LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1039

Czas odpuścić sobie Kloppa

Artykuł z cyklu Artykuły


Przedstawiamy poniżej obszerny tekst autorstwa Paula Tomkinsa, w którym porusza sytuację Kloppa, problemy the Reds i możliwe rozwiązania. Zapraszamy do lektury!

Jeśli nie ma magicznej różdżki, czemu przejmować się Jürgenem Kloppem? Nie powinien już wszystkiego naprawić? Na co czeka? Na stronie BBC, część kibiców twierdzi, że obecna gra jest gorsza niż za czasów Brendana Rodgersa. Nawet na Twitterze ktoś mi o tym wspominał.

Najwyraźniej, Klopp przespał swój okres powitalny i wydał za dużo na piłkarzy. Miał już wystarczająco dużo czasu by wszystko poukładać. Został zdemaskowany. Czy coś w tym stylu.

Trudno w prosty i krótki sposób napisać o tym, co się obecnie dzieje z Liverpoolem, ponieważ nie byłoby to zbyt wiele dobrych rzeczy. Z tego więc względu nie będzie to ani prosty ani krótki tekst, mimo, że się starałem, przyrzekam. Podobnie jednak wygląda ostatnich 18 miesięcy, a natychmiastowe odrodzenie pod wodzą Kloppa, o ile wspaniałe, o tyle trudne, ponieważ jest kilka problemów, które menedżer odziedziczył.

Z tego co zauważyłem, nie mam wątpliwości, że Klopp chce wygrać każdy mecz. Ma tę obsesyjną, bezwzględną żądzę zwycięstwa, charakterystyczną dla najlepszych menedżerów - a przynajmniej żądzę wkładania przez jego drużynę wymaganej energii w każde spotkanie. Dla mnie jednak, każdy oczekujący zakończenia w pierwszej czwórce, a tym bardziej walki o mistrzostwo, źle robi, nawet w tak ‘otwartej’ lidze.

Ktoś na Twitterze stwierdził, że Klopp teraz obserwuje skład, co w tamtej chwili było dość trafnym spostrzeżeniem, ale przy okazji próbuje wygrywać mecze. Nie odpuszcza spotkań ani nie traktuje ich jak przygotowań przedsezonowych, nawet jeśli jeszcze nie miał okazji ich odbyć w Liverpoolu. Jednocześnie, nie może koncentrować się na ‘tu i teraz’. Nie może tylko wygrywać meczów, ponieważ jest teraz zarówno nauczycielem jak i uczniem.

By się uczyć, musimy eksperymentować i podejmować ryzyko, a co za tym idzie doświadczyć również porażek. Musimy próbować różnych rzeczy, zobaczyć co działa, a co nie. W futbolu jak nigdzie indziej, co działa jednego dnia, może nie działać innego, a to sprowadza się do zbierania jak największej liczby dowodów na poparcie swojej teorii i planu. Oznacza powstrzymywanie się przed wyciąganiem pochopnych wniosków. Oznacza trzymanie się piłkarzy, do których fani mogą nie mieć cierpliwości, ponieważ jako menedżer masz większy wgląd na to, co każdy gracz oferuje i wiesz, że to część większego planu, którego efektów jeszcze może nie być widać.

Obecnie Klopp jest na ogromnej krzywej nauki, próbując odgadnąć kto gdzie pasuje, jak reagują pod presją (na boisku, poza nim, jak sobie radzą z ciągami spotkań, jak reagują na zwycięstwa i porażki itp.), ale również próbując rozszyfrować przeciwników i ich style gry, co zawsze jest prostsze gdy spotkasz się z nimi raz bądź dwa.

Przez chwilę, gdy Liverpool był na fali pod wodzą Kloppa, stwierdziłem, że zdobycie tytułu jest możliwe, głównie dlatego, że Bogata Trójka słabo sobie radziła, Arsenal nie był do końca przekonujący, i czułem, że Leicester ostatecznie opadnie z sił, tak jak Southampton w zeszłym roku. Ta nadzieja szybko odeszła, ale przed meczem z West Hamem, wciąż wyglądało na to, że czołowa czwórka jest w zasięgu.

W tamtym artykule, który napisałem pod koniec listopada, stwierdziłem, że „…podwaliny pod dobry sezon są położone – a co również ważne jest też inspirujący menedżer, który wie co trzeba by tego dokonać. Wciąż jednak trudno wyobrazić sobie Liverpool wygrywający ligę, szczególnie z pozycji ligowej i składem, które Klopp odziedziczył”.

Klopp nie miał marginesu błędu od kiedy tylko przybył. Gdy nie możesz pozwolić sobie na stratę punktów bez wypadnięcia z rywalizacji, trzeba być w lepszej niż mistrzowskiej formie, czyli, przykładowo, wygrywać każdy mecz, by pozostać w grze. Jakim cudem drużyna ze środka tabeli, po przyjściu nowego menedżera, miałaby przejść tak szybką transformację? W końcu to nie zeszły sezon Liverpool skończył na drugim miejscu; the Reds zajęli szóste miejsce, a nowy sezon rozpoczęli słabo, co wzmogło presję jeszcze bardziej.

Gdy jesteś na drugim miejscu, wystarczy, że jedna drużyna się potknie, lecz gdy jesteś na siódmym lub ósmym, potrzebujesz zbyt wiele pomocy od innych drużyn, nie mając miejsca na własne błędy. Zbliżysz się do czołowej czwórki wygrywając, ale każda porażka może zostawić cię daleko w tyle.

To, co przeoczyłem w listopadowym tekście - podniecony pod niebiosa i bujający w obłokach, że występy takie jak z Manchesterem City staną się normą – był fakt, że o ile Klopp wie czego trzeba by zdobywać tytuły, nie zna jednak swojego składu tak, jakby go znał ktoś w trakcie swojego drugiego sezonu w klubie. Co więcej, nie zna go nawet tak, jak ci, którzy pierwsze dwa miesiące spędzili na letnich przygotowaniach, pozyskiwaniu nowych zawodników, planowaniu, treningach. Większą wiedzę miałby nawet gdyby miał jakikolwiek udział przy tworzeniu tej kadry.

Klopp musi również nauczyć się czego trzeba do sukcesu w angielskim futbolu. To brutalna, zróżnicowana liga i oczekiwać od menedżera by wiedział wystarczająco dużo na temat przeciwnika tylko na podstawie kilkudniowej (ponieważ w takim natłoku spotkań na wszystko jest tylko kilka dni) analizy wideo to oczekiwać bardzo dużo.

Spodziewać się, że jego geniusz, (czy jakkolwiek chcecie nazywać to, co najlepsi trenerzy mają) przezwycięży przeciwności – nieznajomość ligi; nieznajomość kadry składającej się z ponad 25 piłkarzy, z których żadnego nie pozyskał ani nie trenował; poradzi sobie z kontuzjami (szczególnie napastników); regeneracją po rozegraniu każdego możliwego meczu pucharowego ze składem osłabionym absencjami; integracją dużej liczby nowych piłkarzy; i tak dalej – jest nierealistyczne.

Żadna drużyna nie jest tak dobra jak w jej najlepszym występie. To, co zrobił Liverpool w Manchesterze nie było więc normą i nigdy nie będzie. Nawet Barcelona nie gra tak dobrze co tydzień. Nikt nie jest tak dobry tydzień w tydzień. Liverpool nie zawsze przecież wygrywał 4:1 na Old Trafford lub 5:1 z Arsenalem u siebie.

Ponadto, przyjmując Divocka Origiego jako przykład, młody napastnik nie będzie co tydzień tak dobry jak w pucharowym meczu przeciwko Southampton. Jednak, tak jak w przypadku the Reds na stadionie City i Chelsea, zobaczyliśmy do czego jest zdolny.

To są ważne znaki, tak jak Alan Shearer szybko strzelający hattricka dla Southampton. Potem przez kolejnych pięć lat strzelił ledwie kilka bramek. To mogą być drobne przesłanki ku temu co się może później stać. Shearer strzelił hattricka w najwyższej klasie rozgrywkowej mając zaledwie 17 lat i był najmłodszym piłkarzem w historii, który tego dokonał. Potem jednak zdobył jedynie siedem ligowych goli w siedemdziesięciu pięciu występach. Wtedy, mając 22 lata, wzbił się ze średniej jednego gola na mecz, na średnią niemal jednego gola na mecz przez kolejną dekadę. Nigdy nie wiadomo, czy potencjał się spełni, ale w piłce nożnej nie masz nigdy pewności, nawet jak wydasz 60 milionów funtów na gwiazdę Realu Madryt.

Wolę, żeby Liverpool zatrudnił klasowego menedżera, który potrzebuje czasu by poznać angielski futbol, takich jak Klopp, a wcześniej Benítez, niż przeciętnego, który zna ją dobrze, ale jest to jego prawdopodobnie największa zaleta. Nauka nowej ligi jest łatwa dla sprawnego umysłu piłkarskiego i wymaga tylko czasu. Jeśli znasz ligę tylko dlatego, że pochodzisz z danego kraju, to nie jest żaden wyczyn.

Dlatego właśnie brytyjscy menedżerowie, którzy osiągają całkiem dobre wyniki ze swoimi klubami, nie powinni być brani pod uwagę przy obsadzaniu dużych klubów w Premier League. Zagraniczni trenerzy z elity mogą im bez problemu dorównać w tej materii, a gdy już poznają ligę, mogą ich przechytrzyć swoją piłkarską wiedzą i doświadczeniem. Sam Allardyce, Tony Pulis i Alan Pardew będą znać wyłącznie angielską piłkę, a za rok Klopp będzie wiedział wszystko o angielskiej piłce i niemieckiej piłce, nie zapominając o kilku sezonach w Lidze Mistrzów. To szersza edukacja. David Moyes przynajmniej wyjechał do Hiszpanii, nie tak jak inni średniej jakości brytyjscy menedżerowie błąkający się po słabeuszach.

Zakładam, że Klopp obecnie wie mniej o angielskiej piłce niż każdy inny menedżer w najwyższej klasie rozgrywkowej. To się jednak zmieni.

Tak samo jest z piłkarzami. Pisałem o tym wiele razy, więcej najlepszych transferów w Premier League pochodziło z zagranicy niż z Wysp. Część jednak, jak chociażby Robert Pirès, potrzebowała czasu do pierwszej Wielkanocy by sprawiać wrażenie wystarczająco dobrego, a do tego czasu usłyszał już wiele razy, że w Anglii gra się zbyt siłowo. Sprowadzani gracze, szczególnie młodzi, potrzebują czasu by się przystosować i urosnąć. Arsenal zaryzykował z Pirèsem, a w trakcie jego pierwszego sezonu wielu pewnie zastanawiało się czemu nie kupił jakiegoś solidnego Brytyjczyka, który w tamtym czasie grał lepiej. Naprawdę Wenger, czemu nie kupiłeś Lee Bowyer’a?

Ostatecznie, po zdobyciu zaledwie czterech ligowych goli w pierwszym sezonie i odzyskaniu formy w jego końcowej fazie, Pirès strzelił w kolejnym dziewięć, a w następnych 14, 14 i 14 bramek, co daje liczby nieosiągalne dla niektórych napastników.

Thierry Henry również zaczął powoli, zarówno w Arsenalu ogółem jak i ze strzelaniem bramek. Podobnie Dennis Bergkamp. O ile jednak Bergkamp był uznanym światowej klasy talentem, nie było tak w przypadku Henry’ego, który rozczarował w Juventusie (zaledwie trzy gole) i w wieku 22 lat nigdy nie strzelił dwucyfrowej liczby bramek w lidze, zdobywając zaledwie 11 we wszystkich rozgrywkach w swoim najlepszym sezonie.

Mesut Özil przeżył podobne chwile w Arsenalu, lecz bardziej z asystami niż golami, z tym, że Özilowi zajęło dwa lata pełne przystosowanie się i odnalezienie regularności. Dopiero teraz jego gra wygląda tak jak trzeba.

O ile Luis Suarez nas zachwycał od początku i pokazywał, że pod względem fizycznym radzi sobie perfekcyjnie, zajęło mu 18 miesięcy zanim zaczął być tak skuteczny jak w Holandii i jak później był w Hiszpanii. Pamiętajcie, w ciągu pierwszego półtora sezonu, w których rozegrał 44 mecze, strzelił zaledwie 15 goli, by zdobyć 23 i 31 w kolejnych. Przeszedł ze średniej jednego gola na trzy mecze do blisko jednego gola na mecz. Po trzech latach od przybycia, stał się trzy razy ważniejszy, przynajmniej jeśli chodzi o wynik strzelecki.

Jeszcze jest Gareth Bale, siedemnastolatek pozyskany przez Tottenham, który odpalił dopiero w czwartym sezonie, rozwinął się w piątym, a jeszcze bardziej w szóstym. Został ich najlepszym graczem, Piłkarzem Roku, który przeszedł do Hiszpanii za 86 milionów funtów. Wielu by go skreśliło, a Harry Redknapp był tego bardzo blisko. Cristiano Ronaldo w Manchesterze United był kiedyś nieskutecznym osiemnastoletnim pozerem.

To są/byli świetni piłkarze, lecz na początku żaden z nich nie był tak dobry jak u szczytu swojej kariery w angielskim futbolu. Jeśli wielu z największych potrzebowało czasu by stać się rzeczywiście wielkimi, czemu nie możemy wykazać się odrobiną cierpliwości? Dlaczego nie możemy czuć, że coś jest budowane, zamiast chcieć od razu mieć gotowy budynek?

O ile każdy menedżer może ostatecznie ponieść porażkę na dowolnej posadzie (dowodem na wyjątkowe trudności w warunkach, gdy wszystko działała na twoją korzyść, niech będzie Mourinho w trakcie swojego drugiego pobytu w Chelsea), to Klopp nie ma słomianego zapału. Reputację zawdzięcza pomocy Mainz i Dortmundowi, a żadnego z nich nie dało się usprawnić w szybki i łatwy sposób. W każdym z nich spędził siedem lat, osiągając najwięcej w środkowym okresie każdego pobytu, mając trzy lub cztery mocne sezony. Później, tak jak Benítez i Houllier w Liverpoolu i Mourinho w niemal każdej swojej pracy, zaliczał spadek formy na koniec kariery w klubie.

Tak jak pisałem wcześniej, wygląda na to, że fani chcieli formy jego zespołu z Dortmundu, ale tylko z czasów wyjątkowo dobrej dyspozycji, nie zaś tych lat, które do niej doprowadziły.

Mauricio Pochettino powiedział, że długo zajęło mu wprowadzenie sprawnego pressingu zarówno w Southampton jak i w Spurs. Nie jestem pewien, czy Tottenham ma lepszy skład niż Liverpool (choć mają lepszego bramkarza i zdrowego, skutecznego napastnika, a Dele Alli gra wyjątkowo), lecz są zdecydowanie bardziej jednolici dzięki czasowi, który upłynął na wspólnych treningach. Oczywiście, po wyjęciu Alli’ego i Kane’a może wyjść skład równy temu, który ma Liverpool bez Hendersona i Sturridge’a.

Tak jak Spurs, Liverpool ma młody skład, lecz obecnie the Reds stanowią mieszaninę pomysłów. Dotyczy to również Christiana Benteke, jedynego zdrowego napastnika, który nie do końca pasuje do stylu gry preferowanego przez menedżera. Teraz, Klopp ma czyjeś kawałki puzzli, a jego zadanie to odkryć jak one do siebie pasują, jeśli oczywiście w ogóle do siebie wzajemnie pasują. Potrzeba do tego czasu, a potem jeszcze więcej czasu.

Historia

Gérard Houllier przejął zespół na wyłączność późną jesienią, czyli w tym samym momencie roku co Klopp, od lipca mogąc obserwować zawodników jako jeden z dwóch trenerów. Restrukturyzację drużyny zaczął dopiero latem 1999 roku, a kolejny rok również nie należał do najlepszych. Dopiero w sezonie 2000/2001 trybiki zaskoczyły jak należy.

Houllier nie dowiódł, że był wyjątkowym menedżerem, lecz stworzył z Liverpoolu bardzo silną drużynę w okresie 2000-2002; dwa ostatnie sezony były słabe, lecz mimo to w 2003 roku udało się wygrać kolejny Puchar Ligi. W tej chwili, większość z nas przyjęłaby chętnie drużynę w takim stanie w jakim była w 2001 roku.

Myślę, że Rafa Benítez sprawił, że Liverpool był jeszcze lepszy i był lepszy przez dłuższy czas niż miało to miejsce za czasów Houlliera. Dowody niech stanowią wyższy odsetek wygranych, wyższa maksymalna liczba punktów w sezonie (86 i 82 przeciwko 80) i bardziej uznane zdobyte trofeum w postaci Pucharu Europy. Nigdy nie zapomnimy Stambułu, a to nawet nie była wielka drużyna, a bardziej wielkie osiągnięcie, właśnie dlatego, że ta drużyna nie była wielka. Pomijając ludzi, takich jak Sam Allardyce, którzy twierdzą, że Liverpoolowi poszczęściło się w finale, czy wyobrażacie sobie jakiegokolwiek innego menedżera doprowadzającego tak mierną drużynę do finału Ligi Mistrzów, nie mówiąc już nawet o jego wygraniu?

Jednakże w latach 2005-2009 Liverpool był regularną i dobrą drużyną, a dodatkowo często dochodził do późniejszych etapów Ligi Mistrzów (finałów i półfinałów), ze średnią 60% ligowych zwycięstw w tych czterech sezonach, spośród których dwa były zakończone zdobyczą ponad 80 punktów. Liverpool w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat miał średnią zwycięstw na poziomie 50%, czyli poziom, osiągany przez Roya Evansa, Gérarda Houlliera i Brendana Rodgersa.

Niemniej, pierwszy sezon Rafy zakończył się z wynikiem 45%, a the Reds zawodzili przede wszystkim na wyjazdach, gdzie wygrali zaledwie 5 z 19 meczów. W swojej pierwszej książce, którą zacząłem pisać pod koniec 2004 roku, omawiając trwający sezon poruszyłem kwestię kryzysu the Reds po tym, jak odpadli z Burnley z Pucharu Anglii i byli na piątym miejscu w tabeli.

Wszyscy pamiętamy jak Benítez dostał łatkę eksperta, który nie potrafił rozgryźć tutejszej ligi. Jednak na stanowisku menedżera The Reds, poradził sobie lepiej niż ktokolwiek inny w kwestii wygrywania spotkań w najwyższej klasie rozgrywkowej, od czasu jej przemianowania w 1992 roku. Rok zajęło mu jej zrozumienie i wprowadzenie odpowiednich poprawek. Od tego momentu odsetek zwycięstw zaczął odpowiadać temu, który miał w przeszłości: blisko 60%.

Poruszając jeszcze temat trenerski, organizacji i czasu niezbędnego do zaimplementowania swoich pomysłów, preferowany przez Rafę system krycia strefowego nie odniósł natychmiastowego sukcesu, a Liverpool stracił wiele bramek w trakcie jego debiutanckiego sezonu. Pozyskanie kilku wysokich piłkarzy w 2005 roku pomogło, lecz to dzięki praktyce udało się go niemal udoskonalić. W sezonie 2005/06 the Reds mieli najlepszą pod tym względem defensywę w lidze, co o dziwo nie zmniejszyło krytyki pod adresem tego systemu i samego szkoleniowca.

Nie mówmy już o dążeniu do samego tytułu, chciałbym jednak by the Reds znów stanowili zagrożenie dla czołówki tak, jak miało to miejsce w latach 2000-2002 i 2004-2009 oraz w sezonie 2013/2014. Żadne trofeum nie zostało wygrane w 2002, 2007, 2008, 2009 i 2014, ale wiele meczów już tak, a w kilku przypadkach otarliśmy się o tytułu i puchary. Większość z tych sezonów znaczy dla mnie więcej niż 2002/2003, gdy wygraliśmy Puchar Ligi. W przypadku każdego menedżera, Beníteza, Houlliera i Rodgersa, pierwszy sezon nie zwiastował tego, co miało nadejść.

To samo dotyczyło Roya Evansa. Jego pierwszy pełny sezon, po przejęciu steru pod koniec kampanii 1993/94 zakończył się sukcesem, ale drużyna, która wygrała w 1995 Puchar Ligi nie była tak dobra jak ta, która nic nie wygrała w 1996 roku, ani ta, która była blisko tytułu w 1997, w jego trzecim sezonie.

Dziedzictwo

Zarówno Houllier jak i Benítez utrzymali kręgosłup, który odziedziczyli, lecz również pozbyli się całkiem dużej liczby piłkarzy, z których część nie wydawała się być najgorsza (David James, Paul Ince, Jason McAteer; Danny Murphy, Stephane Henchoz). Obaj menedżerowie nie zatrzymali graczy, którzy wydawali się wcześniej kluczowi: Steve McManaman i Michael Owen odeszli do Realu Madryt wykorzystując problemy w negocjacjach kontraktowych.

Benítez zdał sobie również sprawę, że jeden z jego najlepszych piłkarzy, Harry Kewell, nigdy nie był zdrowy, przez co nie grał już tak jak kiedyś. Djibril Cissé, piłkarz na którego Houllier przed zwolnieniem w 2004 roku postawił wszystko – transfer wart 43 miliony funtów w obecnej walucie (po przeliczeniu według wskaźników inflacji) – miał zastąpić Heskey’a i Owena, lecz w ciągu dwóch lat doznał dwóch poważnych złamań. Nawet gdy był zdrowy, choć użyteczny głównie dzięki swojej szybkości, nie do końca rozumiał zasadę spalonego.

Podobne problemy miał z Robbiem Fowlerem Houllier, u którego napastnik grał dobrze w sezonie 2000/01, lecz już nigdy nie był to ten sam fenomen z lat 90-tych. Tak samo Rob Jones, o którym rzadko można było powiedzieć, że „zagrał ponownie” i zakończył karierę w wieku 27 lat. McManaman kulał przez pierwszy sezon Houlliera, zanim ostatecznie wyemigrował.

Wracając do 1997 roku, można uznać Fowlera, Jonesa i McManamana za absolutnie kluczowe postaci dla przyszłości Liverpoolu, a może nawet do tego grona można zaliczyć Jamiego Redknappa, którego ostatecznie też dopadły kontuzje. Żaden jednak nie był częścią rozwoju drużyny za czasów Houlliera, rozpoczętego od wydawać by się mogło tragicznej sytuacji w 1999 roku. Żaden ze wspomnianej trójki nie miał udziału w sukcesach z 2001 roku, a inny – Fowler – był napastnikiem numer 3. Żadnego z tego kwartetu nie było w Liverpoolu gdy w 2002 roku the Reds skończyli ligę na drugim miejscu.

Benítez początkowo budował wokół odziedziczonego kręgosłupa w osobach Didiego Hamanna, Samiego Hyypii, Stevena Gerrarda i Jamiego Carraghera, mając też dobrych bocznych obrońców (Johna Arne Riise i Steve’a Finnana). Dostał jednak w spadku także Djimi’ego Traoré’a, Igora Bišćana, Florenta Sinama-Pongolle’a, Anthony’ego Le Talleca, Neila Mellora i Milana Baroša, z których każdy miał swój udział w sezonie 2004/2005, lecz głównie słaby lub nieznaczący. Zdarzały się również kompletne odpadki marnujące miejsce w szatni: El Hadji Diouf, Salif Diao i Bruno Cheyrou. W kwestii skrzydłowych, byli nieregularni i łapiący kontuzje Kewell i Vladimir Smicer. Żaden z bramkarzy, Dudek i Kirkland, nie był godzien zaufania.

Chodzi mi o to, że obaj zagraniczni menedżerowie, którzy odnieśli sukcesy w niezwykłych okolicznościach, będąc też blisko zdobycia tytułu (odpowiednio w swoim czwartym i piątym sezonie), potrzebowali czasu do przystosowania się, odziedziczając obiecujących piłkarzy, ale również zbiór drewnianych klocków i zapchajdziur w składzie. Dodatkowo sprawy komplikował fakt, że wielu z tych, w których pokładano największe nadzieje, stracili z powodu transferów lub kontuzji.

Jeśli nie jesteśmy gotowi na dokonanie tego przejścia, a nigdy nie dochodzi do większych zmian niż w chwili, gdy przychodzi nowy menedżer, będziemy odczuwać niepewność, strach i rozczarowanie. A jeśli myślimy, że to już drużyna Kloppa, gdy w rzeczywistości to jeszcze drużyna jego poprzednika, nie dostrzeżemy wielu rzeczy, na przykład faktu, że w pierwszym sezonie Rodgersa również on nie miał do dyspozycji swojego składu, lecz w sierpniu zeszłego roku już tak.

Wyzwania Kloppa

Tak jak Djibril Cissé nie był tym, kim Rafa Benítez nazwałby swoim wzorowym napastnikiem, tak Klopp obecnie ma jedną zdrową opcję i to nie tą, której potrzebuje. To zaś stanowi duże wyzwanie dla menedżera.

Benteke to dobry napastnik ze średnią blisko jednej bramki na dwa mecze w Premier League. Nie jest jednowymiarowy i potrafi zdobywać efektowne bramki. O ile jednak nie jest rdzewiejącym stalowym klocem, to nie należy również do najbardziej mobilnych, a teraz po kontuzji ścięgna Achillesa jest prawdopodobnie jeszcze gorzej. Gdyby okazało się, że stracił szybkość w stopniu takim, w jakim po takiej samej kontuzji stracił ją John Barnes, powinno to być zdiagnozowane jeszcze na etapie obserwacji przed transferem.

Choć drużyna Kloppa grała lepiej bez Benteke, duży Belg zdobył już kilka bramek (z czego część jako zmiennik), a czasami wygląda na to, że może być z niego pożytek. Jednak Origi pracuje ciężej w pressingu, częściej wbiega za linię obrony i dzięki swoim umiejętnościom technicznym lepiej radzi sobie przeciwko jednemu obrońcy, co pozwala mu albo oddać strzał, albo zejść do linii końcowej, z czego obie metody działają na korzyść drużyny. Jest jeszcze młody, ale on i Ings oferują Kloppowi to, czego oczekuje od ofensywnych graczy: szybkości, ruchu, umiejętności dryblingu i chęci pracy.

Oczywiście, Daniel Sturridge może być podobny do Benteke pod względem niezbyt intensywnego pressingu, ale przynajmniej potrafi przyprawić obronę o ból głowy swoim ruchem z piłką i bez niej, ograć obrońcę oraz trafiać do siatki ze zdecydowanie bardziej imponującą częstotliwością. Zobaczymy czy pójdzie drogą Kewella i Owena, czy może uda mu się pokonać trapiące go problemy mięśniowe tak jak zrobili to Gerrard i Ryan Giggs, którzy z tego wyrośli lub zostali wyleczeni.

W mojej głowie krąży myśl, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, Klopp będzie miał przez lata dobry pożytek z większości następujących piłkarzy: Henderson, Can, Origi, Ings, Coutinho, Clyne, Moreno, Ibe, Sakho, Gomez i Lovren (biorąc pod uwagę ostatnią formę i założenie, że już się wkomponował do drużyny) oraz Sturridge, o ile zdrowie dopisze.

Wszyscy oni mają wystarczające umiejętności i wiek: żaden nie jest powyżej 26 lat, a przyjmuje się, że 25/26 lat to często początek kariery najlepszych, odpowiedzialnych piłkarzy, zwłaszcza środkowych obrońców. Gdy przyjdzie kolejny remanent, który sam w sobie niósłby za sobą ryzyko po zmianach jakie zaszły na przestrzeni ostatnich sezonów, to ci piłkarze powinni zostać. Blisko połowa składu, lecz większość z pierwszej jedenastki. Jednak tak jak z pozostałymi moimi analizami, to oczywiście zmienia się w zależności od formy. Wszyscy przecież staramy się rozróżnić długofalową formę od tymczasowych wahań, a każdy piłkarz może zostać sprzedany jeśli okoliczności są odpowiednie.

Wierzę również, że Firmino prawdopodobnie ma to co trzeba by odnieść sukces, ale tak jak Özil potrzebuje jedynie przystosować się do mniejszej ilości czasu jaką ma będąc przy piłce - gdy ma go więcej, potrafi zrobić z nią coś ciekawego. Może nigdy nie będzie tak uzdolniony jak Niemiec, ale powinien strzelać więcej bramek. Dałbym Brazylijczykowi czas do adaptacji, a na mojej liście obowiązkowych pozycji do zachowania zajmuje trzynastą pozycję, ze względu na wiek i potencjał.

Jego rodak, Coutinho, jest teraz bardzo interesującym tematem. Więcej o nim jednak później.

Chciałbym też zaznaczyć, że ominięcie na mojej liście „do zatrzymania” nie oznacza automatycznie, że ktoś stanowi nadwyżkę w stosunku do potrzeb. Przynajmniej nie wszyscy na raz.

Oczekuję, że przynajmniej połowa z listy: Lallana, Milner, Lucas, Allen, Touré, Mignolet, Škrtel i Benteke zostanie dłużej niż do lata i odegra jakąś rolę. Enrique jest spalony, wybaczcie. Właściwie, oczekiwałbym, że przynajmniej połowa zostanie, ponieważ ci piłkarze mogą okazać się być czymś w rodzaju kleju, który scala grupę z wieloma nowymi przybyszami.

To samo tyczy się piłkarzy takich jak Brad Smith, który w wieku 21 lat ma coś na zasadzie dzikiej karty, ale może okazać się bardzo pożyteczny pod wodzą Kloppa. Może też pójść drogą innych młodych takich jak: Jay Spearing, Martin Kelly i Stephen Warnock. Byli wystarczająco dobrzy by wypełniać luki przez rok czy dwa, lecz nigdy nie byli na tyle dobrzy, by zrobić dłuższą karierę na Anfield.

Oczywiście, nastolatkowie tacy jak Cameron Brannagan i Jordan Rossiter mają przed sobą jasną przyszłość, lecz trudno przewidzieć jak rozwiną się w kluczowym okresie między 19 a 22 rokiem życia, mając obecnie za pasem ledwie kilka epizodów seniorskiego futbolu. Bardzo podoba mi się to jak gra osiemnastoletni Sheyi Ojo, obecnie wypożyczony do Wolverhampton. Razem z Rossiterem i Brannaganem powinien w przyszłym sezonie mocno naciskać na kilku starszych piłkarzy w pierwszym składzie. To zbyt ryzykowne wymieniać zbyt wielu zawodników na raz.

Od dwóch lata staram się przekonać, że trzymanie w kadrze Lucasa ma sens. Pod wodzą Kloppa rozegrał kilka słabych meczów, ale miał również kilka wyśmienitych. Może nie reprezentuje długoterminowej przyszłości Liverpoolu, ale jest kimś, kto potrafi wejść i zrobić swoje. Nawet jeśli udaje mu się to połowie przypadków, to i tak lepiej niż nic, szczególnie, że inni mają trudności z pokazaniem swojej wartości.

Wszystkie drużyny potrzebują piłkarzy z wieloletnim stażem, jakim jest Brazylijczyk, nawet jeśli to nie jest ktoś, wokół kogo chcesz budować drużynę. Chcąc zatrzymać takich graczy, nie będziesz tego robić za wszelką cenę, na przykład gdy zażądają zbyt wysokich zarobków, regularnych występów lub ktoś zaoferuje za nich kosmiczne pieniądze. Podobnie z Martinem Škrtelem, byłbym szczęśliwy gdyby stanowił trzeci wybór na środek obrony, lecz nie jestem już pewien czy powinien grać w pierwszej jedenastce, a w wieku 31 lat jest tuż za szczytem możliwości środkowego obrońcy (lecz wkrótce zacznie topnieć coraz szybciej).

Nie mam dużego problemu z Lallaną lub Allenem, którzy siedzą na ławce jako uzupełnienie składu. Podobnie z Jamesem Milnerem, którego umieściłem na ‘liście wątpliwości’, lecz wobec niego chciałbym zastosować domniemanie niewinności, mimo trzydziestki na karku, wysokiej pensji i bycia zastępcą kapitana, czyli tego co dano mu po jego przyjściu, a z czym wiąże się duża presja. Głównie jednak Milnera postrzegam przez pryzmat jego pobytu w Manchesterze City i tego jaką tam rolę spełniał: był ich wersją Lucasa (solidnym i nieefektownym graczem z długoletnim stażem, który uzupełniał skład).

Wciąż, tak jak Lucas, może mieć dobry wpływ na szatnię i pomimo niechęci części fanów do takiej retoryki, pozostaje to sferą, której nigdy w pełni nie zrozumiemy, a korzyści nie da się zmierzyć ani pokazać na powtórkach w zwolnionym tempie. Menedżerowie wiedzą na kim mogą polegać i kto poprawia nastroje, a kto je pogarsza – tak Mario, patrzymy na ciebie. Milner, ze swoimi technicznymi ograniczeniami, wyznacza standardy biegając więcej niż ktokolwiek inny w Premier League i może przekonać lub poprowadzić do tego bardziej technicznych piłkarzy. To samo tyczy się napastników, ponieważ gdy on naciska, pozostali za nim podążają, a gdy tego nie robi, wszystko się sypie.

Benítez często mówił o mentalności, a Rodgers odnosił się do tego jako ‘charakteru’, ale niezależnie od tego jak to nazwiemy, trudno bez tego się obyć. Pytanie brzmi tylko, czy Liverpool ma tego teraz wystarczająco.

Problemy do rozwiązania

O ile dopasowanie Benteke do stylu gry stanowi problem, może być rozwiązany gdy wszyscy inni zaczną do niego pasować: Klopp po prostu przestanie Belga wystawiać.

Ważniejszy, a pewnie i dłużej występujący, jest brak solidnego, dowodzącego linią obrony bramkarza. Simon Mignolet tak jak Jerzy Dudek, David James i Sander Westerweld może być bardzo dobry, ale też niewystarczająco regularny. Dudek był niesamowity w swoim pierwszym sezonie, lecz stracił pewność siebie, po części przez Diego Forlana i odzyskał ją przez chwilę w Stambule. Pepe Reina w latach 2005-2010 był tym, kogo Liverpool szukał, lecz nawet on stracił urok gdy drużyna zawodziła, a kolejni menedżerowie przybywali i odchodzili. Nie jest łatwo znaleźć perfekcyjnego bramkarza, ale poszukiwania uznałbym za priorytetowe.

Myślę, że Mignolet ma talent, ale tak jak James i Dudek, a pod koniec też Reina, w głowie ma zbyt wiele swoich błędów, by czuć się niezwyciężonym. Większość bramkarzy ma okres chwilowej niepewności, ale Mignolet popełnił zbyt wiele błędów by być ponownie godnym zaufania. Jego nerwowość jest zaraźliwa, a kilka fantastycznych parad to za mało.

Kolejny dość istotny problem to boczni obrońcy, którzy są drobni. Moreno to świetnie idący do przodu skrzydłowy, fantastyczny w osłanianiu tyłów wślizgami z ostatniej chwili. Ma szybkość, energię do spożytkowania, lecz w innych sytuacjach nie ma genów. Clyne dla odmiany jest świetnym obrońcą, aczkolwiek takim, który jest słaby przy piłce. A gdy twój najwyższy boczny obrońca ma 175 centymetrów wzrostu, wiesz, że będą problemy w meczach w Anglii, gdzie większość drużyn ma wysokich napastników i skrzydłowych, a ze środka pola wchodzą pomocnicy.

Za czasów Beníteza, Liverpool grał długie piłki w stronę Patrice’a Evry, na którego pozycji pojawiał się wyższy o 8 centymetrów i lepiej grający głową Dirk Kuyt. Taki pojedynek jest jednak daleki od tego, co czeka Moreno w starciu z kimś mierzącym 1,8 metra, nie mówiąc o jeszcze wyższych przeciwnikach. Wtedy jednak United mieli jednego niskiego bocznego obrońcę, który miał tyle wzrostu co obecny najwyższy boczny obrońca Liverpoolu. Na drugim skrzydle, pod nieobecność Gary’ego Neville’a (180 centymetrów) często grał John O’Shea (190 centymetrów). Oczywiście, United odnosili sukcesy, grali z pewnością siebie, atakowali więcej niż bronili i byli najlepszą drużyną swoich czasów w Anglii.

Obecnie Liverpool ma dwóch niskich bocznych obrońców, co oznacza, że gdy idzie dośrodkowanie, długi słupek jest niemal niemożliwy do pokrycia. Gdy środkowy obrońca zejdzie w bok, by asekurować daleki słupek, zostawi w ten sposób środek otwarty, a jeśli tego nie zrobi, obrońca przegra główkę z kimś wyższym, szczególnie wtedy, gdy przeciwnik nabiega.

Oba gole z West Hamem padły po takich sytuacjach. Clyne nic nie poradzi na to, że ma 175 cm wzrostu tak samo jak Moreno nic nie poradzi na to, że 170 cm, ale te dośrodkowania trzeba ucinać już u źródła, co słusznie zauważył Klopp po porażce z West Hamem. Nie zawsze jednak jest to możliwe, zwłaszcza, gdy po tej stronie masz kontuzjowanego piłkarza, kopniętego przed chwilą od tyłu.

W zeszłym miesiącu Watford strzelił niemal identycznego gola na 3:0, a jedyny gol dla Southampton w trakcie meczu Pucharu Ligi zakończonego 6:1 padł po dośrodkowaniu z prawej strony, a Moreno nie potrafił powstrzymać wyższego, nabiegającego napastnika. Tak samo Moreno przeciwko Ramiresowi na Stamford Bridge, aczkolwiek tam obrońca sam sobie nie pomógł, nie podejmując nawet próby interwencji.

Wijnaldum tymczasem zdobył gola dla Newcastle po odbitym dośrodkowaniu, gdzie to Liverpool wykończył okazję za przeciwnika. Gole stracone przeciwko West Hamowi, Chelsea, Sothampton i Newcastle były pierwszymi golami w meczu.

Otwierający gol Watfordu również padł po dośrodkowaniu, lecz piłkę z rzutu rożnego powinien z łatwością wyłapać Bogdán, tak samo jak Mignolet, który przeciwko WBA wypuścił z rąk dośrodkowanie z rożnego dając gościom pierwszego gola w prezencie. O ile drugiego gola West Brom również zdobył po rzucie rożnym, a innego (anulowanego) po stałym fragmencie gry, Crystal Palace objęło prowadzenie niskim dośrodkowaniem, co akurat wyklucza z równania kwestię wzrostu. Zwycięska bramka padła jednak po kolejnej wrzutce w pole bramkowe.

W dwóch przypadkach Liverpool odrodził się i wygrał, lecz za każdym razem to bardzo wymagające zadanie. Wiele bramek było spowodowanych sytuacją, w której boczni obrońcy przegrywali walkę w powietrzu na dalekim słupku, przy czym nie bierzemy pod uwagę kwestii tego, czy do tych dośrodkowań powinno się dopuścić. Bramki stracone z rzutów rożnych, logicznie rzecz biorąc, również byłyby lepiej bronione gdyby nie brak wzrostu w drużynie.

Współczynnik wzrostu/szybkości/intensywności/jakości/siły/wytrzymałości

W ten sposób ładnie doszliśmy do współczynnika wzrostu/szybkości/intensywności/jakości/siły/wytrzymałości piłkarzy Liverpoolu, który w Anglii jest bardziej znaczący niż gdziekolwiek indziej.

Barcelona może sobie poradzić z niskimi bocznymi obrońcami, a nawet niskim środkowym obrońcą (Mascherano) ponieważ są dobrzy z piłką przy nodze, a gra w Hiszpanii nie jest oparta w tak dużym stopniu na sile fizycznej jak na Wyspach. Co prawda można mieć niskich piłkarzy, takich jak David Silva i Santi Cazorla, ale nie może ich być zbyt wielu, chyba, że są na wyjątkowym poziomie. Bez wątpienia nie może być ich zbyt wielu w czwórce obronnej.

Tu właśnie Klopp ma największe problemy (pomijając mięśniowe kontuzje uda). Liverpool nie ma zbyt wielu piłkarzy z odpowiednio wysokim współczynnikiem wzrostu/szybkości/intensywności/jakości/siły/wytrzymałości.

Zawsze będziesz mieć piłkarzy ze słabościami, a menedżerowie wybierają do składu według tego co zawodnicy potrafią i nie omijają ich ze względu na ich słabości. Alonso nie był pomijany z powodu swojego braku szybkości, a Mascherano z powodu swojego niewielkiego wzrostu. Drużyny są jednak budowane według pewnego klucza, więc Liverpool mógł sobie pozwolić na wolnego Alonso, ponieważ inni, tacy jak Gerrard, Torres i Mascherano (a wcześniej Momo Sissoko) mieli jej dużo. Wielu tych piłkarzy było wyjątkowo dobrych w innych sferach: na przykład Mascherano braki we wzroście nadrabiał zadziornością i agresją.

Jak wielu piłkarzy Liverpoolu w tej chwili jest dużych, szybkich, zaangażowanych, utalentowanych, silnych i mających wrodzoną wytrzymałość? Powiedziałbym, że Jordan Henderson, Emre Can (jak się rozpędzi jest szybki) i Divock Origi, który o ile nie jest nadzwyczaj silny, jak na swój wiek ma dobre warunki fizyczne.

To zaledwie trzech piłkarzy u których znajdziesz te wartości i nie trzeba ich nadrabiać gdzie indziej. Oczywiście, Origi wciąż się przystosowuje i jest daleki od bycia w pełni ukształtowanym zawodnikiem, lecz ma co potrzeba i musi tylko dojrzeć. Myślę, że Joe Gomez również mógłby odhaczyć te sześć podpunktów, ale dużo zależy od tego jak poradzi sobie z powrotem do zdrowia po poważnej kontuzji, lecz tak jak Origi jest jeszcze młody.

To może nie być przypadek, że dwie ostatnie wygrane i czyste konta przyszły, gdy w środku pola grał Can z Hendersonem. Trzeba jednak zaznaczyć, że Can nie jest jeszcze tak regularny, jak byś tego oczekiwał po środkowym pomocniku w wieku 23 lub 24 lat. Dobre warunki fizyczne mają tu ogromne znaczenie, szczególnie gdy przeciwnik jest duży i silny, a ty tego dnia nie rozgrywasz piłki zbyt dobrze. Mający 190 centymetrów wzrostu i zaledwie 19 lat, Marko Grujić wydaje się być dobrym transferem (o ile do niego dojdzie), chociażby ze względu na warunki fizyczne, a dochodzi do tego również młody wiek.

Może i zespoły rzadko mają dużo piłkarzy ze wszystkimi sześcioma atrybutami: Manchester City w najlepszym momencie miał kilku (Kompany i Touré, który jeszcze nie był wolny), ale nawet ktoś taki jak Agüero odznacza pięć pól (jest niski). Wciąż jednak pięć na sześć to bardzo dobry wynik. Podobnie jak Argentyńczyk, myślę, że Sterlingowi również brakuje tylko wzrostu.

Jednak w wielu przypadkach Liverpool ma problem z wystawieniem piłkarzy z chociaż połową z tych sześciu atrybutów. Zdarza się też, że mają trzy lub cztery, lecz jest zbyt wielu, którzy mają te same niedoskonałości, z których najczęstszą jest niski wzrost lub braki szybkościowe.

Żaden ze środkowych obrońców nie jest bardzo szybki. Kiedyś myślałem, że Sakho się kwalifikuje do tej kategorii, ale obecnie wydaje się być średni w najlepszym przypadku. Ani jeden z bocznych obrońców nie jest chociaż średniego wzrostu.

W samej obronie, od środkowych obrońców wymaga się nadrabiania braków w grze w powietrzu za swoich kolegów na bokach, którzy natomiast powinni od nich przejmować obowiązek ścigania najszybszego atakującego. Wyżej wymienione braki będą bardziej wyeksponowane gdy żaden ze środkowych obrońców nie będzie szybki, a żaden z bocznych obrońców nie będzie wyższy niż Hobbit.

Dwóm środkowym pomocnikom brakuje wzrostu (Lucas i Allen). Obaj grają z poświęceniem, a Lucas świetnie odbiera, obu jednak brakuje wytrzymałości i obaj nie grają wyśmienicie z piłką przy nodze. Allen nie jest nadzwyczajnie szybki, lecz gdy jest w formie może wyglądać ciekawie w rozegraniu. Lucas jest wolny, a obaj częściej brzydko odbierają niż ładnie kreują.

Lucas jest najlepszy pod względem odbioru, świetnie czyta grę (może inteligencja taktyczna powinna być siódmym atrybutem) i całkiem dobry w powietrzu, ale jego słabości są uwypuklone gdy inni w drużynie mają podobne niedoskonałości. Jeśli Milnera również zaliczymy jako opcję na środek pomocy, a w tym celu był pozyskany, mamy silnego, zaangażowanego i wytrzymałego piłkarza. Jest jednak mizerny przy piłce, wolny i ma jedynie 175 centymetrów wzrostu. Z całego trio najwyższy jest Lucas, 177 cm. Jeśli więc któryś z tych pomocników wraca do obrony, istnieje duża szansa, że również zostanie pokonany w powietrzu przez swojego przeciwnika.

Najlepszy kreatywny pomocnik w drużynie (Coutinho) ma 170 centymetrów wzrostu i zwykle rozpoczyna spotkania w pierwszym składzie. Dodając do tego środek pomocy, w którym biega jeden lub dwóch niższych piłkarzy (szczególnie pod nieobecność Hendersona) i dwóch drobnych bocznych obrońców, jasnym staje się, że Liverpool będzie miał problemy przy bronieniu stałych fragmentów i walce w powietrzu przy otwartej grze. The Reds mają tutaj oczywistą słabość, którą wykorzystują przeciwnicy, lecz nie ma tu winy Kloppa.

Kolejny taki przypadek to Adam Lallana (172 cm), który również często rozpoczyna mecze. W ten sposób otrzymujemy drużynę łatwą to sterroryzowania siłą fizyczną przez rywali. Alternatywa w osobie Jordona Ibe’a ma 1,75 m wzrostu, lecz on wciąż jeszcze może urosnąć. Wracając do wcześniejszej listy, Lallana gra z poświęceniem, dużo biega jednak zbyt często aż do utraty sił, co następuje około 70. minuty. Dobrze radzi sobie przy piłce, lecz niewystarczająco by przykryć jego braki w szybkości, wzroście i sile fizycznej. Ibe’owi brakuje wzrostu, ale ma siłę, umiejętności i szybkość, więc myślę, że jest dla niego jeszcze nadzieja. Nie wiem jak jest z jego wytrzymałością, ale nad tym można popracować.

Z przodu, gdy oczywiście zdrowy, biega Sturridge (1,87 m), który ma szybkość i umiejętności więcej niż wystarczające by nadrobić jego braki w wytrzymałości. Duża część z pozostałych piłkarzy nie jest wystarczająco dobra by załagodzić swoje braki. Oczywiście, Sturridge mimo swojego wzrostu nie jest kimś, na kogo można bardzo liczyć po obu stronach boiska przy stałych fragmentach, w przeciwieństwie do Benteke. Nie przyda się więc zbytnio przy obronie rzutów rożnych i wolnych.

Benteke ma wzrost i siłę, ale jego szybkość nie jest taka jakiej oczekiwałem i nie gra z taką intensywnością jakiej się spodziewałem. Z tego co widać, ma słabą kondycję, a jego umiejętności przy piłce, mimo, że lepsze niż u wielu innych rosłych napastników, zmalały wraz ze spadkiem pewności siebie. Teraz trudno nawet powiedzieć czy jest wystarczająco dobry. Myślę, że same zdolności tam są, ale nie pomaga mu cena i wyzwanie aklimatyzacji w nowym klubie, który nie gra pod jego mocne strony. Może być z nim jak z Olivierem Giroud, który potrzebował czasu by się przystosować, poprawić kilka rzeczy i zmienić postrzeganie kibiców tego, co oferuje drużynie.

Problem z Benteke polega na tym, że granie pod jego mocne strony sprawia, że trzeba zmienić całkowicie sposób gry całej drużyny. Jeśli Klopp by to zrobił, nie pozostałby wierny swoim metodom. Również kadra nie jest dostosowana by spełniać potrzeby Belga – brak skrzydłowych (z wyjątkiem Ibe’a) i brak dobrych dośrodkowujących (z wyjątkiem Hendersona, który gra w środku). Jednak nawet gdyby środki ku temu się znalazły, nie wiadomo czy Benteke poradziłby sobie z presją wiążącą się z ustawieniem wokół niego całej gry w dużym klubie, szczególnie gdy jest bez formy. Na wiele sposobów, Klopp znalazł się między młotem a kowadłem.

Zagadka Coutinho

Co dziwne, nie byłbym teraz zrozpaczony po utracie Philippe Coutinho. Gdyby zechciał nas opuścić, znaczenie takiego zdarzenia (kolejne odejście kluczowego piłkarza) może sprawić więcej szkód niż sama utrata jego wkładu do gry – czasami wyjątkowego, lecz wciąż zmiennego.

Oczywiście, chciałbym zobaczyć jak Klopp wydobywa z niego to co najlepsze, lecz Brazylijczyk obecnie skupił się na śmiesznych strzałach z dystansu. Możliwe, że są one spowodowane frustracją, brakiem możliwości podania lub też chęcią zaistnienia w oczach zainteresowanych klubów tym, czym najłatwiej zabłysnąć: bombami w okienko.

Jakiś czas temu zauważyłem, że Coutinho powinien porzucić strzały z dystansu i zacząć zdobywać bramki z pola karnego. Po przyjściu Kloppa natychmiast to nastąpiło: cztery gole – dwa przeciwko Chelsea, jeden przeciwko Manchesterowi City i jeden przeciwko Crystal Palace – wszystkie zdobyte ze zdecydowanie bliższej odległości niż jedyny gol z wcześniejszych spotkań (wyjątkowy strzał przeciwko Stoke). Potem przyszła kontuzja, po której jest już fatalnie.

Możliwe, że obecność Benteke przeszkadza Coutinho, tak jak przeszkadza całej drużynie the Reds. Mimo, że lepszy w tej materii niż Mario Balotelli, Benteke nie wbiega często za linię obrony, a jeśli już to zrobi to obrońcy go doganiają. Potrafi tylko wbiec, ale to nie jest coś, na czym jego koledzy mogą polegać, chociaż Firmino kilka razy udało się stworzyć mu okazje. Jednak w połowie przypadków nie wykonuje nawet niezbędnego ruchu.

Coutinho szukający złotych strzałów nie pomaga. Próby z 16-18 metrów są w porządku, a nawet bardzo, gdy nie ma na drodze zbyt wielu obrońców. Okazjonalny strzał z 27 metrów jest do zaakceptowania, szczególnie jeśli prowadzisz i nie chcesz angażować zbyt wielu ludzi z przodu. Czasami znajdują drogę do bramki, tak jak kilka razy w zeszłym sezonie lub w pierwszej kolejce obecnego ze Stoke. Co jednak z tymi wszystkimi potencjalnymi golami, które mogły być wypracowane zamiast tych 50 strzałów wędrujących w trybuny?

Strzał z dystansu raz na jakiś czas daje wiele dobrego: przeciwnik nie będzie ciągle myśleć o tym, by nie podchodzić do ciebie zbyt blisko i nie będzie się aż tak bał, że podasz na bok lub do tyłu zamiast strzelać. Gdy zaczną brać pod uwagę, że możesz huknąć z daleka, zaczną wychodzić do przodu, a jeśli zrobi to jeden ze środkowych obrońców, może stworzyć się okazja.

Jednak nie wyobrażam sobie, by ustawiczne strzały z dystansu były przez Kloppa akceptowane jako jego taktyka.

Rzeczywiście, nie jestem ich fanem i myślę, że to dlatego Liverpool przegrał z Chelsea w 2014 roku. Oczywiście, poślizgnięcie Gerrarda było kosztowne, ale jeszcze gorsza była przepełniona ambicją polityka strzałów z dystansu w drugiej połowie. Wynik: osiem słabych prób i dowód na to, że kapitan wciąż nie przyjął do wiadomości faktu, że nie ma już tej petardy w nodze co kiedyś. To są właśnie momenty, w których piłkarz zakłada klapki na oczy i ma obsesję zdobycia tego jednego gola, zamiast skupić się na grze dla drużyny – tryb w którym wydaje się być ciągle Coutinho.

Z całą pewnością ograniczyłbym każdego piłkarza do dwóch strzałów z dystansu na mecz, o ile nie sprawia nimi trudności bramkarzowi – wtedy może wciąż próbować, ponieważ nakładają na przeciwników dodatkową presję i ożywiają kibiców. Mogą też doprowadzić do rzutów różnych i jeszcze większej presji. Jednak zaledwie trzy spośród ostatnich 17 takich strzałów Coutinho były celne, a jeśli mniej niż 20% strzałów leci w światło bramki, można zacząć się niepokoić. Zamiast budować presję na przeciwniku, niszczysz rozmach w ataku swojej drużyny.

Obecnie, Courtinho nie wchodzi w linię obrony z piłką (możliwe, że dlatego, iż Benteke nie wróci po jej stracie?), a bez większego ruchu przed nim, oddaje strzały rozpaczy. Liverpool i Coutinho powinni być ponad to, grać zdecydowanie lepiej. W pełni zdrowy Sturridge nie może wrócić w lepszym momencie.

Suma wszystkich części

Drużyny mogą oczywiście grać ponad sumę swoich części składowych. Trudniej jednak to osiągnąć, jeśli trzeba nadrabiać oczywiste niedoskonałości. Ponadto, potrzeba czasu by drużyna to mogła zrobić: zarówno Arsenal jak i Leciester zrobiły przed sezonem niewiele transferów do pierwszej drużyny i zyskały na ustabilizowaniu składów. Tottenham lepiej sobie radzi po dodaniu Toby’ego Alderweirelda i Dele Alli’ego do składu niż po ogromnych przewrotach z przeszłości (chociaż część obecnej drużyny pochodzi właśnie z tamtych czasów, dla przykładu Lamela radzi sobie najlepiej w swoim trzecim sezonie).

Chelsea również dodała niewiele, lecz ucierpiała, ale to bardziej kwestia wypalenia i głodu zwyciężania, która doprowadziła menedżera do dość krytycznej sytuacji. Potrzebowali świeżej krwi by namieszać w jednolitej grupie i przezwyciężyć zmęczenie. Dla porównania, w zeszłym sezonie Chelsea włączyła do już ustabilizowanego, rozumiejącego się i głodnego zwycięstw składu dwóch kluczowych, nowych graczy: Costę i Fabregasa.

Southampton ściągnął wielu piłkarzy w zeszłym roku, więc to może się udać, lecz sprowadzenie i zintegrowanie z resztą składu większej liczby nabytków nastręcza większych problemów. Duża część obecnego składu Liverpoolu, wliczając w to wypożyczonych, przyszło do klubu w ciągu ostatnich 18 miesięcy, więc to nie jest jeszcze wystarczająco naoliwiona maszyna.

Dla przykładu, tylko trzech z piłkarzy z pola grających przeciwko West Hamowi (Sakho, Coutinho i Lucas) było w Liverpoolu w zakończonym na drugim miejscu sezonie 2013/2014. Był co prawda jeszcze Ibe, który nie występował wtedy regularnie. Ponadto, żaden z piłkarzy pierwszej jedenastki nie miał więcej niż 28 lat. Drużyna jest nowa, menedżer jest nowy. O ile futbol Kloppa wymaga młodzieńczego zapału i doskonałej kondycji, drużyna nie była tak wybiegana jak powinna.

Koszt wszystkich sześciu atrybutów

O ile Jordan Henderson nie był tani, 20 milionów funtów (27 milionów funtów w obecnej walucie po uwzględnieniu inflacji) okazuje się być dobrą ceną.

Co ciekawe, piłkarze u których widzę wszystkie wspomniane wyżej atrybuty – Henderson Can, Origi i Gomez – zostali pozyskani między 18 a 21 rokiem życia za całkiem dogodne pieniądze. Kupowanie takich graczy gdy są już ukształtowani jest zbyt kosztowne, ważne by ich ściągać gdy są jeszcze młodzi.

Mam wrażenie, że coraz ważniejsze jest pozyskiwanie piłkarzy w tym wieku, w chwili gdy mają już wykształcone te cechy, lecz nie zostali jeszcze zwerbowani przez większe kluby, lub ewentualnie zostali zepchnięci na boczny tor w ich planach (tak jak Can w Bayernie Monachium lub Patrick Vieira w Milanie, jeśli chcemy wracać do tyłu kilka dekad).

Jak tylko ci piłkarze staną się silniejsi fizycznie, co często dzieje się w wieku 20-22 lat, a dodatkowo nabiorą doświadczenia, stają się o wiele lepsi. Oczywiście, kontuzje i poczucie ‘osiągnięcia wszystkiego’ (lub czucie się ważniejszym i lepszym niż to jest w rzeczywistości, Raheem) mogą zahamować ich progres, ale to samo można powiedzieć o starszych, już ukształtowanych graczach.

Wprowadzanie ich do drużyny już w młodym wieku często oznacza, że mogą wsiąknąć w nią tak samo, jak robią to najlepsi adepci akademii: krok po kroku, a dodatkowo bez ciążącego nad ich głowami tłustego czeku za odstępne. Po prostu się dostosowują i rozwijają we właściwym dla siebie tempie.

Oczywiście, jeśli Liverpool może sprowadzić rosłych, szybkich, zaangażowanych i ciężko pracujących, utalentowanych i silnych zawodników, którzy są starsi niż 22 lata i nie kosztują absurdalnie wysokich pieniędzy, powinno to być wzięte pod uwagę. Tak samo z resztą jak w przypadku odpowiedniego małego lub wolnego piłkarza. Skład jednak potrzebuje balansu w różnych sferach, musi być ogólny zarys całego procesu jego budowania.

Klopp wyniósł Dortmund do wielkości przez pracę z piłkarzami i treningi. Doszło do tego, że po kilku sezonach byli oni o wiele lepsi, lecz nie byli to wyłącznie piłkarze, których odziedziczył. Przejrzał skład i go wyremontował, ale nie zachował w go w takiej samej postaci, w jakiej go zastał.

To samo tyczy się graczy, których Dortmund kupił. Nie było tam uznanych gwiazd, lecz 20-22 letni dobrze zapowiadający się piłkarze, których później trenowano dalej. Robert Lewandowski był nikomu nieznany gdy w wieku 22 lat przybył do Niemiec i nie zdobył dwucyfrowej liczby bramek w pierwszym sezonie w Bundeslidze, ale w kolejnych trzech sezonach nie zszedł poniżej 20 goli na sezon. Dla kontrastu, najgłośniejsze nazwisko jakie kupił Dormunt to Ciro Immobile, spisujący się fatalnie w jak się później okazało ostatnim sezonie Kloppa w Dortmundzie. Jednak kupiony w wieku 23 lat Pierre-Emerich Aubameyang notował progres z sezonu na sezon, aż stał się wybitnie skutecznym napastnikiem, a wcześniej jako młodzian nie mógł trafić do siatki w AC Milanie.

Wygląda na to, że Milan miał u siebie piłkarza, którego szukali, kupionego jeszcze za młodu, lecz zabrakło im cierpliwości. Zamiast tego, wciąż użerają się z Mario Balotellim, dwudziestopięcioletnią gwiazdą, której głód wygrywania zniknął.

Przyszłość?

Piętnaście lat temu nie widzieliśmy zbliżających się problemów. Jedenaście lat temu nie widzieliśmy nadchodzącego Stambułu. Po pierwszym sezonie Rodgersa, nie wyobrażaliśmy sobie sezonu 2013/2014. Żadnej z tych rzeczy nie mogliśmy przewidzieć, a przynajmniej nie do czasu, gdy były w zasięgu wzroku.

Nie sądziliśmy, że Sturridge będzie chociażby w połowie tak skuteczny jak okazał się być, lub że Suarez nie tylko nauczy się trafiać w drzwi od stodołu, ale i te drzwi strzałami wywarzać. Nie sądziliśmy, że Torres mógł być możliwy do zastąpienia, nie mówiąc o tym, że w ogóle najpierw przyszedł do naszego klubu. Tak samo nie wierzyliśmy, że mógłby zdobyć ponad 13 goli bez wykonywania rzutów karnych. Nie wiedzieliśmy, że w 1999 roku rozwiązaniem naszych problemów defensywnych będzie nieznany nikomu Fin, z dwoma igrekami w nazwisku, grający dla Willem II.

Nie wiedzieliśmy, że latem 1998 roku Steven Gerrard zacznie tworzyć swoją legendę – gdyby ktoś nam powiedział, że możemy wybrać tylko jednego pomocnika, wybralibyśmy pewnie Paula Ince’a, ponieważ zatrzymasz kapitana reprezentacji Anglii zamiast obiecującego chłopaka, który nigdy nie grał dla klubu (banalna decyzja, co?).

Psychologiczne zjawisko znane jako ‘efekt negatywności’ sprawia, że pięć razy bardziej prawdopodobne jest, że zapamietamy szkodę niż zysk. O ile rzeczy, na których zyskujemy są ważne, zwykle nie są natury życia lub śmierci, zaś to, co nam zagraża, może nas zabić natychmiastowo. Ta prawidłowość jest głęboko zakorzeniona w naszym umyśle. Ewolucyjnie, moglibyśmy przetrwać jeden dzień, lub nawet tydzień, bez jedzenia lub seksu, nawet jeśli ostatecznie potrzebujemy ich do przedłużenia gatunku, lecz nie przetrwalibyśmy ani minuty zamknięci w paszczy lwa.

Jest więc dość duże prawdopodobieństwo, że jesteś nadmiernie opętany wizją niebezpieczeństw – Liverpool nawali! Liverpool nie zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów! Coutinho odejdzie! Żaden dobry piłkarz nie będzie chciał do nas przyjść! Jesteśmy skazani na przeciętność! Nigdy nie będzie lepiej! – nie zdając sobie sprawy z tego, że wszystko to można przetrwać.

Liverpool już przez to kiedyś przechodził, wystarczająco często w ostatnich 20 latach i zwykle okazywało się, że dobry menedżer był tym, czego trzeba było klubowi (przynajmniej do powrotu tej ekscytacji meczami i pamiętnych sezonów). Jeśli chcesz tytułu i tylko tytułu, to rozumiem frustrację, ale mam wrażenie, że utrudniasz sobie bycie fanem Liverpoolu zawężając własne pojmowanie przyjemności i satysfakcji.

Spodziewam się, że Klopp zapewni nam trochę ekscytujących chwil, w nadchodzącym czasie. To jednak w końcu minie i nadejdzie nowy cykl. Znów będziemy tu, gdzie jesteśmy teraz, zastanawiając się czemu w składzie mamy taki tartak i czemu bramkarze wypuszczają piłki i czemu…

Paul Tomkins



Autor: ElWojtasso
Data publikacji: 06.01.2016 (zmod. 02.07.2020)