LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1143

1989 - Hillsborough

Artykuł z cyklu Historia


15 kwietnia 1989 roku około 25,000 fanów Liverpoolu przybyło do Hillsborough oglądać półfinałowe spotkanie Pucharu Anglii z Nottingham Forest. 96 z nich nigdy nie wróciło. Słońce świeciło bardzo mocno i zapowiadał się fantastyczny dzień, jednak dla obu klubów i ich fanów przerodził się w najbardziej przerażającą tragedię w angielskim futbolu, jaka kiedykolwiek miała miejsce.

96 kibiców Liverpoolu zostało zgniecionych na końcu trybuny Leppings Lane, zaraz po rozpoczęciu meczu. Piłka nożna zwłaszcza w Anglii i Liverpoolu już nigdy nie mogła być taka sama. Jednak – wśród łez, szalików, kwiatów i grobów, powstała niewiarygodna więź pomiędzy klubem i jego fanami. Zawodnicy, zarząd i fani z całego świata wspierali się nawzajem w najtrudniejszym czasie w historii klubu.

Wydarzenia na Hillsborough 15 kwietnia wstrząsnęły The Kop bardziej, niż w żadnym innym dniu, lecz po meczu – kibice, piłkarze i wszyscy związani z Liverpoolem pocieszali się – pokazali, dlaczego wszyscy jesteśmy fanami Liverpool Football Club.

96 Czerwonych dusz jest w naszej pamięci.

John Aldridge (Gracz LFC 1987-89): Jeżeli nie zostałbym piłkarzem, pewnie znajdowałbym się w środku Leppings Lane na Hillsborough w sobotę, 15 kwietnia 1989 roku. W dniach, gdy byłem fanem Liverpoolem, nigdy nie mógłbym opuścić półfinałowego meczu FA Cup z udziałem the Reds, więc przypuszczam, że wybrałbym się z innymi do Sheffield na to spotkanie z Nottingham Forest. Ale los sprawił, iż tego dnia byłem gdzie indziej. Nie było mnie na trybunie Leppings Lane, byłem na murawie stadionu Hillsborough, zapominając, co się zdarzyło wśród przyjezdnych z Liverpoolu.

John Barnes (Gracz LFC 1987-97): Sobota 15 kwietnia 1989 roku mogła być dniem emocji, gdy zniewalający półfinał Pucharu Anglii pomiędzy Liverpoolem, a Nottingham Forest był rozgrywany na domowym obiekcie Sheffield Wednesday. Próbuję nie myśleć o tym dniu, jednak nigdy nie zapomnę go. To zdarzenie jest, jak koszmar na jawie.

Kenny Dalglish (Manager LFC 1985-91): Nigdy, naprawdę nigdy nie zapomnę 15 kwietnia 1989 roku. Nie mogę jeszcze myśleć o nazwie Hillsborough, nie mogę jeszcze wypowiedzieć tego słowa, gdyż zbyt wiele bolesnych wspomnień powraca. Stwierdzam, że bardzo trudno napisać jest o Hillsborough, gdzie ogromne błędy popełniły władze, zarówno Ci z policji, jak i z piłki nożnej, co dla 96 osób zakończyło się śmiercią. Wspomnienie pozostanie ze mną do końca życia.

Alan Hansen: W kilku początkowych minutach półfinału FA Cup Liverpoolu przeciwko Nottingham Forest na Hillsborough w sobotę 15 kwietnia 1989 roku, czułem się bardziej szczęśliwy, niż miałbym coś przeczuwać. Dwa miesiące przed moimi 34 urodzinami, zostałem wyeliminowany z pierwszego składu Czerwonych na 9 miesięcy - z powodu trwałego przemieszczenia lewego kolana w przedsezonowym sparingu z Atletico Madryt w Hiszpanii – oraz rozegrałem jedynie jeden mecz, dla rezerw, przed półfinałem. Kibice Liverpoolu dali mi ogłuszające powitanie, gdy wyszedłem na murawę, a ja wspaniale rozpocząłem mecz. W tych pierwszych minutach, trzykrotnie dobrze podałem piłkę – dwa razy były to długie piłki, nad głowami obrońców Forest do Steve"a McMahona oraz Petera Beardsleya, który uderzył w poprzeczkę. Wszelkie obawy o moją kondycję wyparowały. Czułem się tak, jakbym nie miał tej przerwy. Później, nagle, zacząłem popadać w najgorszy okres mojego życia.

John Barnes: Nie zdawałem sobie sprawy, co stało się na trybunie Leppings Lane zanim fani wbiegli na boisko krzycząc: "Tam są zabici ludzie!". Myślałem, że przesadzają, jak wtedy, gdy gracze mówią "ten wślizg niemal mnie zabił". Wydawało mi się, iż kibice zostali tylko trochę przygnieceni. Lecz Bruce Grobbelaar, który był najbliżej trybuny Leppings Lane, szybko uświadomił sobie, że stało się tam coś niewyobrażalnie strasznego, kiedy pobiegł po piłkę, która opuściła boisko i usłyszał fanów krzyczących: "Oni nas zabijają, Bruce oni nas zabijają." Bruce krzyknął na służby porządkowe, aby coś zrobili.

John Aldridge: Byłem graczem Liverpoolu, który stał najdalej od trybuny Leppings Lane, gdy kibic w czerwonej koszulce Liverpoolu podbiegł do Ray"a Houghtona i krzyczał coś do niego. Przypuszczałem, że to rodzaj wtargnięcia na murawę. Ostatnia akcja, jaką mogę sobie przypomnieć jest uderzenie Petera Beardsleya w poprzeczkę. Jednak wkrótce policjant, wiedząc co się dzieje, podbiegł do sędziego Ray"a Lewisa i zaczął z nim rozmawiać. Mecz musiał być przerwany. Pamiętam, iż Steve Nicol mówił coś do sędziego, jednak byłem zbyt daleko, aby coś usłyszeć. Nie wiedziałem co się dzieje.

John Barnes: Po sześciu minutach gry policjant podbiegł do sędziego Ray"a Lewisa, aby ten przerwał mecz. Lewis natychmiast zaprowadził graczy do szatni. Skala tragedii pozostawała nieznana. Myśleliśmy, że kilku fanów zostało przygniecionych, jednak wydawało nam się, iż wkrótce będziemy grać dalej. Raz sędzia utwierdził nas w tym. Lewis wszedł i powiedział "jeszcze 5 minut". Mamy czas, wszyscy wstaliśmy i zaczęliśmy się rozgrzewać, zanim ponownie wszedł i powiedział "Dobra chłopaki, mecz odwołany."

Kenny Dalglish: Nikt nie znał rozmiaru tragedii. Kazałem zawodnikom zostać wewnątrz i wyjść na korytarz. Kilku kibiców zebrało się tam. Wołali do mnie: "Kenny, Kenny, tam są konający ludzie." Wiadomość o horrorze wyszła na jaw. Ludzie, którzy byli na zewnątrz zaczęli dawać do zrozumienia o tragedii. Jak każdy człowiek, moją pierwszą reakcją było sprawdzenie czy z moją rodziną jest wszystko w porządku.

John Aldridge: Potwierdzenie, że sympatycy Liverpoolu zginęli dotarło do nas, podczas gdy przebieraliśmy się. Niektórzy z nas brali prysznic, inni założyli już swoje ubrania. Ponownie, nie pamiętam dokładnie, co zrobiłem. Spoglądnąłem na Johna Barnesa i zobaczyłem w jego oczach łzy. Siedział cicho, nie chciał przeszkadzać. Kilku innych graczy wyglądało na oszołomionych. Nie mogłem mówić. Nikt nie mógł. To był osobliwy rodzaj ciszy. Zwykle jest tam wiele rozmów, żartów, gdy chłopcy są wszyscy razem w szatni. Nie teraz. Zbyt wiele myśli przechodziło przez nasze głowy. Poczucie logiki znikało.

John Barnes: Wszystkie pogłoski o zgnieceniach i śmierci kolejnych osób stawały się rozpaczliwą rzeczywistością, gdy usłyszałem jak mówi Des Lynam: "To jest tragedia na Hillsborough. Wiele osób zginęło." Zdrętwiałem. Nie mogłem w to uwierzyć. Kompletna cisza opanowała pokój. Twarze wszystkich skierowane były ku ekranowi telewizora. Nikt nie siedział. Nikt nie mówił. Zawodnicy Forest również byli w holu. Co mogli powiedzieć? "Jest nam przykro, że wasi fani zginęli"? Fakt, iż oni grali dla Forest, a my dla Liverpoolu był nieistotny. Umarły istoty ludzkie. Oglądaliśmy telewizję przez godzinę w milczeniu. Wielu w holu płakało. Każdy z graczy zastanawiał się czy znał kogoś kto mógł uczestniczyć w tym okropnym zdarzeniu. Byłem w Liverpoolu dopiero od dwóch lat i nie znałem dobrze żadnego kibica. To musiało być jeszcze w większym stopniu gorsze dla miejscowych piłkarzy, jak John Aldridge czy Steve McMahon. Aldo był bardzo wstrząśnięty. Desperacko próbował gdzieś dzwonić. Ostatecznie usiedliśmy za trenerem, każdy gracz siedział obok swojej żony, trzymając ręce, pozostając drętwym i bezgłośnym. Wszyscy zawzięcie pili przez całą drogę powrotną do Liverpoolu. Kompletnie wyłożyłem się po koniaku. Wszyscy płakali przez całą drogę do domu. Wszystkie żony płakały. Ja płakałem. Kenny płakał. Bruce powiedział, że potwierdza swoje odejście.

Kenny Dalglish: Następnego dnia ludzie zaczęli przychodzić na Anfield. Chcieli oddać hołd i położyć kwiaty przed bramą Shankly"ego. Peter Robinson spotkał się z właścicielem ziemi i powiedział mu, aby otworzył posiadłość. Liverpool Football Club nie chciał fanów stojących na całej ulicy. Wspaniałą rzeczą było zrobienie tego. O 18 wszyscy poszliśmy do katedry Św. Andrzeja. Bruce Grobbelaar czytał Pismo Święte. Panowało tam ogromne uczucie porażki, dezorientacji i unicestwienia. Wiele uczuć przechodziło przez nasze serca. Zawodnicy i ich żony byli zdeterminowani do zrobienia czegoś. Następnego dnia poszliśmy na Anfield. Żony były olśniewające. Wszyscy się zatrzymywali. Dla ludzi przychodzących pod Anfield pociechą było rozmawianie z zawodnikami, żonami i wypicie z nimi herbaty. Liverpool Football Club był centrum pamięci o zmarłych, było tam coś, co ciągnęło wszystkich do Anfield. Dało im to miejsce gdzie mogli pójść, porozmawiać o czymś.

John Aldridge: Gdy w najwyższym stopniu tragedii, gdzie ostatecznie życie straciło 96 osób, moje uczucia stały się najstraszniejsze, przez ofiary, których jedynym błędem było wybranie złego dnia do oglądania meczu piłki nożnej, meczu, w którym ja grałem.

Pamiętam, iż udzielając wywiadu dla Liverpool Echo, powiedziałem, że nie będę się zamartwiał, jeśli już więcej nie będę grał. Przemyślałem poważnie każde słowo. Na dwa tygodnie po tragedii byłem w szoku, bezsilny nie mogąc nic zrobić. Nie wstydzę się przyznać, iż Hillsborough rozbiło mnie psychicznie na pewien czas, długi czas. Nie mogłem sobie poradzić, to osłabiło mnie fizycznie, emocjonalnie i duchowo. Myśl o treningu nawet nie przechodziła przez moją głowę. Pamiętam, że próbowałem biegać, lecz po prostu nie mogłem. To był czas, w którym zastanawiałem się czy kiedyś dam radę się pozbierać i grać. Poważnie rozważałem zakończenie kariery. Próbowałem się zastanawiać, czy jest to istotne w moim życiu. Rzeczywiście nie widziałem sensu w futbolu.

John Barnes: Wydarzenia z 15 kwietnia 1989 roku na Hillsborough pokazały mi, co jest naprawdę ważne w życiu. Przed Hillsborough zawsze starałem się utrzymywać rzeczy w perspektywie, jednak to, co zdarzyło się na Leppings Lane, postawiło pytanie mojemu życiu. Piłka nożna straciła swoje obsesyjne znaczenie; nie była wszystkim i końcem wszystkiego. Jak mogło być gdy 96 osób straciło swe życie, kiedy rodzice stracili dzieci, a dzieci rodziców? Powiedzenie Billa Shankly"ego, że "piłka nożna to nie sprawa życia lub śmierci, lecz coś jeszcze ważniejszego" brzmiało jeszcze gorzej po Hillsborough. Futbol jest grą, przepięknym zajęciem, jednak co może być ważniejsze od własnego życia?

John Aldridge: Hillsborough było prawdziwą tragedią w prawdziwym dniu, z udziałem prawdziwych ludzi. Często mówimy o koszmarach w naszym życiu, o katastrofach, tragediach, jednak większość z nas tak naprawdę nie wie o czym mówi. Byłem kontuzjowany grając dla Liverpoolu sezon przed Hillsborough i nazwałem to swoją własną katastrofą. Katastrofą? Gdy dowiadujesz się, że ludzie giną blisko ciebie, zdajesz sobie sprawę, iż opuszczenie jednego czy dwóch spotkań z powodu kontuzji jest nieistotne. Wiele rzeczy jest nieistotnych. Niewinna śmierć – cierpienie, niesprawiedliwość – to jest prawdziwe nieszczęście. Prawdziwa tragedia.

Kenny Dalglish: Po opuszczeniu Liverpoolu zaoferowano mi pracę, jako manager w Sheffield Wednesday, jednak nie mogłem jej podjąć z powodu tego, co wydarzyło się na Hillsborough. Osoba, która zaproponowała mi to stanowisko powiedziała: "Nigdy o tym nie myślę." Jednak ja nigdy, będąc na tym stadionie, nie mogę zapomnieć o tych wszystkich osobach, które zginęły na Leppings Lane.



Data publikacji: 18.10.2009 (zmod. 02.07.2020)