EVE
Everton
Premier League
24.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1360

Jak to się stało, że Liverpool odrobił trzybramkową stratę?

Artykuł z cyklu Artykuły


Liverpool w finale Ligi Mistrzów sezonu 2004/2005 w Stambule zrobił coś, co dla wielu wydawało się niemożliwe. Stracenie trzech bramek w pierwszej połowie w tak ważnych rozgrywkach to błąd niewybaczalny. Ale czy nieodwracalny? Otóż niekoniecznie.

Finał w Turcji oglądały takie osobistości ze świata włoskiej piłki jak Galliani, Nardi i Berlusconi. Wszyscy na własne oczy zobaczyli, że w piłce nożnej niemożliwe nie istnieje.

Liverpool był juz jedną nogą po stronie przegrańców, kiedy po 45 imnutach gry schodzili do szatni przegrywając aż 3-0.

Z psychologicznego punktu widzenia, w takiej sytuacji łatwiej jest odrobić te trzy bramki, niż podwyższyć wynik.

'The Reds' w swojej długiej i bogatej historii parę razy wychodzili z opresji przy stanie 3-0 dla przeciwnika. W Premiership grali przeciwko odwiecznemu rywalowi- Manchesterowi United. Po pierwszej połowie na tablicy widniał wynik 3-0 dla 'Czerwonych Diabłów'. Stało się tak głównie dzięki Nigelowi Clough. Tak przytłaczająca przewaga Man Utd. nie podcięła skrzydeł piłkarzom z Livebirdem na piersi. Strzał głową Ruddocka zapewnił wówczas trzy punkty LFC.

Drużyna Spurs znana była niegdyś ze świetnych początków, jednak z gorszych końcówek. Szczególnie przeciwko United. Pónocny Londyn zalewały worki z bramkami, tyle że z korzyścią dla przeciwników. W jednym z takich meczów bohaterem był Glenn Hoddle. David Pleat przeżył jeszcze bardziej niewiarygodną historię, kiedy Manchester City grając w dziesiątkę zdołał zwyciężyć. Było to w rozgrywkach FA Cup.

O błędy decydujące o losach spotkania nie jest trudno. Wystarczy chwila dekoncentracji lub nawet sekunda pechu i już jest 1-0. Piłkarze wtedy zachowują koncentrację, ale już nie tak dużą, bo jak wiemy z 1-0 bardzo szybko może stać się 2-0...

Tracąc dwie bramki drużyna prowadząca czuje już zupełny komfort. Wtedy nawet bramka kontaktowa pozwala na luĽniejszą grę. Tylko, że przy stanie 2-1 jeszcze wszystko jest możliwe.

Wynik 3-0 to już nie komfort - to juz pewność swego. Wtedy piłkarze mogą grać na zupełnym luzie. Powolutku czeka się do końcowego gwizdka nie narażając się na kontry. Ale jeśli rywal prowadzący 3-0 za bardzo się rozluĽni, będzie zbyt pewny siebie, może się to obrócić przeciwko niemu. Zespół, który przegrywa nie ma już nic do stracenia, więc systematycznie przeprowadza napór na bramkę rywala. Drużyna wygrywająca jest już pewna, że zwycięstwo będzie ich. To doprowadza czasem do zguby. Pewność siebie jest tak duża, że nawet przy stracie tej jeden bramki, nadal pozostaje przy swoim. W mgnieniu oka mecz może mieć zupełnie inny scenariusz.

To co widzieliśmy w finale Ligi Mistrzów jest doskonałym przykładem, że Milan do szatni schodził już jako zdobywca pucharu.

Wprowadzenie Hamanna wniosło wiele do gry Liverpoolu, Kaka natomiast nie pokazał nic szczególnego. Momentalnie, bo w sześć minut, sen Rossonerrich zamienił się w koszmar. Wejście Smicera za kontuzjowanego Kewella również ożywiło ofensywę the 'Reds'. Zaraz po zmianie stron, bramkę dającą nadzieję zdobył Steven Gerrard. To On pociągnął zespół, który konsekwentnie dążył do wyrównania. 3-2 i Milan jest pod ogromnym oporem anglików (a raczej angielskiego klubu). Po bramce Smicera, podopieczni Carlo Ancelottiego praktycznie nie istnieli. Liverpool ogromnie chciał zdobyć tą trzecią bramkę, dzięki której mecz rozpocząłby się od nowa. Już przy stanie 3-2, zawodnicy Beniteza odbudowali zaufanie kibiców. Mało który zespół podnosi się w tak imponującym stylu.

Nadeszła ta upragniona, trzecia bramka. Dla Milanu był to szok, cios poniżej pasa i koniec pewności siebie. Po tej bramce gra wyrównała się. Liverpool zrobił co musiał i nie chciał tego wszystkiego pogrzebać głupimi błędami, które kosztowały ich wcześniej aż tyle. Milan próbował atakować, ale od tej pory obrona LFC grała bardzo dobrze.

Może i Liverpool przeszedł do obrony, może nie grał porywająco, ale mimo wszystko nie można ujmować faktu, że zespół ten rozegrał wtedy swoje najlepsze minuty. Atak to zdecydowanie najmocniejsza siła Milanu, więc trudno ją powstrzymać. Zwodnikom z Anglii ta sztuka udała się.

Milan mecz przegrał już po pierwszej połowie. Schodzili z wynikiem 3-0 i wystarczyło tylko spokojnie kontrolować sytuację przez drugie 45 minut i byłoby po krzyku. Chcieli za dużo. Myśleli, że ustrzelą jeszcze parę bramek, a Liverpool łagodny jak baranek na to pozwoli.

WyraĽnie nie docenili zespołu z miasta Beatelsów. W tej drużynie drzemie ogromny potencjał, który ukazał się dopiero po przyjściu Beniteza, bo to w dużej mierze dzięki Niemu Liverpool sięgnął po piąty w historii Puchar Europy. I chwała im za to.

Ľródło: squarefootball.net



Autor: Daniel
Data publikacji: 31.05.2005 (zmod. 02.07.2020)