LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1205

Zgrubnie i przewrotnie

Artykuł z cyklu Artykuły


Jeśli Liverpool nie czuł jeszcze tego, że musi o czwarte miejsce walczyć, po tym weekendzie na pewno już to czuje.

Po tym całym nonsensownym sezonie, gra z Blackburn była dużo ważniejsza niż zwykle. A the Reds wyszli na stadion w momencie, gdy wiadomo już było, że Manchester City i Tottenham wygrali swoje mecze; losy ważyły się na ostrzu noża.

Nieszczęśliwie dla Liverpoolu, goście już jakiś czas temu oddalili się od strefy spadkowej i nie mieli nic do stracenia. W drugiej połowie, mając jednobramkowe prowadzenie, the Reds nie tylko musieli próbować go nie stracić - co zdecydowanie ucieszyłoby Allardyce'a - lecz także musieli myśleć o całej walce o 4. miejsce.

To była bardzo nerwowa końcówka, a Blackburn grało najprostszy możliwy futbol, jaki widziałem od bardzo dawna (jak to ktoś na mojej stronie ładnie skomentował, przy nich Stoke wyglądało jak Barcelona).

Nie do końca zgadzam się z Rafą, który w 2004 roku po raz pierwszy spotkał się z zespołem Allardyce'a - Boltonem - którzy byli niezwykle fizyczną drużyną, lecz jednak w granicach rozsądku. Lecz oczywiście, każdy spoza Wysp odczuwa odrobinę dyskomfortu, ale to nie jedyna drużyna grająca w taki sposób.

Mimo to, teraz drużyna Allardyce'a przesadziła z szukaniem granic pobłażliwości sędziego. Diouf uporczywie zderzał się z Gerrardem, N'Zonzi chwycił Lucasa za twarz i cisnął nim o ziemię (porównajcie to z tą czerwoną kartką dla Reiny po faulu na Robbenie parę lat temu), a Chimbonda naznaczył swoimi korkami krwawy stempel na splocie słonecznym Maxiego. Świetnie.

Nawiązując do Opty, w żadnym meczu w tym sezonie żadna drużyna nie dokonała jeszcze tylu przewinień, co Blackburn na Anfield. To chyba nie wymaga komentarza.

W momencie, gdy rozpoczynali swoją kanonadę 60-metrowych piłek w pole karne, powinni już dawno grać zdekompletowani, i to też dlatego the Reds nie zdołali strzelić tej trzeciej, dającej wytchnienie, bramki.

Nie mówię, że tej ekipy nie stać na dobry futbol - mieli kilka groźniejszych momentów, mają w swoim składzie kilku nieźle wyszkolonych technicznie piłkarzy. Ale gdy bramkarz zaczyna wykonywać wszystkie rzuty wolne na własnej połowie (Robinson wykonał cztery z okolic środkowego koła oraz pięć z flanki w podobnej odległości od środkowej linii, przy około dwudziestu długich piłek, które w sumie posłał), a najwyżsi piłkarze idą od razu pod pole karne rywala, do tego dochodzą długie wyrzuty z autów, to staje się bardzo uciążliwe dla takiej drużyny jak Liverpool.

Tak właśnie było wczoraj, chociaż, kilkukrotnie, dużo więcej siły przeznaczono w uniemożliwienie Pepe Reinie ukończenia gry w regulaminowym czasie. A tyle mówi się o tym całym szacunku dla chłopaków w czerni.

Popadłem w prawdziwą konsternację obserwując jakość sędziowania w tym sezonie. Chociaż ręka Carraghera była niewątpliwa, w tej pozycji ciężko było się przed nią uchronić, to jednak była to zdecydowanie ręka nabita.

Rozumiem tę decyzję sędziego; nie mogę jednak zrozumieć całego szeregu kolejnych - tak jak z Fabregasem w ubiegłym tygodniu - czemu niektóre ręki jednak nie są odgwizdywane. To zdecydowanie niezrozumiałe wahanie decyzji sędziowskich.

W tym sezonie właściwie nie rozmijam się z prawdą twierdząc, że większość decyzji o karnych i czerwonych kartkach było przeciwko Liverpoolowi. W ubiegłym sezonie z karnymi było zdecydowanie sprawiedliwej, natomiast czerwone kartki być może lekko faworyzowały the Reds; na pewno nie było to jednak jakieś bardzo istotne odbiegnięcie od średniej.

W tym sezonie Liverpoolowi przyznano ledwie dwa rzuty karne, z czego jeden w dniu inauguracji sezonu, gdy Johnson został skoszony równo z ziemią. A trzy w lidze oraz jeden kluczowy w FA Cup został przyznany przeciwko Liverpoolowi.

Jeśli jesteś zespołem z czołówki, masz wysokie posiadanie piłki, dużą liczbę rzutów rożnych i strzałów, to oczywiście spędzasz dużo czasu blisko pola karnego rywali. Nie wiem dlaczego, ale co najmniej 15 naprawdę podstawnych decyzji o przyznaniu karnego zostało oddalonych. Jedynie 2 rzuty karne zostały przyznane Liverpoolowi, co przy takim posiadaniu nie bardzo jest zrozumiałym, nawet jeśli odrzucić te bardziej wątpliwe sytuacje.

Przeciwko Evertonowi oraz Blackburn, przeciwnicy zdecydowanie zasługiwali na czerwone kartki, przy czym w sumie odesłano jednego gracza: w dodatku naszego. Nawet bezstronni obserwatorzy to zauważają. W porównaniu do sześciu żółtych kartek Liverpoolu z Man City (z czego te dla Torresa i Benayouna były zwykłymi sędziowskimi pomyłkami), to brzmi jak słaby żart.

Dobrą wieścią jest jednak powrót Torresa i Benayouna i to, co pokazali w pierwszej połowie. Torres był świetny w pierwszych 45 minutach, lecz wyraźnie osłabł po przerwie. Przy powracającym Johnsonie, Liverpool jest blisko pokazania wszystkich swoich atutów na boisku.

(Przy okazji, każdy kto mówi, że Lucas podaje tylko na półtorej metra i tylko w tył i na boki - spójrzcie na jego podanie przy bramce Torresa. Palce lizać.)

To był ciężki tydzień dla the Reds - najpierw Man City, potem wyprawa do Rumunii i gra w spartańskich warunkach, teraz mecz z typowymi osiłkami. Zmiany były konieczne by dać paru piłkarzom odetchnąć, wszystko zagrało dobrze, choć momentów z sercem w przełyku nie zabrakło.

Nie pomogło to, że najlepiej spisujący się w powietrzu obrońca, Kyrgiakos, był zawieszony, a drugi najlepiej spisujący się w powietrzu obrońca, Skrtel, doznał przewlekłej kontuzji w czwartek; dwóch piłkarzy, którzy byliby przydatni w meczu z tego typu przeciwnikiem. Do tego dochodzi kontuzja Aurelio.

Jak już widzieliśmy wcześniej w tym sezonie, dużo ciężej bronić się, jeśli w linii defensywnej są takie roszady. Mimo to gra wygląda dużo pewniej, co potwierdza cała seria czystych kont w ubiegłych meczach, i choć te kilka okazji Blackburn przyniosło bramkowy efekt, Reina był zdecydowanie bardzo jasnym punktem tego spotkania.

Bardzo dobrze spisał się również Maxi, który naprawdę potrafił pokazać swoją szybkość, tempo gry i sposób na radzenie sobie z angielskim stylem gry. Podobnie jak z Aquilanim, myślę, że to następny sezon będzie prawdziwym wyznacznikiem jego roli w drużynie.

Ludzie oczywiście chcieliby, by Włoch oczarował ich swoją grą już teraz, lecz Benitez staje w obliczu poważnego dylematu; musi walczyć najlepszymi możliwymi środkami o każde trzy punkty, o końcową lokatę, nie może pozwolić sobie na luksus 'dawania Włochowi czasu do adaptacji' przy pomocy regularnych występów. Ponieważ kontuzja przeciągała się dłużej niż początkowo sądzono, był jeszcze mocno opóźniony w przygotowaniu kondycyjnym.

Wystarczy rozejrzeć się wokół, by spotkać takich jak Roque Santa Cruz, który pojawia się na boisku nawet rzadziej niż Aquilani, a kosztował tyle samo; Theo Walcott z kolei stał się jedynie rererwowym z Arsenalu, zaliczając kilka występów i nawrót kontuzji.

Jest jeszcze Juri Żyrkow, kolejny, który nie mógł sobie poradzić z wywalczeniem miejsca w jedenastce po tym, jak wyleczył kontuzję kolana, z którą przyszedł do Chelsea za 18 mln funtów.

Nie przywiązywałbym aż tak wielkiej wagi do braku występów Aquilaniego w ostatnich meczach; wyniki są w tym momencie dużo ważniejsze, ponieważ nie ma już miejsca na pomyłki, a z dłuższej perspektywy, to daje lepszy start w tym roku, po rozczarowaniach ubiegłej jesieni i wczesnej zimy.

Kolejnym plusem jest powrót do strzeleckiej formy Stevena Gerrarda, który - jak wielu piłkarzy Liverpoolu - miał problemy z kondycją i formą przez regularne kontuzje.

Teraz ma na swoim koncie już 101 trafień, po niespełna sześciu latach pod wodzą Beniteza; miał ich ledwie 27, gdy Hiszpan przybywał na Anfield 5.5 roku temu.

Oczywiście Gerrard dojrzał także jako piłkarz w tym czasie, lecz mimo to, każdy inny manager chciałbym zbierać pochwały za to, że zrobił z niego prawdziwą maszynę do strzelania bramek. Benitez jednak wciąż jest krytykowany za to, że źle dysponuje umiejętnościami Gerrarda, choć większość z tych bramek przyszła, gdy grał na prawym skrzydle albo jako cofnięty napastnik.

W pierwszej połowie, cofnięty na rozegranie, był wspaniały robiąc te kilkudziesięciometrowe przerzuty, lecz Liverpool, jako zespół, potrzebuje utrzymywać się przy piłce częściej niż działo się to w drugiej połowie.

Pewnie było to spowodowane po części nerwami, a po części zmęczeniem, ale momentami presja narastała zbyt łatwo. Wciąż będę jednak utrzymywał, że mając w swoim składzie swoich najlepszych piłkarzy - w formie i kondycji meczowej - the Reds mogą pokonać każdego.

W tym sezonie, doświadczając tak wielu problemów z formą i wiarą w siebie, było z tym ciężko.

Ale jednej rzeczy Liverpoolowi nigdy nie brakowało - serca, zaangażowania. Przy powrocie do gry najważniejszych piłkarzy, czołowa czwórka jest bardzo prawdopodobna.

Paul Tomkins



Autor: Yooz
Data publikacji: 01.03.2010 (zmod. 02.07.2020)