ATA
Atalanta
Europa League
18.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1232

Czy to początek końca Origiego?

Artykuł z cyklu Artykuły


Divock Origi będzie wielbiony na Anfield po wsze czasy. Belgijski napastnik zapisał się w historii Liverpoolu dzięki swoim pamiętnym występom.

Minęły prawie dwa lata od bodaj najbardziej dramatycznego gola wyłaniającego zwycięzcę derbów Merseyside - gola, który ożywił karierę Origiego i wywołał tak szalone świętowanie, że z radości Jürgen Klopp musiał zapłacić grzywnę w wysokości 8 tysięcy funtów za swoją szarżę do koła na środku boiska.

Któż mógłby kiedykolwiek zapomnieć o dublecie Belga podczas meczu wygranego 4:0, w którym Liverpool zdemolował zszokowaną Barcelonę, zaliczając tym samym najbardziej nieprawdopodobny powrót w dwumeczu o półfinał Ligi Mistrzów, w prawdopodobnie najlepszą noc na Anfield.

Później była już tylko wisienka na torcie w finale Ligi Mistrzów w Madrycie, kiedy to w starciu z Tottenhamem strzelił dla Liverpoolu drugiego gola, który zapewnił The Reds szósty Puchar Europy. W nagrodę otrzymał długi kontrakt i status legendy na The Kop.

W zeszłym sezonie umocnił swoją legendę kolejnymi dwoma golami w meczu wygranym z Evertonem 5:2. Origi zagrał 42 razy we wszystkich rozgrywkach w sezonie 2019/20, ale tylko 14 razy w pierwszym składzie. Przeważnie był wykorzystywany przez Kloppa jako rezerwowy robiący różnicę - człowiek, któremu można było zaufać, gdy Sadio Mané, Mohamed Salah lub Roberto Firmino potrzebowali wytchnienia.

Origi był zadowolony ze swojej roli. Bycie członkiem zespołu, który zdobył tytuł mistrzowski Premier League, było dla niego wszystkim. Jest popularną postacią wśród kolegów, którzy podziwiają to jak zrelaksowany i wyluzowany pozostaje w tak stresującym środowisku. Jest inteligentny i elokwentny, mówi czterema językami. W żadnym momencie nawet nie rozważał naciskania na transfer z klubu w poszukiwaniu bardziej regularnej gry.

Jednak wyzwanie, przed którym stanął tego lata, było znacznie trudniejsze, a wszystko przez sprowadzenie za 45 milionów funtów Diogo Joty z Wolverhampton Wanderers.

25-latek musiał poprawić swoją grę. Musiał odpowiedzieć na dodatkową konkurencję o miejsce w składzie, jednak tak się nie stało. Zamiast tego zaliczył regres. Ponura porażka 0:2 w środową noc z Atalantą była zmarnowaną szansą dla Liverpoolu na kwalifikację do fazy pucharowej Ligi Mistrzów z dwoma meczami do rozegrania.

- To była zasłużona porażka i nie czuję się z tym dobrze - przyznał Klopp, który narzekał na brak rytmu po dokonaniu pięciu zmian i po golach Josipa Ilicica i Robina Gosensa w krótkich odstępach czasu drugiej połowy.

- Zrobienie zmian było dla nas ważne. To ostatecznie nie zadziałało, ale mimo wszystko dokonałbym ich ponownie. Nie możemy ciągle wystawiać tych samych piłkarzy.

Ważna jest perspektywa. Szkody wyrządzone europejskim ambicjom Liverpoolu powinny być minimalne. Zwycięstwo z Ajaksem u siebie w przyszły wtorek lub na wyjeździe z Midtjylland w szóstej kolejce da podopiecznym Kloppa bezpieczny awans do fazy pucharowej.

Niemniej jednak implikacje dla Origiego, którego zastąpił Jota w ramach poczwórnej zmiany zaledwie kilka sekund po wyjściu Atalanty na prowadzenie, mogą być znacznie większe. Origi rozegrał do tej pory zaledwie minutę w tym sezonie Premier League i nic w jego wczorajszym występie nie sugerowało, żeby w najbliższym czasie miał poprawić ten wynik.

Brak gry był wyraźnie widoczny, ale donośny głos Kloppa na pustym stadionie wyraźnie pokazał, że menedżer nie był zadowolony z poruszania się po boisku byłego napastnika Lille. Nie przyłożył się wystarczająco dobrze do spotkania. Był raczej pasażerem.

- Nie wykorzystaliśmy tych wszystkich specyficznych rzeczy związanych z ich kryciem indywidualnym - upierał się Klopp.

- Piłkarze przemieszczając się, mogą otwierać przestrzenie, my jednak tego nie robiliśmy. Jeśli odpowiednio przesuwasz i podajesz we właściwym momencie, masz wówczas otwartą drogę do bramki. Nasze decyzje nie były jednak dobre. Dla niektórych piłkarzy, którzy nie grali od jakiegoś czasu, było to bardzo intensywne.

Origi był zbyt statyczny - oprócz jednej zręcznej wymiany z Salahem nie stanowił centralnego punktu ataku, którego potrzebował Liverpool. Klopp oparł wybór Origiego przed Takumim Minamino na tym, co widział na treningach, ale jego wiara nie została spłacona.

To była również noc do zapomnienia dla lewego obrońcy Kostasa Tsimikasa, który zaliczył drugi występ w pierwszym składzie dla klubu po swoim sierpniowym transferze z Olympiakosu wartym niespełna 12 milionów funtów. Reprezentant Grecji wydawał się być celem gniewu Kloppa w regularnych odstępach czasu pierwszej połowy z powodu swojego ustawienia i tego, jak wykorzystywał posiadanie piłki.

Robertson rozpaczliwie potrzebował wytchnienia, biorąc pod uwagę jego wyczerpujące poświęcenie zarówno w grze dla klubu jak i swojej reprezentacji. Jednak kapitan Szkocji został wezwany na boisko na ostatnie pół godziny, kiedy Liverpool gonił wynik.

Tsimikasowi trzeba jednak trochę odpuścić. Pozytywny wynik testu na obecność COVID-19 i kontuzje mięśniowe nieco wyhamowały jego postępy podczas pierwszych miesięcy w Liverpoolu. Nie zdążył też uporać się z tym, czego oczekuje od niego Klopp, jeśli chodzi o elementy taktyczne gry.

Nie ma w tym nic wstydliwego - Robertson, Fabinho i Alex Oxlade-Chamberlain potrzebowali podobnych okresów adaptacji.

Oznacza to jednak, że ​​przynajmniej w najbliższym okresie rotacja po lewej stronie obrony, gdy stawka jest wysoka, nie jest realna. Liverpool potrzebuje Robertsona, będącego w znakomitej formie, aby nadal grać na maksymalnych obrotach.

Czas jest po stronie Tsimikasa. Nadal przystosowuje się do życia w Liverpoolu. Tego samego nie można powiedzieć o Origim, który przyszedł z Lille w 2015 roku po rocznym wypożyczeniu do francuskiej drużyny.

Biorąc pod uwagę intensywność harmonogramu spotkań i potrzebę posiadania szerokiego składu, jest mało prawdopodobne, aby Origi odszedł gdziekolwiek w styczniu, jednak zegar tyka.

Udało mu się na nowo ożywić karierę w Liverpoolu, kiedy inni już dawno go skreślili. Odrzucił szansę podpisania kontraktu z Wilkami latem 2018 roku po sezonie wypożyczenia do Wolfsburga. Prawie nie występował w pierwszej połowie sezonu 2018/19, zanim nabrał pewności siebie po wykorzystaniu żenującego błędu Jordana Pickforda.

Tym razem jednak ma przed sobą naprawdę trudne zadanie, bo forma Joty uzupełnia cechy podstawowej trójki z przodu.

- Dałem chłopakom 10 minut na rozczarowanie. Powiedziałem im w szatni: „Poczujcie tę porażkę, absolutnie zasłużoną, ale potem jest czas na regenerację i znowu gramy” - mówił Klopp.

Boss Liverpoolu po raz kolejny dociął nadawcom Premier League, mówiąc BT Sport, że sobotnia wycieczka do Brighton na mecz rozpoczynający się o 12:30 jest „prawie przestępstwem”.

Klopp będzie miał jednak kilka stosunkowo świeżych par nóg. Origi i Tsimikas będą natomiast obserwowali ten mecz z pozycji siedzącej.

James Pearce



Autor: Bartolino
Data publikacji: 26.11.2020