LIV
Liverpool
Premier League
09.11.2024
21:00
AVL
Aston Villa
 
Osób online 1597

Reprezentacje – czy naprawdę ich potrzebujemy?

Artykuł z cyklu Artykuły


O natłoku spotkań i coraz większej liczbie kontuzji mówi się praktycznie bez przerwy. Trenerzy, sztaby medyczne, ale i całe kluby starają się chronić swoich zawodników, zwłaszcza że ci niejednokrotnie pozbawieni są szerszej perspektywy (czy może instynktu samozachowawczego) i najchętniej graliby wszystkie spotkania od deski do deski.

Tak się jednak nie da, o czym przypominają nam kontuzje mięśniowe.

O problemie się mówi – to dobrze.

Ale oprócz tego niestety niewiele się zmienia. To znaczy zmienia, ale nie na lepsze.

Okazuje się, że lepiej dołożyć jeszcze kilka meczów w sezonie i zgarnąć więcej kasy. Poszerzmy więc skład finalistów wielkich imprez międzynarodowych. Dodajmy kilka drużyn do Klubowych Mistrzostw Świata. Niech grają nawet codziennie, jak w siatkówce.

Ale jest też druga strona medalu.

Poziom takich rozgrywek dramatycznie spadnie (co już udowadnia Euro), a dodatkowo coraz rzadziej będziemy oglądali najlepszych piłkarzy, którzy rozgoszczą się w gabinetach lekarskich.

Zawodowy piłkarz – jednostka ambitna


Choć sami zawodnicy narzekają na natłok spotkań i permanentne zmęczenie, z równą ochotą potrafią strzelić focha, kiedy trener usadzi ich na ławce albo ośmieli się ściągnąć z boiska w trakcie meczu.

Paradoks, ale nie powinien on dziwić.

Nie zapominajmy, że piłka nożna to jeden z najpiękniejszych zawodów na świecie. Czy jest coś szokującego w tym, że garstka szczęściarzy, która go wykonuje, pragnie robić to, za co jej się płaci?

Olbrzymią rolę odgrywa tu menadżer. Jego zadaniem jest zarządzanie dostępnym kapitałem ludzkim i umiejętne rozkładanie sił poszczególnych jednostek. Wywiązując się z tego, dysponuje zawodnikami świeżymi, zmotywowanymi i gotowymi udowodnić swoją wartość.

Ale niestety nie wszystko zależy od trenera.

Czołowe kluby, posiadające w swoich szeregach jakościowych piłkarzy, co kilka miesięcy drżą o ich zdrowie, kiedy ci otrzymują powołania do gry w reprezentacjach swoich krajów.

Klub musi puścić zawodnika (o ile ten nie zmaga się z kontuzją), do czego jest odgórnie zobligowany. Oczywiście zdarzają się przypadki, jak z Joëlem Matipem, że piłkarz sam odmawia gry dla kraju – z tego czy innego powodu.

Jeśli dany związek się uprze, może „zablokować” zawodnika. Nie grasz dla kraju, nie grasz dla klubu – tak w skrócie.

Na szczęście nie zdarza się to często.

Dla piłkarzy występ w barwach narodowych jest najwyższym zaszczytem i celem, do którego dążą przez całą karierę. Również wielu kibiców przyznaje, że piłkę nożną oglądają tylko i wyłącznie dla meczów reprezentacyjnych (choć tutaj akurat zdania są mocno podzielone, do czego jeszcze wrócę).

Jednak ja nie dziwię się Jürgenowi Kloppowi i setce innych menadżerów, którzy kręcą nosem, kiedy tylko zaczyna się przerwa reprezentacyjna.

W końcu to oni prowadzą danego zawodnika, dbają o jego zdrowie i kondycję, znają mocne i słabe strony. A tu nagle przychodzi ktoś inny, zabiera go sobie na kilka tygodni i eksploatuje według własnego uznania i pomysłu.

Piłkarz jest zadowolony, że gra dla swojego kraju. Tenże kraj pęka z dumy, jakiego to topowego zawodnika posiada. Tymczasem w klubie zastanawiają się, czy ich pracownicy wrócą zdolni do dalszego pełnienia obowiązków.

Jeśli się uda – spoko. Jeśli nie, to trudno. Trener reprezentacji i cały sztab wyrażą swój smutek nad odniesionym urazem piłkarza i odeślą go z powrotem. Oczywiście wspierają go i oczekują powrotu do zdrowia. A jakże.

Czy jednak związki piłkarskie nie powinny brać na siebie większej odpowiedzialności? Zawodnik odniósł kontuzję, kiedy znajdował się pod ich opieką. Co za tym idzie, czy nie byłoby uczciwym rozwiązaniem, żeby to reprezentacja przejęła obowiązek wypłacania wynagrodzenia do momentu wyzdrowienia piłkarza, tudzież pracownika?

Może wtedy nieco zelżałyby naciski na powołania zmęczonych i niedoleczonych graczy.

Może wtedy nie byłyby potrzebne dziwne kontuzje pleców, które kończą się zaraz po przerwie reprezentacyjnej.

Każdy kibic jest inny


Osobiście nie oglądam piłki narodowej, z małym wyjątkiem na play-offy Mundialu czy Euro.

Uważam, że poziomem nie jest w stanie dorównać klubowej. Dlaczego?

Otóż grupa kilkunastu zawodników nie zgra się w pełni ze sobą przez kilka tygodni. Nie zmieni sposobu myślenia taktycznego i całej filozofii gry. Okej i tutaj są wyjątki: drużyny narodowe składające się w większości z piłkarzy jednego/dwóch klubów, jak to miało miejsce w Hiszpanii.

Dlatego śmieszą mnie zarzuty kierowane do graczy, jakoby w barwach narodowych nie pokazywali tego, co w klubie. Pytam, jakim sposobem, mając wokół siebie zupełnie innych ludzi do grania i inne wymagania od trenera?

Na tym poziomie różnicę może zrobić nawet nie takie śniadanie serwowane na stołówce. O czym więc rozmawiamy…

Nie oglądam reprezentacji również z tego powodu, że to właśnie tam dokłada się najwięcej spotkań.

Po co nam mecze towarzyskie, niech piłkarze się starają i grają o coś. Bam! – Liga Narodów.

Te Mistrzostwa Europy jakieś takie krótkie. Bam! – 24 reprezentacje. A może jednak zwiększmy do 32?

Albo w środku sezonu zorganizujmy Mundial? Bam!

A zaraz po tym powiedzmy, że trzeba dbać o zdrowie zawodników.

Dobrze, że przynajmniej Olimpiady nie ruszają. Chociaż ja bym się nad nią pochylił, ale z innych względów.

Reprezentacje drużyn narodowych na Olimpiadzie składają się w większości z amatorów, plus kilku zawodowców. Jeśli miałbym możliwość zamieszania w przepisach, to właśnie ten jeden przeniósłbym na wszystkie inne rozgrywki reprezentacyjne.

Kontrowersyjne? Być może.

Ale przy stale rosnącym poziomie, natłoku meczów i coraz większych obciążeniach, od ręki zmniejszyłoby to liczbę kontuzji.

Ale to tylko moje zdanie. Mało istotne.

Niemające siły przebicia.

Maciej Szmajdziński



Autor: Maciej Szmajdziński
Data publikacji: 01.12.2023