EVE
Everton
Premier League
24.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1365

To są wyjątkowe czasy dla Liverpoolu

Artykuł z cyklu Artykuły


Po zdobyciu swojego pierwszego FA Cup Rafa Benitez wziął głęboki oddech, położył rękę na swojej klatce piersiowej i przyznał, że sposób, w jaki jego drużyna sięgnęła po to słynne trofeum nie był dobry dla jego serca.

Na trybunach wspaniałego Millennium Stadium 30 000 fanów Liverpoolu pokiwało głowami zgadzając się ze słowami trenera.

Ciągle dochodzili do siebie po niezwykle dramatycznych wydarzeniach sprzed roku ze Stambułu, a podróżująca Czerwona Armia musiała przeżyć kolejny mecz pełen wrażeń i dramaturgii, w takim stopniu, że to już praktycznie było nieprawdopodobne.

Modlitwy przy stanie 0-2 zostały wysłuchane, ale gdy mecz zbliżał się ku końcowi, a Liverpool wciąż przegrywał jedną bramką, niewielu kibiców wierzyło, że kolejne zostaną wysłuchane.

Jednak, gdy ogłoszony, że sędzia doliczył cztery minuty na stadionie rozległ się niezwykły śpiew fanów, którzy zdzierali gardła wykonując „You’ll Never Walk Alone.”

W przerwie meczu w Stambule klasyk z „Karuzeli” nie był śpiewany jako ogłoszenie zwycięstwa, ale stanowił symbol przywiązania kibiców do drużyny w obliczu wydawałoby się nieuchronnej porażki.

Powinni byli bardziej pamiętać. Steven Gerrard z kibica stał się bohaterem The Kop i jednym ruchem prawej nogi Kapitan Liverpoolu dał podziwiającym go fanom moment fantazji w stylu „Roy of the Rovers”, który od razu stał się jednym z najwspanialszych w historii drużyny z Anfield.

Równie symboliczny, jak i dramatyczny gol Gerrarda ponownie natchnął wszystkich wiarą, która odpłynęła pod koniec 90 minut. Fakt, że ta bramka została zdobyta przez chłopaka z Huyton – pierwszy był trafieniem najlepszego z Bootle, ale im mniej się będzie o tym mówić tym lepiej dla wspaniałego Jamiego Carraghera – tylko pogłębił wrażenie, że jest to wyjątkowy okres dla Liverpoolu, dla drużyny i miasta, do którego nawet piłkarscy bogowie czują się przywiązani.

W tym momencie wyczerpania dało o sobie znać, zarówno na boisku, jak i poza nim, a dogrywka przyniosła jeszcze więcej chwil, w których zatrzymywała się akcja serca. Zwłaszcza, gdy Pepe Reina jakimś cudem odbił uderzenie piłkarza West Hamu na słupek. W tym momencie przeważało uczucie, że na Pucharze pojawi się nazwa Liverpoolu.

Są kluby, o których się mówi, że są najsłynniejszymi na świecie, istnieją takie, w których jest wyjątkowa i zarazem niezwykła więĽ z przeciętnym człowiekiem, ale z pewnością na świece nie ma drugiej takiej drużyny, która może się pochwalić tym, że piłkarze wraz z kibicami tworzą jedność, od czasów gdy Bill Shankly stworzył wspaniałość The Kop i zmienił trybuny w nieoficjalnego dwunastego zawodnika.

Dwunasty zawodnik w Cardiff po raz kolejny nie zawiódł. Tydzień pełen problemów z biletami mógł dać niektórym pretekst do wątpliwości, czy zazwyczaj wspaniały doping fanów Liverpoolu i tym razem będzie nie do powstrzymania.

Jednak, czy ktokolwiek uważał, że tak się nie stanie, gdy stadion został wypełniony do ostatniego miejsca? To była równie wyjątkowa okazja, jak poprzednie siedem, gdy Liverpool witał na Millennium Stadium.

Wszystkie flagi przypominające o dawnych sukcesach znalazły się na stadionie, ale były też takie wyrażające frustracje kibiców Liverpoolu z powodu tak małej liczby biletów, które im przyznano, która została jeszcze zmniejszona przez złodzieja.

„Listonosz Pat zawalił sprawę, ale my tu jesteśmy, by wznieść Puchar” i „Adam Crozier – gdzie są nasze bilety?” to były przykładowe sztandary.

Doping był bardzo głośny, a najczęściej rozbrzmiewały „Ring of Fire”, „Fields of Anfield Road” i „Scouser Tommy”. Także fani West Hamu, mimo porażki pomogli stworzyć nieprawdopodobną atmosferę na stadionie.

Fani obydwu drużyn przed meczem chodzili razem i nigdy nie było nawet najmniejszej oznaki jakiegokolwiek problemu, wzorowo reprezentowali swoje kluby. Wymieniano się szalikami, dyskutowano o meczu, a policja z Cardiff miała tylko za zadanie pokazać drogę do pubów, w labiryncie ulic wokół stadionu.

W zasadzie służby miały największy problem, gdy autokar wiozący piłkarzy Liverpoolu, którzy nie mogli zagrać w meczu, utknął w korku.

Luis Garcia, Robbie Fowler, Scott Carson, Bolo Zenden i inni musieli dojść na stadion pieszo i od razu zostali rozpoznani, przez kibiców przed obiektem, którzy ich natychmiast otoczyli.

Na szczęście służby porządkowe udanie „eskortowały” ich na stadion tuż przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Wszystkie ostrzeżenia, że fani bez biletów będą robić zamieszanie okazały się bezpodstawne.

To są wyjątkowe czasy dla każdego kibica Liverpoolu. Ciągle czekają na długo oczekiwany tytuł Mistrza Anglii, ale w ciągu ostatnich pięciu lat wzięli udział w trzech z najwspanialszych finałów w historii sportu.

Uzyskanie FA Cup w tak dramatycznym stylu można porównać do Finału Ligi Mistrzów sprzed roku i Finału Pucharu UEFA sprzed pięciu lat.

To może zatrzymywać akcję serca i nie najlepiej służyć zdrowiu kibiców, ale z pewnością nie ma takiego fana Liverpoolu, który wolałby zwyczajne zwycięstwo 1-0.

No może oprócz tych pracujących na oddziale kardiochirurgii w Broadgreen.

Tony Barrett



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 17.05.2006 (zmod. 02.07.2020)