LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1071

Nie można się teraz zatrzymać

Artykuł z cyklu Artykuły


Jak inaczej świat może wyglądać po roku. 6 stycznia 2011 roku pytaliśmy, jak nisko może upaść Liverpool. Dzień wcześniej, Czerwoni pojechali na wyjazd do Blackburn po komfortową wygraną, a skończyli na deskach rozbici 1:3. Gdyby nie wysiłek Stevena Gerrarda w końcówce meczu, porażka mogła być jeszcze bardziej żenująca.

Tej nocy wszystkie gromy spadły na Roya Hodgsona – człowieka, który nigdy nie powinien był prowadzić Liverpoolu. Dwa dni później obecni w klubie od dwóch miesięcy właściciele z Fenway Sports Group podziękowali Anglikowi za współpracę.

Zmiany było konieczne od zaraz, a jedynym człowiekiem zdolnym do ich przeprowadzenia był według FSG Kenny Dalglish. Ten, oczywiście, natychmiast przerwał rejs po Zatoce Perskiej i tak, 8 stycznia rozpoczął się kolejny romantyczny rozdział w historii LFC.

Ostatnie 12 miesięcy było dla kibiców z Anfield okazją do nurzania się w nostalgii. Kenny Dalglish może być bezpośrednim łącznikiem z najlepszą drużyną Liverpoolu w historii i gablotą pełną pucharów, jednak jest także realistą i wie, jaką pracę trzeba w klubie wykonać.

Nikt nie był w stanie jednak przewidzieć szybkości i stopnia zmian, jakie zajdą pod wodzą Króla. Z jedenastu piłkarzy, którzy zagrali w tragicznym meczu z Blackburn Paul Konchesky, Sotirios Kyrgiakos, Joe Cole, David Ngog i Fernando Torres, wszyscy opuścili już Anfield Road.

Oprócz nich nie ma już Milana Jovanovica, Christiana Poulsena, Raula Meirelesa oraz Ryana Babela. Selekcja i odstrzał były konieczne, a Dalglish do spółki z Damienem Comollim poradzili sobie z tym błyskawicznie.

Oczekiwanie natychmiastowych sukcesów jest znakiem czasów w piłce i Dalglish na pewno nie spodziewał się pokładów cierpliwości. Nie da się jednak zaprzeczyć, że obecnie Kenny dowodzi zupełnie inną drużyną, niż tą, którą zastał po raz drugi obejmując tron. Ten zespół jednak, wciąż próbuje mocno stanąć na nogach.

Tego dnia równy rok temu Luis Suarez był kapitanem Ajaksu, Jordan Henderson przebijał się w Sunderlandzie, Stewart Downing błyszczał w Aston Villi, Charlie Adam dowodził Blackpool w walce o przetrwanie w Premier League, a Carroll i Enrique obaj grali dla Newcastle.

Craig Bellamy reprezentował barwy Cardiff w Championship, a obecny najbliższy współpracownik Kenny’ego, Steve Clarke był wciąż do wzięcia.

Biorąc wszystko pod uwagę, zespół Dalglisha po prostu musi mieć czas na odpowiednie zgranie i znalezienie równowagi.

Nie znaczy to jednak, że nie może odnieść sukcesu. Prawda, wtorkowa porażka z Manchesterem City pokazała, jak dużo trzeba zrobić, zanim wespniemy się na szczyt ligowej drabiny, jednak tegoroczny cel – awans do Champions League, jest jak najbardziej w zasięgu.

Niektóre zakupy Dalglisha wciąż szukają odpowiedniej formy, ale ci, którzy przetrwali letnią czystkę w klubie poszli naprzód, pokazując zupełnie inne oblicze, niż za reżimu Hodgsona. Martin Skrtel stał się wzorem konsekwencji, a Lucas Leiva przed kontuzją zdążył objawić się jako jeden z najważniejszych elementów całej układanki.

Twarz Daniela Aggera wydawała się nie pasować Hodgsonowi, za Dalglisha Duńczyk wzniósł swoją grę na poziom, którego wszyscy od niego oczekiwaliśmy wiedząc, że go na to stać. Maxi Rodriguez powrócił z krainy cieni pokazując, ile wciąż jest wart.

– Cokolwiek inni myślą, mają do tego pełne prawo – powiedział Kenny stając przed mediami 9. stycznia 2011 – Podjąłem decyzję w mojej ocenie najlepszą dla mnie samego i dla klubu.

– Zrobię wszystko, aby wynieść Liverpool na wyższą pozycję, niż zajmuje obecnie. Czy wystarczy to wszystkim, nie wiem. Nie potrafię spojrzeć w przyszłość, mogę obiecać jedynie 100% zaangażowania. Tak to widzę.

– Wszyscy muszą dążyć do tego samego. Nieważne, czy mówimy o piłkarzach, kibicach, sztabie czy właścicielach. Każdy ma swoją rolę do odegrania. Jeśli każdy skupi się na swoim zadaniu z odpowiednim nastawieniem, nie będziemy daleko od sukcesu.

Było kilka momentów, które mogły popsuć nastrój. Epizod z Suarezem i Evrą zostawia przede wszystkim gorzki posmak, jednak kiedy nadchodzi rocznica powrotu Króla na ławkę trenerską nie można powiedzieć, że nie dotrzymał on słowa.

Jednocześnie, jeśli ta historia ma skończyć się szczęśliwie, postęp musi być kontynuowany. Kenneth Dalglish zna na to sposób lepiej, niż ktokolwiek inny.



Autor: Dominic King
Data publikacji: 07.01.2012 (zmod. 02.07.2020)