LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 934

Część VII

Artykuł z cyklu Ian Rush


Zobaczyć Neapol i umrzeć – to słynne włoskie przysłowie. Ja znam jednak inne: Spędzić rok z Juventusem i umierać tysiące razy! Myślę, że w tym jednym sezonie zawarły się emocje całego mojego życia. Nie są to jednak wyłącznie złe wspomnienia, co z taką lubością powtarzały włoskie i brytyjskie gazety.

samobójcze.

Większość moich „śmierci” była sprawką włoskiej prasy, dla której byłem kompletnie beznadziejny za każdym razem, gdy nie udawało mi się trafić do bramki. Kiedy zaś bramki zdobywałem, momentalnie byłem obwoływany bohaterem! W końcu przestałem zwracać na to uwagę. Gdybym tego nie zrobił, popadałbym każdego tygodnia z ekstazy prosto w myśli

Miałem za sobą już całkiem pracowite lato, kiedy 20 lipca 1987 roku przybyłem do Turynu. Miałem tam zacząć, jak sądziłem, trzyletnią przygodę w najsłynniejszym włoskim klubie. Wcześniej byliśmy z Liverpoolem w Izraelu, później z kilkoma chłopakami odwiedziliśmy Hiszpanię, wakacje na Mauritiusie z Tracy, krótki wypad do Turynu w poszukiwania domu, cztery dni w Szwecji razem z moim sponsorem, Nike i w końcu – po ślubie z Tracy – podróż poślubna na obłędną Arubę na Holenderskich Antylach.

Już moja pierwsza podróż do Turynu dała mi pewien obraz tego, czego mogę się spodziewać ze strony najbardziej fanatycznej piłkarsko nacji na świecie. Byłem wręcz oblężony przez kibiców na lotnisku, później, w czasie konferencji prasowej, musiałem odpowiadać na najdziwniejsze pytania. Czy walczyłbym na Falklandach, gdybym został do tego wezwany? Moja odpowiedź: „Mogę jechać wszędzie na mecz piłkarski”. Co sądzę o małżeńskich problemach księcia Karola i Diany? „Nie jestem pewien, dawno z nimi o tym nie rozmawiałem”.

Chcieli, żebym opowiadał o mądrości Margaret Thatcher, o włoskim jedzeniu o religii, nawet o znaczeniu włoskiej i brytyjskiej literatury! Przychylne gazety ochrzciły mnie „orłem”, choć nie wszystkie były tak wspaniałomyślne. Jeden z reporterów stwierdził, że wyglądam jak „skrzyżowanie Adolfa Hitlera z Charliem Chaplinem”. Nawet Tracy się dostało. Siedziała na konferencji obok mnie, sącząc Coca – Colę, zaś następnego dnia w gazetach przeczytała, że piła jedno Campari za drugim. Było niezłym szokiem, dowiedzieć się z gazet, że poślubiło się alkoholiczkę. Tracy była chociaż w stanie odpowiadać na ich pytania łamanym włoskim. Wstyd przyznać, moja znajomość języka była wówczas zatrważająca.

Oboje z Tracy zaczęliśmy uczyć się włoskiego kilka miesięcy wcześniej. Podczas gdy Tracy wzięła się za to poważnie, ja odkładałem naukę jak tylko mogłem. Miałem kasety z włoskimi rozmówkami, których powinienem był słuchać w aucie, za każdym razem jednak po kilku minutach przegrywały z muzyką. Zrozumiałem swój błąd jak tylko wylądowałem w Turynie. Oznaczało to, że przez pierwsze miesiące będzie mi ciężko porozumieć się z kolegami w szatni. Rzeczywistość okazała się być jednak dużo bardziej brutalna niż moje wyobrażenia.

Rozpoczęliśmy dziesięciodniową sesją treningową w Szwajcarii. W debiucie w barwach Juve, grając z „9” na plecach strzeliłem bramkę FC Luzern. To była duża ulga – prawie 10 000 kibiców wybrało się w czterogodzinną podróż by nas obejrzeć. Już wtedy jednak poczułem ,że nie będzie mi tam łatwo. W szatni, w czasie tradycyjnych żartów i krzyków siedziałem sam, nie mogąc dołączyć z powodu braków w języku. Poczułem się wówczas bardzo samotnie, tak jak za moich pierwszych dni w szatni Liverpoolu. Nie jestem zbyt pewny siebie nawet dziś, wciąż bardzo nieśmiało podchodzę do nieznajomych mi osób.

Tym, co zmartwiło mnie jeszcze bardziej, była rozmowa z Michelem Platinim – wielką gwiazdą i idolem Turynu. Dołączył do nas na kilka dni by podtrzymać formę, mimo iż przecież ogłosił zakończenie swej kariery. Próbowałem go jeszcze namawiać do zmiany decyzji, aby zagrał z nami jeszcze ten jeden, ostatni sezon. Wiedziałem, jak wielkim był zawodnikiem, byłoby wspaniale mieć go za plecami. Niestety, odmówił. Powiedział mi też: „Ian, wybrałeś zły moment na przyjście do Juventusu. Dołączyłeś do słabej drużyny. A najgorsze jest to, że nie widzę nadziei na jakąkolwiek poprawę”.

Dwa lata wcześniej Platini został wybrany najlepszym europejskim piłkarzem. Poprowadził Juve do mistrzostwa Włoch, był prawdziwym liderem i inspiracją. Była to jednak starzejąca się drużyna i już ostatni sezon dobitnie to pokazał. Wówczas nawet Platini, ulubieniec tłumów jeszcze kilka miesięcy wcześniej, zderzył się z falą krytyki. Nie chciał przeżywać tego znowu – dlatego też ogłosił koniec kariery. Juventus, który nigdy nie żałował grosza na wzmocnienia by powrócić do elity, wydał latem 10 milionów funtów, kupując mnie oraz pięciu innych zawodników. Platini jednak obawiał się, że drużynie brakuje równowagi i jakości, szczególnie w środku pola. Francuz okazał się być niestety przenikliwym obserwatorem.



Autor: Openmind
Data publikacji: 11.07.2011 (zmod. 02.07.2020)