FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 935

Nadzieja na lepsze jutro

Artykuł z cyklu Artykuły


Jedną z najmniej sympatycznych sytuacji, jaka może nam się trafić w życiu, to obserwowanie ukochanej osoby w momencie, gdy cierpi na przewlekłą i uciążliwą chorobę. Jednego dnia wydaje się, że są nadzieje na ozdrowienie, a drugiego wszystko się zmienia w oka mgnieniu o 180 stopni. Mniej więcej tak czują się kibice Liverpoolu w tym sezonie, jednego razu wydaje się, że wszystko wraca na właściwe tory i teraz będzie tylko lepiej, drugiego gorycz porażki znów przepełnia nasze serca. To naprawdę dziwaczny sezon jak do tej pory, a próba prorokowania jego końcówki, pomimo zagranych 30 kolejek, jest wróżeniem z fusów.

Każdego innego roku spotkanie z Portsmouth byłoby z kategorii tych: "ile bramek zdobędziemy, trzy czy jedną?", dziś jest z kategorii tych: "ile punktów zdobędziemy, trzy czy jeden?". Z takim nastawieniem zasiadałem przed telewizor wczoraj, dopuszczając jednak w drugim pytaniu opcję 'zero'. To nie tylko dość niecharakterystyczne jak dla mnie; zazwyczaj do każdego meczu podchodzę jak do meczu, który mamy szansę wygrać, nawet nie licząc na jakiś wielki łut szczęścia, nieważne z kim gramy. Lecz w tym sezonie pesymizm zwrócił mi się z nawiązką za nadmiar optymizmu w ostatnich sezonach. Zaczęło się tragicznie - od porażki ze Spurs, a potem wszystko poszło dalej jak w reakcji łańcuchowej.

Po trzech meczach nowego sezonu, mieliśmy tyle porażek, ile w ciągu 38 meczów sezonu ubiegłego - dwie, w tym zawstydzające 1-3 z Aston Villą, o których mówiono, że może być jednym z kandydatów do zagrożenia Wielkiej Czwórce - ale nie naszym kosztem! Do końca października, przegraliśmy ze Spurs, Villą, Chelsea, Sunderlandem, Fulham w Premier League, dzięki czemu już wiadomo było, że w kwestii walki o tytuł jest już pozamiatane; przegraliśmy z Fiorentiną i Lyonem w Lidze Mistrzów i mieliśmy ledwie 4 punkty po 4 meczach, efektywnie zamykając sobie drogę do dalszych faz turnieju, a w Pucharze Ligi dzieciaki Wengera nas wyeliminowały (znów!). Jak wspominałem paru znajomym, naszą jedyną nadzieją miał być dobry występ w FA Cup, mimo wszystko nasz sezon był zdecdydowanie skończony.

W połowie grudnia, niemożliwe stało się możliwym i wypadliśmy z Ligi Mistrzów. Ponadto w Premier League polegliśmy z Arsenalem i Portsmouth, co spowodowało, że na koncie mieliśmy już 7 porażek w pół sezonu. To więcej, niż w poprzednich dwu sezonach razem wziętych! Czy mogło być gorzej? Oczywiście, Nowy Rok powinien przynieść nam nieco radości, ponieważ mieliśmy pewne nadzieje związane z FA Cup, jedyną szansą na trofeum w tym sezonie, który z pewnością zostanie zapamiętany jako najgorszy sezon Liverpoolu od niepamiętnych czasów. Jak wszyscy wiemy, skończyło się patetyczną porażką z Reading w powtórzonym meczu na Anfield.

Luty przyniósł nam nieco więcej nadziei, poczynając od skromnego zwycięstwa z Unireą Urziceni, dzięki czemu awansowaliśmy do kolejnej fazy Ligi Europy, chociaż jakość występów pozostawiała wiele do życzenia. Na własnym podwórku wciąż różowo nie było, przegrywając z Arsenalem i zaledwie remisując z Man City. Mimo tego, wciąż mamy szanse na zajęcia czwartego miejsca na koniec sezonu, chociaż inni o nie walczący są w nieco lepszej sytuacji.

Jakby tego było mało, marzec także rozpoczął się od dwu porażek z rzędu: z Wigan w Premiership i z Lille w Europa League. Obydwa mecze były tak słabe, że jedynym z nich płynącym pozytywem było to, że gorzej grać się już nie da. Musi zatem przyjść jakaś poprawa, tak szybko, jak to tylko możliwe, a miejsca w top4 pewnie i tak nie zajmiemy. No i nadszedł wczorajszy wieczór.

Wiele powodów kazało martwić się o ten mecz, chociażby nasze ostatnie dwa występy oraz fakt, iż już raz w tym sezonie z Pompey przegraliśmy oraz to, iż ostatnich osiem poniedziałkowych spotkań Liverpool remisował bądź przegrywał. Lecz jak się okazało, zamartwianie było bezcelowe, ponieważ przekonująco wygraliśmy, notując tym samym chyba najlepszy występ w tym sezonie. Co prawda to nie jest jakaś wielka pochwała, ale biorąc pod uwagę pozycję, w jakiej znajdowaliśmy się jeszcze wczoraj rano, po prostu potrzebowaliśmy przekonującego zwycięstwa.

Rafa zaskoczył nas wszystkich, nie wystawiając w składzie ani Lucasa, ani Kuyta, stawiając za to na pomijanych wcześniej Babela oraz Aquilaniego; ponadto do składu wrócił Glen Johnson. Sumarycznie wyglądało to na niesamowicie ofensywne ustawienie i faktycznie tak to wyglądało na boisku, dzięki dobrej wspólnej grze Maxiego Rodrigueza, Aquilaniego i Torresa, co przyczyniło się do pierwszej bramki w 26. minucie. Kolejne dwie, dzięki Babelowi i Aquilaniemu, po prostu ustawiły cały mecz przed końcem pierwszej połowy i pozwoliły spokojnie wygrać całość 4-1.

Trzy bramki w siedem minut! To zdanie od razu przywołuje wspomnienia ze szczęśliwszego dla Liverpoolu okresu, do pamiętnej nocy w Stambule. Będąc skazanym na porażkę, powróciliśmy i ostatecznie zwyciężyliśmy. Taki mecz nie powtórzy się już nigdy w przyszłości, lecz przynajmniej pozwala to nabrać nadziei na lepsze jutro. Desperacko potrzebowaliśmy czegoś, co pozwoli nam nabrać nieco pewności siebie, bo tego chyba najbardziej nam brakowało, teraz już chyba nie będzie. To, co teraz trzeba zrobić, to budować na tej bazie i liczyć na dobry rozpęd przed tą ostatnią prostą aktualnego sezonu.

Nasze najbliższe mecze będą dla nas dużym testem, poczynając od Lille w czwartek, kiedy musimy pokonać ich co najmniej dwiema bramkami, a potem wyprawa na Old Trafford w niedzielę. Ci o lepszej pamięci przypomną sobie łatwo, gdzie byliśmy w analogicznej fazie ubiegłego sezonu. Zmiażdżyliśmy Mancsów 4-1 na ich śmieciach, choć kilka meczów wcześniej byliśmy w podobny sposób spisywani na straty, dzięki czemu walka nabrała smaku. Tym razem nie jestesmy nawet blisko walki o drugie miejsce, jednak musimy wierzyć, że czwarta lokata jest zdecydowanie w naszym zasięgu.

Wszystko, co możemy teraz zrobić, to starać się wygrać każdy mecz, zdobyć tak dużo punktów, jak to tylko możliwe. Jeśli Bóg da, Spurs, City i Villa poślizgną się jeszcze i osiągniemy cel. Mamy w zwyczaju finiszować wysokim C i trzeba liczyć, że w tym sezonie będzie co najmniej równie dobrze.

Wciąż mamy jeszcze w perspektywie mecze w Europa League, które jest już ostatnim możliwym trofeum do zdobycia, i jednocześnie pierwszym trofeum od czterech lat. Wszyscy wciąż powtarzają, że Liverpool został stworzony po to, aby zdobywać trofea, i zazwyczaj się z tym zgadzam. Ale szczerze mówiąc, gdybym mógł teraz wybrać: Europa League czy top4, nie wahałbym się ani chwili. To straszne, co mówię, i w takim klubie nigdy nie powinno się dokonywać takich wyborów, lecz niestety nasze aktualne standardy nieco nas do tego zmuszają.

Tak jak w okresie, gdy przestawiamy zegarki wstecz, byłem bardzo zaniepokojony, tak teraz podchodzę z lekkim optymizmem do okresu, gdy przestawiamy zegarki do przodu. Oczywiście, lepiej jest patrzyć w przód niż rozpamiętywać przeszłość, i to właśnie powiniśmy robić. Jak mówi porzekadło, wciąż jest trochę meczów do rozegrania i w każdym z nich będę wspierał moich ulubieńców na 110%. Mam nadzieję, że będziecie ze mną, choćby duchowo, pamiętając, że "You'll Never Walk Alone".

Keith Perkins



Autor: Yooz
Data publikacji: 16.03.2010 (zmod. 02.07.2020)