FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 868

Londyńczyk w Liverpoolu

Artykuł z cyklu Artykuły


Pewien czas temu obudziliśmy się pierwszy raz ze świadomością, iż Rafa Benitez nie jest już menedżerem Liverpoolu. Okres jego rządów przy Anfield Road obfitował w sukcesy – takie jak wygrana w Pucharze Anglii, zaś przede wszystkim rozegranie jednego z najpiękniejszych meczów futbolu na stadionie Atatürka. Wszystko jednak ma swój kres. Dla Hiszpana nastąpił on, gdy Liverpool stoczył się na absolutne dno, gdyż w ten tylko sposób można określić osiągnięcie siódmego miejsca w lidze oraz bolesne porażki w Lidze Mistrzów (koniec po fazie grupowej), Pucharze Anglii (porażka z Reading Grzegorza Rasiaka), a nawet mało istotnym, acz odzwierciedlającym siłę „czerwonej” młodzieży Pucharze Ligi.

Rafa niewątpliwie jednak zasłużył na sympatię, jaką otaczają go kibice The Reds. Nie powinno to ulegać niczyjej wątpliwości. Krytycznie jednak należy spojrzeć na jego potencjał trenerski, na przyszłość jaką mógłby zapewnić klubowi z Anfield. Niegdyś podczas mojej rozmowy z bratem padło stwierdzenie, iż jak długo Benitez będzie menedżerem Liverpoolu, klub nie zdobędzie mistrzostwa Anglii. Argument bardzo mocny – już od samego początku, sezonu 2004/2005, Liverpool zwykle mocniej prezentował się w europejskich pucharach niż w lidze. Nie zmieniło się to aż do samego końca – gdy biliśmy się o utrzymanie w Wielkiej Czwórce, klubowi brakowało bardzo niewiele do gry w finale Ligi Europy.

Nie sprawdziła się rafalucja – Hiszpanie nigdy nie podbili boisk Premier League. Fernando Torres podczas minionego sezonu zdawał się grać niczym pobite, zapłakane dziecko – bez werwy, stale tarzając się w błocie, co chwila odnosząc kontuzje. Hiszpan tak naprawdę przedłużył tym samym swój pobyt w Liverpoolu – po Mistrzostwach Świata jego cena znacząco spadła, zaś oczy całego świata zwróciły się na innych piłkarzy. Dzieciak stracił dużo ze świeżości.

Znacznie gorzej było z wieloma innymi piłkarzami hiszpańskimi. Chlubne wyjątki, takie jak Xabi Alonso oraz Luis Garcia, prędzej czy później odchodziły z Liverpoolu. Pozostał jeden – Pepe Reina. Któż jednak się dziwi, iż podbił angielskie boiska jako bramkarz, gdy na wyspach brytyjskich za ogromne talenty uchodzą pokraki typu Roberta Greene’a, Paula Robinsona czy Bena Fostera, a w kadrze synów Albionu broni czterdziestolatek?

Dziś nadeszło nowe. Trenerem Liverpoolu jest Roy Hodgson. 63-letni trener praktycznie bez doświadczenia w większych klubach. Jego kontakt z angielską piłką zaś zamknął się na epizodzie w Blackburn Rovers oraz Fulham. Jest to jednak powiew świeżości. Od bardzo dawna klub z Anfield nie miał rodzimego trenera, czego brak przypłacił ogromną niestabilnością przy zmianach trenerów. Każdy kolejny wprowadzał grupę piłkarzy ze swojego kraju, którzy mieli problemy z przystosowaniem się do specyficznej ligi angielskiej i potrzebowali nierzadko dwóch lat, by zmienić oblicze swojej gry, zaś na końcu byli sprzedawani przez nowego menedżera. Część z nich wprowadzała zamęt i podziały w zespole. Hodgson przejął klub w bardzo trudnym momencie – setki milionów funtów długu, oczekujący na oferty kupna klubu właściciele oraz rozbicie wewnętrzne, skutkujące kłótniami działaczy, wszystko to nie pomaga w odbudowie wielkiego Liverpoolu. Niewątpliwie również dla Anglika posada ta jest szczytem marzeń, lecz jako trener nie jest szczytem marzeń kibiców.

Hodgson jednak wydaje się prowadzić póki co bardzo korzystną politykę transferową – utrzymuje na smyczy Javiera Mascherano, Torresa i Gerrarda. Stwarza perspektywy – tego zaś brakowało już Benitezowi. Wypada jednak podyskutować o jego konkretnych transferach – sprzedaży Yossiego Benayouna oraz Emiliano Insuy. Izraelczyk jako pierwszy trafił do Chelsea – jak stwierdził, zdecydował o tym z powodu Beniteza. Będziemy za nim bardzo tęsknić, gdyż często na boisku prezentował większe serce do gry niż sam Steven Gerrard. Ciężko jednak powiedzieć, że otrzymana za niego kwota – pięć milionów funtów, nie jest intratna. Piłkarz rozpoczął trzydziesty pierwszy rok życia, mogliśmy po nim oczekiwać już raczej spadku formy, nie zaś progresji, jest również zawodnikiem możliwym do zastąpienia.

Odpowiadać ma za to Joe Cole. Niegdyś ozdoba Chelsea i główny motor ich ataków. 56-krotny reprezentant Anglii (zaledwie 3 występy więcej zanotował John Terry). Torres został kapitanem Atletico w wieku 19 lat, Cole West Hamu w wieku lat 21. To z pewnością bardzo pozytywny transfer, gdyż do jego drzwi pukali ludzie również z Manchesteru United, Arsenal zaś już niemalże z całkowitą pewnością wyrażał się o jego pozyskaniu. Skrzydłowy (oraz ofensywny pomocnik) niewątpliwie się przyda.

Między tymi dwoma transferami sprzedany został Emiliano Insua, jeden z najbardziej lubianych i bez wątpienia najbardziej utalentowany spośród młodych piłkarzy Liverpoolu. Tu również zgadzam się z kwotą transferu (drugie pięć milionów): Insua ma zaledwie 21 lat, wciąż nie jest gwiazdą ligi (być może nigdy by nią nie był). Również biorąc pod uwagę jego pozycję nie należało spodziewać się kwoty z ośmioma cyframi. Do Daniego Alvesa mu daleko, zaś będący na podobnym poziomie Stephen Warnock trzy lata temu kosztował Blackburn 1,5 mln funtów. Ostatecznie zaś, powiedzmy sobie szczerze – czy Argentyńczyk wart jest więcej od Benayouna?

Niebezpieczeństwo związane z jego sprzedażą jest jednak dość duże – niniejszym Liverpool został klubem bez lewego obrońcy w kadrze. Ten brak należy szybko załatać, zaś dzięki przemyślanej roszadzie w ofensywie są na to (zakładając, iż słowa prezesa Broughtona są prawdziwe) środki finansowe. Który piłkarz byłby godny zastąpienia Argentyńczyka? Miejmy nadzieję iż nie sięgnie w przeszłość, kupując na przykład Paula Konchesky’ego z Fulham. Dalej zaś angielskich kandydatów na to miejsce brak. Nie zazdroszczę doprawdy takiej sytuacji Hodgsonowi. Sprzedaż Insuy wypada potraktować in minus, gdyż piłkarzy pokroju Philippa Lahma zostawmy w sferze marzeń. W tej chwili najlepiej widać, jak wiele Liverpool utracił na braku gry w Lidze Mistrzów. Bynajmniej nie chodzi o finanse, a siłę nabywczą.

Problemem w dalszym ciągu jest spuścizna po Benitezie. Hodgson od zawsze preferuje najzwyklejsze 4-4-2, zaś Liverpool wydaje się być gotowy pod względem składu na zmianę systemu. W tej chwili mamy w kadrze czterech typowo środkowych pomocników (Aquilani, Gerrard, Lucas, Mascherano), lecz taktyczne podejście do gry będzie wymagało znacznych zmian. Hiszpan preferował ustawienie z dwoma defensywnymi oraz typowo ofensywnym pomocnikiem i takich zawodników ma aktualnie Liverpool w kadrze. 4-4-2 wymaga zaś równoważenia zadań ofensywnych i defensywnych u obu środkowych. W tej chwili najbardziej odpowiada takiej grze dwójka… Aquilani-Gerrard. Włoch pełnił podobne funkcje w zeszłym sezonie, lecz zdecydowanie musi poprawić grę w destrukcji, zaś Gerrard powinien ją sobie po prostu przypomnieć. Niejeden z nas pamięta jak kapitan walczył niczym lew podczas finału LM 2005, szalejąc to na lewej, to na prawej obronie. Od kilku lat tego elementu brak.

Ciężko również wyobrazić sobie, by nie grał w podstawowym składzie Javier Mascherano. Argentyńczyk jest jednym z najlepszych defensywnych pomocników Premier League, ale wciąż brakuje mu umiejętności ofensywnych. Dobrym sygnałem było pojawienie się w jego grze pod koniec minionego sezonu dłuższych, ofensywnych podań, lecz wszelkie inne elementy ofensywne wciąż kuleją. Jeżeli Mascherano zdobywa bramkę, to piłka zwykle przed wejściem do siatki odbija się jak piłeczka pingpongowa od zawodników czy to swojej, czy to przeciwnej drużyny, na końcu zawraca jak bumerang i ląduje tuż przy słupku. Rykoszetem był jego gol w derbach Liverpoolu, a zadowolony Argentyńczyk po meczu i tak chwalił się jak to poprawił strzelanie z dystansu. Z całą pewnością łatwiej będzie nauczyć Aquilaniego elementów defensywy niż odwrotnie Mascherano, lecz straciłaby na tym bardzo wiele cała drużyna. Któryś ze środkowych pomocników prawdopodobnie odejdzie.

Problemy na tym się nie kończą. O ile siłę skrzydeł można uznać za zadowalającą (Riera/Babel-Kuyt/Maxi, na obu również Cole), brak drugiego napastnika z prawdziwego zdarzenia. Wszyscy życzylibyśmy sobie, by Milan Jovanovic okazał się strzałem w dziesiątkę, zaś David N’Gog rozwinął na miarę talentu jaki wydawał się niegdyś prezentować, lecz wiele przesłanek ku tak życzeniowemu myśleniu nie ma. Wszyscy znamy kontuzjogenność drogocennych nóg Fernando Torresa, zaś zakładając jakiekolwiek wyłączenie go z gry Anfield ujrzy z przodu parę Jovanovic-N’Gog, względnie Jovanovic-Babel. Brzmi groźnie.

Wpływ Hodgsona na grę zespołu ujawni się już w przyszłym miesiącu. Nie można powiedzieć, iż klub nie potrzebuje transferów, lecz można ich oczekiwać z pewną dozą optymizmu. Argumentem są pieniądze, jakie jak dotąd Liverpool wydał po sprzedaży Beniteza. Samo sprowadzenie Hodgsona kosztowało klub 2 miliony funtów. Joe Cole podobno ma zarabiać aż 90 tysięcy tygodniowo (ponad 4 miliony rocznie), prezes obiecuje środki ze sprzedaży oddać do dyspozycji trenera, zaś żadnej z gwiazd Merseyside jak dotąd nie sprzedano.

Roy Hodgson jest menedżerem skrajnie różnym od Beniteza. Wyznaje ludzkie podejście do piłkarzy. Gdy Albert Riera z płaczem udał się do gazet, gdyż trener odmawiał rozmowy o przyczynie braku jego występów, popełnił wielką głupotę, lecz (wierząc chociażby biografii już neutralnie nastawionego Jerzego Dudka lub opowieściom wielu piłkarzy z Anfield) mówił prawdę, gdy wypowiadał się o tym, iż Rafa unika rozmów z piłkarzami. Hodgsona można lubić, lub nie lubić jako trenera. Wprowadza jednak do Liverpoolu wiele nowego. Oby przyniosło to również, po ponad 20 latach, odmianę wyników na lepsze, czego życzę sobie i wam.

You’ll Never Walk Alone!



Autor: Qnik
Data publikacji: 20.07.2010 (zmod. 02.07.2020)