WHU
West Ham United
Premier League
27.04.2024
13:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1022

Osądzajcie mnie po 10 meczach

Artykuł z cyklu Artykuły


Po siedmiu ligowych spotkaniach, upadku na trzecie od końca miejsce w tabeli oraz kompromitacji z Blackpool, podczas której sfrustrowani fani skandowali ‘Dalglish, Dalglish’, nie pozostało mi nic innego, tylko osądzić Roya już teraz, zastanawiając się, gdzie leży przyczyna tego całego pasma nieszczęść.

1 lipca 2010 roku Liverpool Football Club zatrudnił następcę Rafy Beniteza – Roya Hodgsona. Ten sześćdziesięciu dwu letni były opiekun Fulham, Interu Mediolan oraz reprezentacji Szwajcarii podpisał trzyletni kontrakt, stając się osiemnastym menedżerem w historii klubu z Anfield. Hodgson został wybrany, wygrywając wyścig o posadę m. in. z faworytem kibiców – Kennym Dalglishem – a jego nominację powitano z optymizmem i wiarą, że zdoła on odbudować – jak wtedy uważano – zastałą i sfrustrowaną drużynę. „In Roy we trust” otwarcie deklarowali fani, choć nie brakowało i takich, którzy podchodzili do jego osoby z rezerwą, jako do sześćdziesięcio dwu letka, z przeszło trzydziestoletnim doświadczeniem trenerskim, który nigdy do tej pory nie miał okazji prowadzenia ligowego potentata. Powyższe fakty rodziły pytanie, dlaczego właśnie Roy został wybrany? Piłkarze oraz eksperci nazywali wprawdzie nominację obiecującą, lecz wielu miało wątpliwości, choć oczywiście zachowywane dla siebie, zgodnie z zasadą, iż prawdziwy fan Liverpoolu zawsze popiera osoby związane z klubem, dając im potrzebne wsparcie.

Niepewna przyszłość wielu piłkarzy, odwołany lipcowy mecz na wodzie, zawodnicy dołączający do drużyny w różnym czasie z powodu zakończonego akurat Mundialu, no i oczywiście niemająca końca saga z właścicielami – to wszystko nakazuje określić okres przedsezonowy mianem frustrującego. Jeśli chodzi o sprawy pozaboiskowe, Roy dowiódł - moim zdaniem - swoich umiejętności w tamtym czasie. Zakontraktował Joe Cole’a, który został z miejsca uznany za transfer lata, poza tym, zdołał zatrzymać w klubie Stevena Gerrarda i Fernando Torresa. Pierwszym pęknięciem na budowanej przez bossa konstrukcji, było zachowanie Javiera Mascherano, gdy przy ewidentnych staraniach Roya nie śpieszno mu było z rozmową z nowym menedżerem, w końcu zaś zażądał transferu. Fakt, że zawodnik pierwszego zespołu nie był zainteresowany nawiązaniem jakiegokolwiek kontaktu ze szkoleniowcem oraz desperacja w glosie trenera, gdy tłumaczył, jak próbował dotrzeć do jednego ze swoich najlepszych zawodników, zaś ten nie raczył mu odpowiedzieć, rodziły obawy, że Hodgson może być odbierany przez niektórych jak popychadło niezasługujące na okazywanie respektu należnego przełożonemu. Przechodząc do spraw boiskowych w okresie przedsezonowym, prezentowaliśmy marną formę, nie potrafiąc strzelić nawet jednego gola w żadnym z meczów towarzyskich, dlatego też, choć w rozgrywkach europejskich radziliśmy sobie nieźle, zasiane zostały wątpliwości, czy nowy menedżer zdoła się przystosować do życia w klubie, czy zawodnicy przywykną do jego stylu, jednym słowem, czy nie są to dla Anglika trochę za głębokie wody?

Po pierwszym meczu ligowej kampanii – z Arsenalem – można było czuć zadowolenie z naszej dyspozycji. Nie zobaczyliśmy wprawdzie żadnych fajerwerków, niemniej widać było, iż piłkarze odzyskali motywację, dając z siebie 100%, zwłaszcza, gdy graliśmy w dziesiątkę, choć trzeba zauważyć, iż momentami brakowało nam instynktu zabójcy oraz popełniliśmy kilka błędów. Nawet, jeśli momentami mieliśmy negatywne odczucia, można było je zrzucić na karb grania w osłabieniu. Mecz zakończył się pechowym dla nas remisem i choć gra nie olśniła, mieliśmy świetny powód by wierzyć w wizję Hodgsona.

W tygodniu poprzedzającym konfrontację z Manchesterem City byliśmy bombardowani prasowymi spekulacjami na temat przyszłości Javiera, wreszcie zostaliśmy poinformowani, iż odmówił on gry. To było drugie pęknięcie w projekcie Roya. Jeśli wierzyć plotkom, które moim zdaniem znajdowały potwierdzenie w komentarzach zawodników, trener pokazał wtedy, że daje sobą manipulować. Mógł przecież po prostu zesłać Mascherano do rezerw, wysyłając jasny sygnał pozostałym piłkarzom. Zamiast tego pozwolił Argentyńczykowi zignorować drużynę podczas meczu z City, a w końcu odejść z klubu po promocyjnej cenie. Pomocnikowi, za którego rok wcześniej Barcelona oferowała 30 milionów z dodatki - słaby biznes. Pozwalając by do tego doszło, Roy dał pozostałym znak, że mogą robić, co tylko chcą a i tak unikną kary, nawet tej wynikającej z kontraktu. W meczu z City zwyczajnie nie potrafiliśmy się odnaleźć i pomijając dyskusję, czy było to spowodowane brakiem Mascherano, byliśmy - według mnie - pozbawieni jakiejkolwiek idei taktycznej, planu, który chciałoby się nam wykonywać. W skrócie –Hodgson liczył na nudny remis i został przechytrzony.

Następnie przyszło zwycięstwo z West Brom, gdzie niczym nie przypominaliśmy zespołu grającego na swoim stadionie. Byliśmy niechlujni i mieliśmy dużo szczęścia, gdyż po samych akcjach Martina Skrtela mogliśmy być ukarani dwoma karnymi. Tak czy inaczej, zwycięstwo pozostaje zawsze zwycięstwem, więc kolejny raz w nasze serca wlał się optymizm. Niestety, jego miejsce szybko zajęła frustracja, gdy po wizycie w Brimingham ledwo uratowaliśmy remis, choć zdaniem Roya zagraliśmy dobre zawody. Szczęśliwie dla menedżera, Pepe był wtedy w dobrej dyspozycji, zapewniając nam punkt. Jeśli w tamtym spotkaniu naprawdę graliśmy dobrze, nie chciałbym wiedzieć, co dla Hodgsona oznacza grać źle. Kolejny raz mogliśmy odnieść wrażenie, iż zadanie przerosło naszego szkoleniowca. Graliśmy na remis, nijak od strony taktycznej.

Kolejne, co nas czekało to wycieczka na Old Trafford, czyli mecz, który powinien być dla każdego kluczowy. Niestety, znowu byliśmy bezsilni w ataku i choć potrafiliśmy odwrócić na chwilę losy spotkania, za co wielkie oklaski należą się Gerrardowi, szczytem naszych ambicji - przy stanie 2-2 - wydawał się remis. Bezwzględnie wykorzystali to zawodnicy United, gdy tylko cofnęliśmy się do obrony.

Siedem dni po tamtej bolesnej porażce, kolejny raz dopisało nam szczęście i zdołaliśmy wywalczyć punkt z Sunderlandem. Na wyjazdach wyglądaliśmy gorzej niż kiedykolwiek, u siebie z kolei, przestaliśmy być nietykalni, co znajdowało odzwierciedlenie w atmosferze panującej na Anfield w dniu meczu.

W międzyczasie Roy dostał trochę czasu na wkomponowanie do składu sprowadzonych przez siebie piłkarzy. Paul Konchesky i Christnian Poulsen od dnia swojego przybycia nie pokazali nic, czym udowodniliby, iż kiedykolwiek zasługiwali na występy w tej klasy drużynie, tymczasem Lucas Leiva, który mógł wykonywać te same zadania co Duńczyk, tyle że lepiej, został zesłany na ławkę. Analogiczna sytuacja dotyczyła Marina Kelly’ego, z powodzeniem mogącego występować na lewej obronie. Roy mógł z łatwością oszczędzić trochę pieniędzy, zamiast wydawać je na piłkarzy, do których mam wątpliwości, czy gdzie indziej by ich chciano. Po co kupowano Brada Jonesa? Raul Meireles ma wielki potencjał, ale musi grac w środku, tymczasem Roy go uskrzydla. Sprowadzono wprawdzie Danny’ego Wilsona, lecz jego szansa na zaistnienie została ograniczona go jednego meczu w pucharze ligi i to na lewej stronie defensywy –on jest środkowym obrońcą Roy! Co z napastnikiem? Stawaliśmy na głowie by sprowadzić snajpera w ostatnim dniu okienka. Zamiast marnować czas na Konchesky’ego, Jonesa, Poulsena , właśnie kolejny napastnik powinien być naszym priorytetem. Hodgson miał na to trzy miesiące oraz odpowiednie środki skoro mogliśmy je marnować na zawodników, których wcale nie potrzebowaliśmy, lub nie są odpowiednio dobrzy. Carlton Cole w styczniu nie rozwiąże naszych problemów ponieważ potrzebujemy jakości, jakiej moim zdaniem Roy Hodgson nie może nam zapewnić.

Trenerskie wpadki na rynku transferowym nie kończą się niestety na zakupach. Pozwolono odejść Alberto Aquilaniemu, drastycznie redukując nasze opcje w pomocy, co jest tym smutniejsze, że Włoch nigdy nie dostał prawdziwej szansy. Albert Riera, bez względu na to, co myślimy o jego zachowaniu, był skrzydłowym z prawdziwego zdarzenia, mając wszelkie zadatki by dobrze wykonywać swoją rolę. Także Emiliano Insua musiał nas opuścić, choć to właśnie jego wolałbym oglądać zamiast Konchesky’ego. O oddaniu perspektywicznej młodzieży nawet nie będę wspominał. Jak pamiętamy Roy obiecał, że każdy dostanie szansę. Mieliśmy świetną okazję by wypróbować takich graczy jak Pacheco, Wilson, Babel, nawet Jack Robinson – nie skorzystaliśmy z niej. Jak widać Anglik nie pokłada w nich takiej nadziei jak dajmy na to w Poulsenie.

Ostatnim wydarzeniem, które wywołało burzę, był niedzielny wynik z Blackpool. Moim zdaniem, należy im się wielki szacunek i życzę temu beniaminkowi jak najlepiej, gdyż potrafili być zabójczo skuteczni tak, jak my byliśmy katastrofalnie nieskuteczni. Liverpool nie zasłużył tedy na wygraną, kolejny raz grając przez pierwsze 45 minut bez żadnego pomysłu w ofensywie, za co przyszło nam zapłacić. Nawet pomimo wczesnej kontuzji Torresa, mogącej mieć pewien wpływ na drużynę, nic nie usprawiedliwia Roya. Nie byliśmy zwyczajnie wystarczająco dobrzy. Nasza taktyka jest w stanie ruiny i pełną odpowiedzialnością za to należy obciążyć szkoleniowca. Gdyby tylko Roy i kilku jego podopiecznych potrafiło wykrzesać z siebie tyle pasji ile zaprezentował Kyrgiakos, wynik być może byłby całkiem inny. Soto nie ma takich możliwości ani talentu jak jego koledzy, lecz bez wątpienia nadrabia braki sercem do gry i wolą walki. Niech Hodgson bierze z Greka przykład i zaszczepi tą pasję zawodnikom takim jak np. Poulsen, który na chwilę obecną wygląda jakby występował na boisku gościnnie.

Nie można już dłużej tłumaczyć każdego problemu w grze konfliktem z właścicielami. Tak jak wszyscy mam nadzieję, że już niebawem się ich pozbędziemy. Nasza drużyna jest całkowicie odarta z inicjatywy, taktyki, motywacji i wiary. To ewidentna wina trenera. On i zawodnicy apelują o cierpliwość, ale są przecież pewne granice. Byliśmy spokojni i obudziliśmy się w strefie spadkowej, mając przed sobą cztery niełatwe mecze. Być może panikuję, ale trzeba być realistą. Nasza forma jest priorytetem, gdyż w nowoczesnym futbolu by być konkurencyjnym musisz występować w Lidze Mistrzów, ale przecież najpierw trzeba się do niej dostać. Jeśli mam być szczery, nie wierzę, że Roy Hodgson podoła zadaniu prowadzenia tak wielkiego klubu. Nie wygląda by miał odpowiednie umiejętności taktyczne, motywację, zdolność poruszania się na rynku transferowym, ale co najważniejsze – nie uważam by zawodnicy w niego wierzyli. Ostatnim razem, gdy sięgnęliśmy dna pojawił się Bill Shankly, niestety, Roy Shanksem nie jest.

You will never walk alone, obiecują słowa naszego hymnu. Sądzę, że Hodgson powinien zachować się honorowo i odejść, przyznając, iż zadanie go przerosło. Jeśli tego nie zrobi boję się, że podobnie jak Greame Souness opuści klub całkowicie osamotniony, zostawiając swojemu następcy niezły bałagan do posprzątania.

Jamie Scott



Autor: Jamie Scott
Data publikacji: 07.10.2010 (zmod. 02.07.2020)