LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 856

Liverpool nie dał się znokautować

Artykuł z cyklu Artykuły


Dwadzieścia minut po tym, jak opadł kurz wyczerpującej i emocjonującej rywalizacji na Etihad, Jürgen Klopp wyłonił się z tunelu.

Zebrane ekipy telewizyjne z całego świata musiały poczekać na pomeczową opinię menedżera Liverpoolu, który przeszedł przez murawę, aby pozdrowić 3000 fanów Liverpoolu. Wśród nich była jego żona Ulla.

Klopp ukłonił się zgromadzonym kibicom, uderzył się w pierś wskazując na klubowy herb i machnął wyzywająco zaciśniętą pięścią.

Odpowiedzią był głośny aplauz ze strony fanów The Reds, zakończony nową przyśpiewką z repertuaru fanów z Anfield. Zainspirowana przebojem The Beatles “I Feel Fine” przyśpiewka zawiera słowa “Jürgen powiedział mi, że wygramy Premier League, powiedział mi to".

- To nie miał być gest triumfu, tylko okazanie wdzięczności i podziękowań. Nie przestaniemy walczyć - powiedział Klopp.

Nie było żadnego śladu defetyzmu. Ani w szatni, ani na trybunach. Oni nadal wierzą.

Tak, remis 2:2 po emocjonującym meczu jest lepszym wynikiem dla Manchesteru City niż dla Liverpoolu. Zespół Pep Guardiola utrzymał przewagę jednego punktu na szczycie Premier League na siedem meczów przed końcem sezonu.

Ale wiadomość od menadżera, zawodników i kibiców była jasna - wyścig jeszcze się nie skończył. Liverpool nie jest zdany tylko na siebie, ale walka trwa nadal.

- Musimy być jak najbliżej doskonałości. To szaleństwo, ale to jedyny sposób, by ich pokonać. Dla nas nic się nie zmienia - kontynuował Klopp.

Prawdziwa wartość tego punktu będzie znana dopiero 22 maja. Jeśli w nadchodzących tygodniach, któryś z zespołów wyświadczy The Reds przysługę (wyjazd City do West Ham United wydaje się najtrudniejszym sprawdzianem na ich drodze), a Liverpool zrobi co do nich należy, to dzień, w którym dwukrotnie odrabiali straty, zostanie uznany za decydujący.

Prawdę mówiąc, biorąc pod uwagę kaliber przeciwnika i problemy, na które natknęli się zawodnicy Kloppa, byłoby śmiesznie przedstawiać niedzielny wynik w negatywnym świetle.

W grze o taką stawkę emocje są wielkie, co zrozumiałe, ale ważna jest też perspektywa. To pierwsze spotkanie w Premier League od ponad trzech miesięcy, którego Liverpool nie wygrał. Po raz pierwszy w 21 meczach we wszystkich rozgrywkach, stracili więcej niż jedną bramkę. Wyznaczyli niewiarygodnie wysokie standardy, by od połowy stycznia odrobić 14-punktową stratę do City.

Porażka zakończyłaby ich marzenia o tytule, co wydawało się najbardziej prawdopodobnym rezultatem w ciągu pierwszych 45 minut, kiedy przyjezdni przegrywali.

Linia defensywna Liverpoolu, od dawna nie wyglądała tak bezbronnie. Zmagali się z wysoką intensywnością pressingu ze strony City. Tracili piłkę w niebezpiecznych sektorach boiska.

Wysoka linia obrony była wielokrotnie narażana przez wysoką jakość podań z głębi pola i doskonałe wyczucie czasu przez ich adresatów. Oznaczało to zmianę podejścia Guardioli, który żartował, że “naśladuje to, co najlepsze”, odtwarzając styl Kloppa i grając w sposób bardziej bezpośredni.

Fabinho jest świetny w tym sezonie, ale zadanie powstrzymania City było dla niego trudne. Pomocnik Liverpoolu, co rzadko się zdarza, nie zagrał na swoim najwyższym poziomie. Stracił piłkę 14 razy i miał celność podań na poziomie zaledwie 76 procent.

Brazylijczyk został zbyt łatwo minięty przez Kevina de Bruyne przy pierwszej bramce. Liverpool wykazał się brakiem wyczucia i zaspał, pozwalając City na szybkie wykonanie rzutu wolnego.

Podobnie było w przypadku drugiego gola dla City. Można było go uniknąć, gdyby Joël Matip nie wybił niepotrzebnie piłki na rzut rożny lub gdyby Trent Alexander-Arnold lepiej pilnował czającego się za jego plecami Gabriela Jesusa.

Jedynie Thiago przed przerwą prezentował przebłyski kontroli Liverpoolu w środku pola. To jego precyzyjne podanie do Alexandra-Arnolda rozpoczęło akcję, która doprowadziła do tego, że Diogo Jota strzelił swojego 21 gola w sezonie.

Należy docenić wytrzymałość i charakter, jaki pokazał zespół Kloppa po tak trudnym starcie. Udało im się pozostać w grze w momencie, gdy wyglądało na to, że zaraz może być po wszystkim.

Na szczęście do przerwy The Reds przegrywali tylko jedną bramką, a w drugiej połowie Liverpool był inny. Bardziej opanowany, dokładniejszy. Zaczęli zbierać znacznie więcej drugich piłek. Mohamed Salah wyglądał zupełnie inaczej niż w pierwszej części gry.

Egipcjanin może pochwalić się tylko jednym golem z rzutu karnego w ostatnich ośmiu występach we wszystkich rozgrywkach i od lutego nie strzelił bramki z otwartej gry.

Jednak był on w centrum tego, co okazało się najlepsze w zespole Kloppa po przerwie. Wizja i wykonanie podania do jubilata, Sadio Mané przy wyrównującym golu były niesamowite. Jordan Henderson i Mané również znacznie poprawili się w drugiej połowie.

Luis Díaz wchodząc z ławki, nie miał takiego wpływu, jakiego mógł oczekiwać, ale nigdy wcześniej nie zagrał w takim meczu, biorąc pod uwagę jego nieubłagane tempo.

- Jeśli nie masz szczęścia w życiu, masz przerąbane – powiedział Klopp. Liverpool doświadczył go na Etihad. VAR przyszedł na ratunek, wskazując minimalnego spalonego i tłumiąc radość Raheema Sterlinga. Z kolei Fabinho uniknął czerwonej kartki, którą równie dobrze mógł śmiało otrzymać.

Zmiennik Riyad Mahrez, który wcześniej uderzył w słupek, naprawdę powinien zdobyć zwycięskiego gola dla City w doliczonym czasie gry, ale przeniósł piłkę wysoko nad poprzeczką.

- Sprawiliśmy, że pozostają w grze. Powiedziałem piłkarzom, że nie chcę, żeby byli smutni – powiedział Guardiola, który w żartobliwy sposób określił Liverpool jako „irytujący”, ze względu na to, że nie ułatwiają im zadania.

To interesująca dynamika walki o tytuł. Liverpool potrzebował punktów bardziej, ale to City jest bardziej niezadowolone z ostatecznego wyniku. To była dla nich stracona okazja.

Klopp porównał to do dwóch walczących ze sobą bokserów wagi ciężkiej. Druga runda na Wembley w najbliższą sobotę zapowiada się fascynująco. Pod koniec maja może się odbyć trzecia runda w Paryżu.

City mogło zadać nokautujący cios w wyścigu o tytuł Premier League, ale Liverpool nadal stoi na nogach. Ten punkt może jeszcze okazać się cenny.

tłum. red. Ad9am_



Autor: James Pearce
Data publikacji: 11.04.2022