EVE
Everton
Premier League
24.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1081

He drinks sangria

Artykuł z cyklu Artykuły


He comes from Barca, to bring us glory...

Słynna dziesiątka grała u nas w latach 2004-2007. Na Anfield sprowadził Luisa rozpoczynający karierę na ławce trenerskiej Liverpoolu, także Hiszpan, Rafael Benitez. Nasz ówczesny boss zdawał sobie sprawę, że młody piłkarz wniesie świeżość do zespołu i będzie jednym z jego najbardziej kreatywnych i odgrywających ogromną rolę ogniw. Benitez pracował wcześniej z piłkarzem w Teneryfie, transfer Luisa z Blaugrany nie mógł okazać się pomyłką. Luis Garcia został stworzony do tego, by zapisać się trwale na kartach historii wielkiego Liverpoolu i przyczynić się do jego sukcesów.

Obecnie Luis Garcia jest zawodnikiem Panathinaikosu Ateny. Gdy jego przygoda z Liverpoolem się zakończyła wrócił do ojczyzny, by ponownie grać w Atletico Madryt. Przed przeprowadzką do Grecji miał jeszcze okazję być zawodnikiem Racingu Santander. Obecnie ma 32 lata, całkiem pokaźny dorobek piłkarski, doświadczenie i możliwość w miarę regularnej gry w jednym z najbardziej utytułowanych greckich klubów. Najbarwniejszym okresem w jego biografii są jednak miesiące spędzone na Anfield.

Najważniejszym meczem, jaki Hiszpan rozegrał w barwach Liverpoolu był niewątpliwie finał Champions League z 2005 roku. By przybliżyć sylwetkę tego wspaniałego piłkarza należy wrócić pamięcią do tych, wcale nie tak odległych czasów, gdy Liverpool Football Club był gigantem na arenie międzynarodowej piłki i królował w europejskich pucharach.

Zarówno na Anfield, jak i w życiu Hiszpana pojawiały się przeszkody, z którymi trzeba było się zmierzyć, małe i wielkie niepowodzenia, drobne potknięcia, ale też wspaniałe sukcesy i chwile niewyobrażalnego szczęścia. Zrozumienie uczuć, emocji, których doświadcza piłkarz stworzony do gry w jednym z największych klubów na świecie jest prawie niemożliwe. Jednak jego życie pełne wzlotów i upadków, rozczarowań po porażce i niewysłowionej ekstazy po triumfie jest, jak pamiętny finał z 2005 roku...

Wyzwanie życia

W Liverpoolu wielki kryzys, porażki z ligowymi średniakami, miejsce w Lidze Mistrzów staje się odległym marzeniem, kibice domagają się zwolnienia Roya Hodgsona, a mi przyszło wspominać stare dobre czasy i jednego z ówczesnych czerwonych bohaterów. Postanawiam oglądnąć po raz kolejny mecz Liverpoolu z AC Milanem zwracając szczególną uwagę na Luisa Garcię.

Piłkarze wychodzą na boisko, w tle słychać piękny hymn Ligii Mistrzów. Na trybunach dominuje liverpoolska czerwień, tysiące szalików uniesionych wysoko zaznacza obecność i wsparcie wspaniałych kibiców. Z pewnością głęboko odczuwali je zawodnicy. Większość z nich zachowała powagę, na ich twarzach malowało się ogromne skupienie. Garcia stał pomiędzy nimi uśmiechnięty, sprawiający wrażenie pewnego siebie. Jak bardzo musiało się zmienić jego nastawienie, gdy po niespełna minucie gry, Paolo Maldini strzelił gola i Milan wysunął się na prowadzenie. W następnych minutach było już tylko gorzej, Rossoneri poczuli wiatr w żaglach i nie oszczędzali przeciwnika.

Luis Garcia pokazał się z dobrej strony i dał się zauważyć w tym meczu jeszcze przy wyniku 0:1, kiedy pilnując słupka bramki klatką piersiową zatrzymał futbolówkę zmierzającą do siatki. Piłkarz zapobiegł w ten sposób podwyższeniu wyniku przez zawodnika AC Milanu. Liverpool miał jednak coraz większe problemy. Utykający od dłuższej chwili Harry Kewell zszedł z murawy, zastąpił go Vladimir Smicer.

Przy drugiej niedoszłej bramce po części zawinił bohater artykułu. Hiszpan otrzymał podanie od Riise, po czym stracił piłkę. Stąd już krótka droga do przechwycenia futbolówki przez Kakę. Brazylijczyk podawał do Shevchenki, a ten strzałem po ziemi pokonał naszego bramkarza Jerzego Dudka. Gol nie został jednak uznany, Andriy znajdował się na spalonym. Piętnaście minut przed końcem pierwszej połowy Garcia miał okazję, by się zrehabilitować. Jego strzał z dystansu był jednak niecelny.

Wielki mecz, wielkie rozczarowanie

Kilkanaście minut przed końcem pierwszej połowy Hernan Crespo umocnił prowadzenie Milanu strzelając drugiego gola. Chwilę później ten sam zawodnik doprowadził do ogromnej radości swoich kolegów z zespołu i tysięcy kibiców przekonanych o wygranej w tym finale. AC Milan prowadził już trzema golami, kibice Liverpoolu ucichli, ich ulubieńcy przestali wierzyć. Upokarzająca porażka wisiała w powietrzu.

Dla Luisa Garcii były to zapewne jedne z najcięższych chwil w jego karierze. Prawdziwych niepowodzeń i problemów, także ze szczęśliwym zakończeniem, było jednak więcej. Podczas pobytu w Liverpoolu Hiszpan doznał kilku kontuzji, jedna z nich, w roku 2007 wykluczyła go z gry do końca sezonu. Do zdrowia wracał już, jako zawodnik Atletico Madryt. Wcześniej, bo w roku 2004, kontuzja ścięgna udowego była powodem jego prawie miesięcznej absencji. W 2006 doznał urazu kolana w meczu z Boltonem, udało mu się wcześniej strzelić wyrównującą bramkę. Do gry wrócił na Arsenal i również zaliczył jedno trafienie, tym razem przynoszące Liverpoolowi zwycięstwo. Garcii zabrakło też trochę szczęścia podczas debiutu na Anfield. W meczu z Boltonem sędzia nie uznał zdobytego przez niego gola. Arbiter pomylił się ewidentnie, decyzja nie była słuszna.

Ogromnym wsparciem dla zawodnika byli z pewnością wspaniali fani. Kwintesencją wyjątkowości kibiców Liverpoolu było ich zachowanie podczas przerwy meczu z Milanem. Zawodnicy ze spuszczonymi głowami zeszli do szatni, a kibice uwierzyli w nich. Czerwony nie zostawił Czerwonego w niedoli, w tak ciężkiej sytuacji, z widmem historycznej porażki. Tysiące serc okazało wsparcie swoim ulubieńcom, tysiące głosów rozbrzmiało na stadionie tej pamiętnej nocy. Jak Luis Garcia wspominał mecz swojego życia?

-Siedzieliśmy w szatni i słyszeliśmy tysiące fanów śpiewających You’ll Never Walk Alone. Możecie sobie wyobrazić jak wtedy się czuliśmy? Dostawaliśmy 3-0 w finale Ligi Mistrzów, a mogliśmy usłyszeć 45 000 osób, które pokazały, iż wciąż w nas wierzą. Wiedzieliśmy, że przebyli długą drogę i poświęcili się niezwykle aby być tutaj. Od tego momentu my także zaczęliśmy wierzyć.

Po przerwie piłkarze wyszli więc na murawę z wiarą i nadzieją w sercu, które wzbudzili zarówno kibice, jak i wspaniały trener. Nadszedł czas odrodzenia, a w tym artykule moment na przypomnienie najwspanialszych chwil, które przeżyliśmy razem z Luisem i dzięki niemu.

Sześć minut, które zmienia wszystko

Druga połowa przyniosła niespodziewany zwrot akcji. Steven Gerrard strzelił gola kontaktowego po dośrodkowaniu Riise. Kapitan zachował się wspaniale, pokazał, że nadal wierzy. Gestem rąk prosił kibiców o doping, o wiarę w zawodników Liverpoolu. Na efekty nie czekaliśmy długo. Chwilę po honorowym trafieniu, piłkę w siatce umieścił Smicer, który zmienił w tym meczu kontuzjowanego Kewella. Sfrustrowani takim obrotem sprawy zawodnicy Milanu zaczęli popełniać błędy. Jeden z nich, faul Gattuso na Gerrardzie przyniósł Liverpoolowi rzut karny. Wykonywał go Xabi Alonso, musiał dobijać jednak ostatecznie gol został strzelony. Niemożliwe stało się faktem. Liverpool zremisował z Milanem, Xabi Alonso utonął w pełnych radości uściskach kolegów z drużyny.

Wiele pięknych chwil przeżył z Liverpoolem i Luis Garcia. Był piłkarzem niezbędnym w wielkich meczach, a The Kop go pokochało. Hiszpan strzelił gola w derbach Merseyside, ważne trafienia zaliczył też w drodze Liverpoolu po pamiętny Puchar Europy. Ćwierćfinał z Juventusem i wspaniała bramka z 25 metrów. Następnie w półfinale z Chelsea, Garcia strzelił mniej efektownego, ale jakże ważnego gola. Na zawsze zapisał się w sercach kibiców, jako człowiek i piłkarz o niezwykłym temperamencie i wspaniałej technice, jako zawodnik, który nie zawodził w najtrudniejszych momentach.

Szczęśliwie zakończenie, czerwone marzenie

Dalsza część meczu i dogrywka nie przyniosły następnych goli. Konieczne było rozstrzygnięcie spotkania w rzutach karnych. Co się działo potem, wszyscy doskonale wiedzą. Ja szukam wzrokiem naszego dzisiejszego bohatera, Luisa Garcii. Stoi w rzędzie razem z innymi zawodnikami, głowę ma uniesioną, jednak na jego twarzy maluje się zdenerwowanie. Piłkarze opierają się wzajemnie na swoich ramionach, wciąż razem dążą ku zwycięstwu.

Wreszcie Andriy Shevchenko stanął przed ostatnią szansą dla Milanu. Jego strzał obronił fenomenalny w tym meczu Jerzy Dudek. Czerwoni pobiegli w kierunku Polaka, pierwszy znalazł się przy nim właśnie Luis Garcia. Radość zawodników, kibiców i trenera była nie do opisania, wszyscy jesteśmy tego świadomi, a ja nawet nie podejmę próby wyrażenia słowami tego wielkiego szczęścia, tego, co dokonało się na oczach milionów kibiców. Jedni z nich świętowali zwycięstwo, inni doświadczyli w sposób mniej przyjemny nieprzewidywalności i piękna futbolu. Pokora, wsparcie i wiara w zwycięstwo zostały nagrodzone.

Pisząc ten artykuł ponownie widzę ten triumf. Widzę niesamowitego Luisa Garcię w najpewniej jednej z najszczęśliwszych chwil jego życia. Widzę, jak biegnie wzdłuż trybuny, uśmiecha się i razem z kolegami z drużyny nagradza kibiców za wiarę, za trwanie przy nich i w tych ciężkich chwilach.

Czekam, aż zawodnicy dostaną medale, a Steven Gerrard będzie mógł unieść do góry puchar wywalczony przez Czerwonych z takim trudem. Następuje ta chwila. Nasz kapitan krzyczy, jak dziecko, piłkarze... Wszyscy wiemy, wszyscy pamiętamy. Widzę Luisa Garcię, łzy wzruszenia pojawiają się w moich oczach. Ciekawe ile razy w swym życiu, były piłkarz wielkiego Liverpoolu, Hiszpan, Luis Javier Garcia Sanz płakał ze szczęścia?



Autor: Paulasanz
Data publikacji: 07.01.2011 (zmod. 02.07.2020)