LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 907

Na swoim miejscu

Artykuł z cyklu Artykuły


Zastanawiałem się ostatnio, co by było z naszym klubem, gdyby po dziś dzień u jego sterów znajdował się jeden z panów Benitez – Hodgson . Przyznam się szczerze, że obraz, jaki mi się ukazał przed oczami, autentycznie mnie przeraził. Z kolei pierwsze, co wtedy sobie pomyślałem, brzmiało: Kenny! Dzięki Bogu jesteś, ale dlaczego tak późno?

Patrząc na zachowanie i osiągnięcia Beniteza w ostatnich latach, trudno nie odnieść wrażenia, że Hiszpan znajduje się na stromej równi pochyłej. Jeśli zaś wspominam Hodgsona, to lista powodów, dla których mógłbym powiedzieć mu ‘dziękuję’, ogranicza się do sprowadzenia na Anfield Raula Meirelesa. Co zaś się tyczy tego ostatniego, ciężko mi nie ulec wrażeniu, że albo jego transfer nie był bezpośrednio przeprowadzany przez Roya, albo ten myślał, że sprowadza innego piłkarza. Jak bowiem odnieść się do słów Hodgsona, który powtarzał niejednokrotnie, że potrzebuje czasu, by określić optymalną pozycję Portugalczyka, kiedy nawet najstarsi Majowie wiedzieli, że Raul urodzi się na środku boiska i tam też będzie czuł się najlepiej. Tymczasem trener roku w Anglii notorycznie ustawiał go na prawym skrzydle. Gratulujemy!

To, co odróżnia Kenny’ego od duetu RB i RH, to przede wszystkim charyzma i budowa pozytywnych więzi z zespołem. Roy jest chyba rekordzistą, jeśli chodzi o czas, w jakim udało mu się zniechęcić drużynę (kibiców również) do swojej osoby. Beniteza postrzegam natomiast jako kogoś, kto niekoniecznie traktuje zawodników równo i kieruje się osobistymi i nie do końca wytłumaczalnymi przesłankami.

Jeśli wrócicie pamięcią do dowolnego z meczów, w których The Reds prowadził King Kenny, zauważycie, że Szkot przez cały czas żyje sytuacją. Kiedy zespół zdobywa bramkę, cieszy się wraz z zawodnikami, płynie z niego energia i widać wielką radość na jego twarzy. Radość i wiarę, którą zaraża swoich podopiecznych. Benitez po bramce chował głowę w notesie i nawet kącik jego ust nie podnosił się do góry. Natomiast Hodgsona nie będę oceniał pod tym względem, bo za jego kadencji drużyna wychodziła na boisko jakby za karę, a bramki nie były czymś częstym (chyba, że mówimy o bramkach straconych) i z tych nielicznych oznak ulgi ciężko cokolwiek było wywnioskować…

Dalglish nie boi się podejmować ryzykownych decyzji, a tym bardziej nie boi się wzięcia na siebie odpowiedzialności, co podkreśla na każdym kroku. Benitez dopiero pod koniec poprzedniego sezonu przyznał, że być może popełnił kilka błędów podczas okresu przygotowawczego. Na Roya Hodgsona uwziął się z kolei cały świat.

W obliczu obecnej sytuacji kadrowej, w jakiej znalazł się Liverpool - bez Gerrarda, Aggera, Johnsona, Aurelio i Kelly’ego - uważam, że tylko Dalglish był w stanie sobie poradzić. Ciarki po plechach przechodzą mnie na myśl tego, w jaki sposób Roy ustawiłby teraz zespół. Żeby nie dostać epilepsji, poprzestałem na wyobrażeniu sobie naszej linii defensywnej. Carra, Kyrgiakos, Poulsen, Skrtel – niemożliwe? W przypadku Hodgsona możliwy byłby również demontaż dolnych rzędów The Kop, po to, by odpowiednio głęboko ów linię ustawić.

Z Benitezem zapewne również nie ujrzelibyśmy zespołu z Flanaganem, Robinsonem i Spearingiem w jednym i tym samym składzie. John byłby za niski, za słaby fizycznie, niedoświadczony i nieograny. Na Jacka „przyszedłby jeszcze czas”, a Jay udowadniałby swój talent na trybunach, chyba, że wcześniej zostałby sprzedany (pozdrowienia dla Adama Hammilla). Jak pokazał jednak Dalglish, młodzi zawodnicy wykonują kawał dobrej roboty i warto w nich wierzyć i na nich stawiać, bo zaufanie popłaca.

Patrząc na to, jak pozytywnie King Kenny prowadzi drużynę i jak umiejętnie obchodzi się z młodymi zawodnikami, ogarnia mnie lekki smutek z pewnego powodu. Mianowicie nie mogę odżałować, że w klubie nie ma już wspomnianego Adama Hammilla, jak i Krisztiana Nemetha. Nie mam najmniejszych wątpliwości odnośnie tego, że Kenny dałby im przynajmniej szansę, na którą obaj naprawdę sobie zasłużyli.

Nie wiem, czy walczylibyśmy teraz o mistrzostwo, gdyby od początku sezonu drużynę prowadził Kenny Dalglish. Jestem jednak pewien, że ze Szkotem bilibyśmy się o każdy najmniejszy punkt z podniesioną głową, wiarą w zwycięstwo, a gra sprawiałaby piłkarzom dużo radości. Jestem również pewien, że nikt już nie będzie próbował nam wmówić, że Stoke, Blackpool, czy Wigan to solidne i czołowe zespoły w Europie. Natomiast w przypadku porażki nie będziemy słuchać o tym, jak to wspaniale kontrolowaliśmy spotkanie.

Od stycznia Liverpool jest we właściwych rękach. Dzięki osobie Kenny’ego, całe Anfield na nowo odżyło. W sercach zawodników pojawiła się ogromna chęć i motywacja, wiara, nadzieja i przede wszystkim radość tak z gry, jak i samego faktu bycia częścią Liverpoolu. Kibice również nie mają powodów do narzekań, widząc na czele klubu kogoś, kto rozumie liverpoolską mentalność i jest dla nich autorytetem, legendą i przyjacielem. Kiedy Liverpool oficjalnie potwierdził, że King Kenny został następcą Roya Hodgsona, wielu kibiców obawiało się, czy nie narazi on swojej legendy na szwank i czy nie decyduje się na to wyzwanie pochopnie. W krótkim czasie udowodnił nam jednak, że wszelkie obawy nie były potrzebne. Co więcej, jestem zdania, że Kenny Dalglish do swojej legendy dopisuje właśnie kolejne kluczowe rozdziały i nikt nie ma chyba wątpliwości, że jest on właściwą osobą na właściwym miejscu.



Autor: Czarodziej
Data publikacji: 27.04.2011 (zmod. 02.07.2020)