdy zdobywali Puchar Europu w 1984 w meczu przeciwko Romie, na boisku Włochów – w spotkaniu, w którym „nogi spaghetti” Bruce’a Grobbelaara zamieniły serca piłkarzy Romy w meduzy. Więc tenże trykot założyłem, by świętować cud w Stambule.

Normą wśród kibiców jest posiadania koszulek z nazwiskami ulubionych piłkarzy, ale na moich plecach widnieje napis „Benitez”. Rafa zanim zaczął pracę w piłce był nauczycielem – więc, gdy go widzę jest jednym z nas, wykładowców. On jest mądrym dowódcą, posiada niezmierzoną wiedzę o futbolu. Jednak ciągle pozostaje nauczycielem – wystarczy spytać Steve’a Finnana, Samiego Hyypi, Jamiego Carragera i Johna Arne Riise, jak ich nauczył gry w linii idealnej niczym strzała.

A jaki numer widać pod nazwiskiem naszego dowódcy? 17. Po raz kolejny widać moją fascynację historią Liverpoolu – jest 17 menadżerem w historii klubu.

Dzieci, z którymi przez jakiś czas pracowałem, bardzo dobrze znały swojego nauczyciela: wiedzą, że kibicuje Liverpoolowi, że moim ulubionym piłkarzem jest Jamie Carragher, a ulubionymi czekoladkami są „Maltesers”. Ciepłymi uśmiechami i dokładnymi analizami – „Steven Gerrard to niezwykły piłkarz” – gratulowali mi przez cały dzień. Sarah z szóstego roku, także jest kibicem Liverpoolu, więc była wyjątkowo szczęśliwa. Miała ogromne problemy, żeby skoncentrować się na matematyce!

Pół godziny po piętnastej pod szkołę przyjechał po mnie wujek Asif, więc siedmiu chłopaków podróżowało z Birmingham drogami M6 i M62 do Liverpoolu. Rozmawialiśmy o cudzie, który zdarzył się dzień wcześniej, analizując każdą minutę, ciągle szaleliśmy ze szczęścia. Byłem lekko zazdrosny kuzynów Nazima i Hamzaha, którzy w czasach swojej póĽniej młodości byli świadkami zwycięstwa The Reds w Finale Pucharu Europy. Gdy byłem w ich wieku patrzyłem na piłkarze Liverpoolu chodzących po murawie Wembley w śmiesznych białych garniturach.

Rozmawialiśmy na temat surrealistycznego charakteru tego meczu i o tym, że po piętnastu godzinach po tym jak Stevie Gerrard wzniósł Puchar, ciągle nie potrafiłem wrócić do normalności. Wuj Taruq, który jest instruktorem na kursach przygotowujących do egzaminu na prawo jazdy, powiedział, że jego podopieczni byli zdziwieni jego zachowaniem tego dnia. Mówił, że nie potrafił, było to dla niego niemożliwe, żeby traktował ten dzień, jak zupełnie normalny. Jego uśmiechy, gdy ludzie popełniali błędy za kierownicę musiały dekoncentrować prowadzących pojazd.

Ku naszemu zdziwieniu, gdy dojechaliśmy do Liverpoolu, zobaczyliśmy czerwony autobus powoli poruszający się po mieście. Cóż za niebywały łut szczęścia! Momentalnie wyskoczyłem z samochodu wujka i wyjąłem mój aparat cyfrowy. Prawdziwym skarbem są słabej jakości zdjęcia, na których widnieje zachwycony, ciemnowłosy Hiszpan, trzymający w rękach trofeum, które wyglądało tak, jakby było prawie jego wzrostu. Mój wuj Turaq jest niezwykle religijnym człowiekiem, więc przypomniał nam, że jeszcze nie odprawiliśmy popołudniowej modlitwy, a także, iż Bóg jest ważniejszy od Luisa Garcii.

Przejechaliśmy przez radosne miasto, w którym tysiące ludzi wyszło na ulice i pomodliliśmy się w parku KFC. Czasem regularnie modliłem się w miejscach publicznych, ponieważ moment na tę czynność wypadał tuż przed meczem, bądĽ nawet w przerwie spotkania. Mieszkańcy Liverpoolu zawsze okazywali zrozumienie. Czasem zajmowaliśmy sporą część drogi, albo parku. Nawet jeśli nie rozumieją naszej religii, bądĽ obowiązku modlitwy pięć razy dziennie, Liverpoolczycy spokojnie przechodzą obok nas, tak żeby nie przeszkadzać – i jesteśmy za to ogromnie wdzięczni.

W takim razie, gdzie był autobus? Przez dziewięćdziesiąt minut podróżowaliśmy po wąskich uliczkach, opuszczonych drogach i często trafialiśmy na ślepy zaułek. Gdzie zniknęła nasza ukochana drużyna Liverpoolu? Jak oni śmieli paradować Puchar w miejscu, w którym nas nie ma? Samolubni, czy co?

Nigdy nie widziałem miasta tak podobnego do popularnej kreskówki z lat osiemdziesiątych „Wacky Racers”, dopóki nie ujrzałem Liverpoolu tego dnia. Dryfowaliśmy po całym mieście niczym napastnik Manchesteru United czekający na podanie od Cristiano Ronaldo. Po tych wszystkich zwodach w końcu oczekujesz, że ta piłka poleci w pole karne, prawda? Nasz system poszukiwania Tom-Tom był podobnie skuteczny. Szukaliśmy piłkarzy Liverpoolu, a dotarliśmy do jakiegoś baru. Chcieliśmy pomodlić się w meczecie, a trafiliśmy do synagogi. Zmieniłem nazwę tego naszego systemu nawigacyjnego na „Cristiano-Cristiano”.

Potem mój wuj Arif wpadł na genialny pomysł. Pokazał na helikopter, który krążył nad Merseyside. „To musi być policyjny helikopter, który kontroluje tłumy,” stwierdził. „Tam, gdzie on jest dokładnie pod nim znajduje się autobus z piłkarzami.” Myślcie moi siostrzeńcy...

Od razu docisnęliśmy pedał gazu i jedziemy! Wuj Arif prowadził swój samochód niczym jakiś opętany. Przez cały czas mogłem widzieć go przez nasz szyberdach, tyle samo uwagi poświęcał na oglądanie nieba, co patrzenie na drogę.

Po kilku minutach tej transformacji w Michaela Schumachera i tłum, w którym się znaleĽliśmy zaczynał rosnąć. Gdy wjechaliśmy w wąską uliczkę Croxteth, czerwony ocean ludzi zmierzał lekkim truchtem w kierunku małego wzniesienia pod koniec drogi. Bardzo łatwo było zgadnąć, gdzie zmierzają po sposobie biegu i jednym spojrzeniu w ich oczy.

Samochód ciągle jechał, a ja wyszedłem z niego i dołączyłem w mojej czerwonej koszulce do tłumu. Rozejrzałem się w każdą stronę, jednak nic nie ujrzałem. Ale nagle – znalazłem – autobus zmierzał z prędkością nie większa niż 10 km/h. Na przedzie otwartego autobusu stał Xabi Alonso trzymający piękne trofeum, o które nasi piłkarze tak ciężko walczyli do samego końca. Jego uśmiech od ucha, do ucha zapierał dech w piersiach! W tym czasie już zbliżał się wieczór, więc było trochę chłodniej. Pogoda nie była ani za gorąco, ani za zimna. To zaczynał być idealny wieczór w każdym możliwym aspekcie.

Stałem na szczycie tego wzgórza praktycznie niemal naprzeciwko Xabiego Alonso, który obiema rękoma trzymał Puchar. Odwróciłem się w kierunku mojej rodziny i pomachałem im krzycząc: „Autobus jest tutaj!” Zaparkowaliśmy samochód o przeszliśmy ponad 5 kilometrów za autobusem, który wiózł ludzi, którzy zadziwili cały piłkarski świat najwspanialszym powrotem w historii. Djibril Cisse i Djimi Traore przybijali piątki na końcu autobusu. My śpiewaliśmy: „Li-ver-pool, Li-ver-pool.”

To była niezapomniana noc: jechałem z moją rodziną na północny – zachód Anglii, żeby dołączyć do drugiej rodziny – tej Liverpoolskiej.

Gdy wracaliśmy do samochodu po najwspanialszej sportowej nocy naszego życia, po drodze spotkaliśmy nie do końca trzeĽwego Scousera. Moi wujkowie byli pierwsi na liście tych, których potrafił wyściskać i wycałować. Oni się opierali, jednak musiał postawić na swoim. Dalej przeszedł do moich kuzynów, w tym 10-letniego Ismaela, a potem do mnie. Jako Muzułmanin nie jestem przyzwyczajony do zapachu alkoholu – ale ten człowiek był tak miły, że musiałem mu okazać tyle samo ciepła, co on nam.

Gdy odchodził w mroki Merseyside wypowiedział słowa, które idealnie podsumowały ten wspaniały wieczór i to, jak się wszyscy czuliśmy: „Wiecie co?” krzyczał. „Pod koniec wszyscy jesteśmy Czerwoni, prawda?”

Tak jest, zdecydowanie tak.

Qaiser M. Talib



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 02.06.2006 (zmod. 02.07.2020)