LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1104

Wieczór nad brzegiem Tamizy

Artykuł z cyklu Artykuły


Craven Cottage w tą spokojną, wiosenną noc wyglądało jak powrót do przeszłości, kiedy to kibice the Reds gdziekolwiek nie pojechali, czuli się jak u siebie. Ale we wczorajszy wieczór nie oglądaliśmy się za siebie, Manchester United praktycznie zapewnił już sobie 19. ligowy tytuł, wyprzedzając pod tym względem Liverpool. Mimo to w zespole z Anfield nie dało się zauważyć przygnębienia, ale krańcowy optymizm.

Powrót Kenny'ego Dalglisha uczynił możliwym nawet to, co było wcześniej nie do pomyślenia. Wciąż jest on tylko menadżerem tymczasowym, ale jego pozycja zostanie niebawem potwierdzona. Fenway Sports Group jest zadowolone z wyników Króla i jeśli chodzi o negocjacje nowego kontraktu, pozostało już tylko postawić kropkę nad „i”. Decyzja ma zostać ogłoszona wkrótce, ale jak bardzo symboliczne byłoby ogłoszenie jej dzisiaj, w 33. rocznicę finału Pucharu Europy na Wembley, w którym bramka Dalglisha dała zwycięstwo the Reds?

Zwycięstwo w pucharze grając w czołowej drużynie było jednak zadaniem dużo łatwiejszym niż to, którego Król podjął się w styczniu – wskrzeszenia klubu, który z kolejki na kolejkę osuwał się coraz niżej w dół tabeli ligowej. Wczorajszy mecz rozpoczęli z podobnym przekonaniem co Manchester United w niedzielę, z wiarą, którą tylko wielcy menadżerowie potrafią zaszczepić w drużynie. Wystarczyło 30 sekund aby Maxi Rodriguez dał Liverpoolowi prowadzenie. Po 16 minutach the Reds prowadzili już trzema bramkami.

Bardziej imponujące od bramek były jednak podania the Reds, które przypominały Liverpool z przeszłości. A to wszystko w zespole, który, poza Luisem Suarezem, miał do dyspozycji Roy Hodgson, poprzednik Dalglisha. Hodgson, gdy prowadzony przez niego Liverpool przebywał w dolnej połowie tabeli, uważał, że niemożliwym jest wycisnąć z tej drużyny więcej a po odejściu pozostał wysoko cenionym na wyspach menadżerem. Po części wyjaśnia to dlaczego przed Craven Cottage stoi statua Michaela Jacksona, podczas gdy przed Anfield stoi Bill Shankly.

Maxi zakończył marzenia Fulham o powrocie do meczu strzałem z ponad 20 metrów, krótko po tym jak Mousa Dembele dał cień nadziei gospodarzom. To był strzał piłkarza z wiarą we własne umiejętności a nie rozczarowującego gracza z 2010 roku.

To o czym poprzedni menadżer Liverpoolu mógł tylko marzyć to oczywiście gracz pokroju Suareza. Szybki, zwrotny i nieprzewidywalny wulkan energii, godny noszenia czerwonej koszulki z numerem 7 na plecach, który rozłożył Fulham na łopatki. Niewielu pozostało już takich, którzy rozczarowani odejściem Fernando Torresa w styczniu, przyjęliby go z powrotem w zamian za Urugwajczyka.

Dominacja United trwała długo i była bolesna dla kibiców z Anfield. Sir Alex Ferguson może jednak dojść do wniosku, że przyszły sezon będzie dla niego trudniejszy. Czas pokaże, ale wczorajszy wieczór nad brzegiem Tamizy unaocznił jedno – Liverpool zmierza we właściwym kierunku.

Tony Evans



Autor: DWT-Adas
Data publikacji: 10.05.2011 (zmod. 02.07.2020)