MIL
Milan
Towarzyski
26.07.2025
13:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1334

Dlaczego Liverpool potrzebuje nowej „szóstki”?

Artykuł z cyklu Artykuły


W piłce nożnej mówi się wiele o napastnikach, którzy wygrywają mecze. O bramkarzach, którzy je ratują. O rozgrywających, którzy tworzą piłkarską „magię”. Ale często niedoceniana pozycja w nowoczesnym futbolu to numer 6 – defensywny pomocnik. Człowiek, który nie błyszczy, ale sprawia, że cała maszyna działa płynnie. Liverpool boleśnie przekonał się, jak ważna jest ta rola w momencie, gdy Fabinho został fizycznie zajechany i dopadł go spadek formy. A wcześniej – jak jego przyjście odmieniło drużynę nie do poznania.

W poszukiwaniu nowego Mascherano

Odkąd odszedł Javier Mascherano, Liverpool długo poszukiwał prawdziwego defensywnego pomocnika, który potrafiłby zapewnić stabilność i balans w środku pola. Jordan Henderson był zmuszany do gry jako „szóstka”, choć nie była to jego naturalna pozycja. Emre Can miał potencjał, ale ostatecznie nie został ważnym elementem pomocy w drużynie Jürgena Kloppa. Lucas Leiva… dobra, żarty na bok. Brak tej jednej, właściwej postaci przez lata hamował potencjał zespołu, który momentami potrafił zachwycać, ale nie był w stanie zabezpieczać wyników i stabilnie funkcjonować w dłuższej perspektywie.

Kiedy w końcu pojawił się Fabinho, okazał się pierwszym tak wybitnym zawodnikiem na tej pozycji od czasów Argentyńczyka. Dzięki jego obecności zespół zyskał nie tylko pewność w obronie, ale i solidny fundament do ofensywnych akcji, co uczyniło Liverpool praktycznie nie do zatrzymania.

Latarnia w środku burzy

W Liverpoolu budowanym przez Jürgena Kloppa było wiele „błyskotek”: szaleńcze rajdy Salaha, genialne podania Alexandra-Arnolda, efektowne asysty i gole Firmino, nieustępliwość Wijnalduma, lwie serce Van Dijka. Ale to, co trzymało to wszystko razem, co dawało rytm i równowagę, to niewidzialna ręka w środku pola – defensywny pomocnik. „Szóstka”.

Kiedy Fabinho dołączył do Liverpoolu w 2018 roku, potrzebował chwili, by zgrać się z drużyną i pojąć filozofię Kloppa. Gdy tylko zrozumiał zasady „kontrolowanego chaosu”, stał się filarem, który pomógł klubowi wrócić na szczyt. Z nim w składzie Liverpool zdobył Ligę Mistrzów, mistrzostwo Anglii po 30 latach, Superpuchar UEFA, Klubowe Mistrzostwa Świata, Puchar Anglii i Puchar Ligi. Nie był medialny. Nie był efektowny. Ale to on dawał innym wolność.

Fabinho asekurował bocznych obrońców, wygaszał kontrataki, wygrywał fizyczne pojedynki, odbierał piłkę w najbardziej newralgicznych momentach. Jego obecność pozwalała Trentowi bawić się piłką, Salahowi grać szeroko, a środkowym obrońcom trzymać wysoko linię.

Brakujący element układanki

Mieć Fabinho w składzie, to jak mieć latarnię morską pośrodku oceanu. Cokolwiek się dzieje, wiesz, gdzie jest bezpiecznie.

W Liverpoolu panowało przekonanie, że drużynie brakuje osi, kręgosłupa, równowagi. Kogoś, kto nie tylko przechwyci piłkę, ale uspokoi grę, umiejętnie zatrzyma kontrę rywala, da oddech obronie i uwolni bocznych obrońców oraz zapewni wolność kreatywnym pomocnikom. W klubie nie bez powodu był określany mianem „latarni morskiej”, ponieważ wskazywał drogę swoim partnerom z zespołu, a także minimalizował potencjalne zagrożenie.

Fabinho nie był szybki, ale czytał grę z wyprzedzeniem. Zawsze był tam, gdzie trzeba. Jego długie nogi, wyczucie momentu i siła fizyczna sprawiały, że linia pomocy Liverpoolu przypominała twierdzę, a nie korytarz.

Jednym z najbardziej symbolicznych meczów, w których Fabinho zademonstrował pełnię swojego wpływu, był rewanżowy półfinał Ligi Mistrzów przeciwko FC Barcelonie w maju 2019 roku. Liverpool przystępował do tego spotkania po porażce 0:3 na Camp Nou, a każdy gol Barcelony na Anfield mógł zakończyć marzenia The Reds o finale. To był mecz, w którym jeden kontratak, jeden moment zawahania mógł przekreślić wszystko. W tym piekle napięcia i presji Fabinho był jak granitowa ściana.

Choć mecz zakończył się legendarnym zwycięstwem 4:0, które przeszło do historii jako jedna z największych remontad w dziejach futbolu, to defensywna praca Fabinho była jego cichym fundamentem. Brazylijczyk wygrał pojedynki fizyczne z Suárezem, ostro, ale mądrze wykonywał interwencje przeciwko Messiemu, odbierał piłki z chirurgiczną precyzją i kasował groźne akcje. Nie tylko rozgrywał wybitne spotkanie. Grał o życie drużyny. Jego mentalność wojownika i koncentracja pozwoliły Liverpoolowi utrzymać czyste konto i dokonać niemożliwego. To był mecz, w którym wielu graczy przechodziło do legendy – ale bez Fabinho, ta legenda mogła się nigdy nie narodzić.

Choć Fabinho kojarzony był przede wszystkim z destrukcją i ochroną defensywy, potrafił również dać drużynie coś ekstra z przodu – błysk, którego nikt się nie spodziewał. Najlepszym przykładem był jego fenomenalny gol przeciwko Manchesterowi City w listopadzie 2019 roku, w meczu, który miał ogromne znaczenie w walce o tytuł.

Anfield było rozgrzane do czerwoności, a City – jak zwykle – próbowało przejąć kontrolę nad środkiem pola. I wtedy, zaledwie w 6. minucie meczu, Fabinho przechwycił wybicie, podciągnął piłkę i huknął z ponad 25 metrów, posyłając pocisk w kierunku bramki Claudio Bravo.

Anfield eksplodowało. To trafienie dało Liverpoolowi impuls i pewność siebie, która niosła ich przez cały mecz – zakończony zwycięstwem 3:1. Ale ten gol był czymś więcej niż tylko pięknym trafieniem – był symbolem dominacji i odwagi, pokazem tego, że nawet najbardziej defensywny zawodnik potrafi w kluczowym momencie wziąć odpowiedzialność. Ten gol przeciwko City był jak deklaracja siły – ze mną w składzie nie zabierzecie Liverpoolowi tytułu.

Gdy latarnia zaczęła gasnąć – spadek formy Fabinho i jego konsekwencje

Każda epoka ma swój zmierzch. W przypadku Fabinho, spadek formy był boleśnie widoczny. Po latach gry na najwyższych obrotach, ciągłego biegania między liniami, fizycznych starć, przechwytów i wślizgów, jego ciało zaczęło wysyłać sygnały zmęczenia. W sezonie 2022/2023 dało się zauważyć, że brakuje mu dynamiki, refleksu i tego słynnego wyczucia czasu, które wcześniej pozwalało mu wyprzedzać myśli rywala.

Nie był już w stanie zamykać przestrzeni z tą samą szybkością, nie doskakiwał tak agresywnie, często spóźniał się z pressingiem lub łapał niepotrzebne kartki. Przeciwnicy coraz częściej atakowali właśnie przez środek, wyczuwając, że dawna twierdza w środku pola zaczyna się kruszyć.

Dla Liverpoolu, który lubił grać wysoką linią i intensywnym pressingiem, spadek formy Fabinho miał efekt domina. Obrona nie mogła grać tak wysoko, bo brakowało zabezpieczenia. Pomocnicy byli zmuszeni cofać się głębiej, skrzydłowi – wracać częściej. Gra stawała się mniej agresywna, mniej płynna, mniej typowa dla Kloppa. To był rozpad rdzenia drużyny, który wpływał na wszystko – od pressingu po rozgrywanie.

Fabinho przestał dominować w środku pola, a Liverpool, zamiast przewyższać rywali intensywnością, zaczął z nimi walczyć jak równy z równym – i często przegrywać. Bez „latarni” w środku burzy, zespół zaczął dryfować bez punktu oparcia.

Fabinho zapłacił cenę, jaką płacą ci, których uznaje się za niezastąpionych. Nie miał realnego zmiennika przez większość swojego pobytu na Anfield. Gdy był zmęczony, grał. Gdy był poobijany, grał. Gdy wracał po kontuzji – dość szybko wracał do pierwszego składu. Z czasem jego ciało zaczęło wysyłać ostrzeżenia – pierwsze spóźnione wślizgi, potem wolniejsze reakcje, aż wreszcie brak energii w najbardziej wymagających meczach.

To gorzka lekcja dla Liverpoolu, który w przyszłości musi dbać nie tylko o jakość pierwszego składu, ale też o głębię kadry, zwłaszcza na tak kluczowej pozycji jak „szóstka”. Brak rotacji, brak klasowego zmiennika, brak odpoczynku – to wszystko zajechało go fizycznie. Podobne ostrzeżenia wysyłało ciało Ryana Gravenbercha w drugiej połowie sezonu 2024/2025.

Wpływ „szóstki” na grę Manchesteru City i Chelsea

W nowoczesnym futbolu można mieć najlepszych kreatorów, najbardziej przebojowych skrzydłowych i bramkarza klasy światowej, ale bez solidnej „szóstki” piłkarska maszyna potrafi się brutalnie zaciąć. Przekonał się o tym Manchester City w sezonie 2024/2025, gdy Rodri zerwał więzadła krzyżowe i musiał pauzować przez większość rozgrywek. W jednej chwili zespół Guardioli stracił kontrolę nad środkiem pola, a drużyna, która rok wcześniej wyglądała jak dobrze naoliwiona maszyna, zaczęła rdzewieć. Obywatele przegrali sześć z ośmiu meczów ligowych rozegranych między listopadem a grudniem.

Bez Rodriego City wyglądało przeciętnie, traciło punkty w meczach, które wcześniej wygrywało z marszu. Nie było równowagi, nie było rytmu, nie było spokoju. To pokazuje, jak ważna jest rola defensywnego pomocnika w futbolu XXI wieku.

Rok wcześniej Rodri był nie tylko kluczowym ogniwem City, które sięgnęło po kolejne mistrzostwo Anglii, ale także jednym z architektów triumfu Hiszpanii na Euro 2024. Jego obecność dawała strukturę i swobodę wszystkim wokół – zarówno w reprezentacji, jak i klubie. W uznaniu dla jego wpływu na grę, Rodri otrzymał Złotą Piłkę. Chociaż dla wielu osób był to kontrowersyjny wybór, nie był oparty na sentymencie. To był manifest znaczenia defensywnego pomocnika w dzisiejszej piłce.

W drugiej połowie sezonu 2024/2025 Chelsea w końcu zaczęła przypominać zespół z ambicjami na Ligę Mistrzów – i nie był to przypadek, że ten wzrost formy zbiegł się z ustabilizowaniem i eksplozją potencjału Moisésa Caicedo. Ekwadorczyk, sprowadzony za gigantyczne pieniądze, długo szukał siebie na Stamford Bridge, ale gdy w końcu zaczął grać jak prawdziwa „szóstka” z topowego poziomu, wszystko wokół niego zaczęło się układać. Pressing Chelsea stał się spójniejszy, obrona bezpieczniejsza, a kreatywni gracze mieli więcej swobody, wiedząc, że mają za plecami zawodnika, który wyczyści błędy.

Z Caicedo w formie Chelsea zaczęła lepiej punktować, odrabiać straty do rywali i ostatecznie wskoczyła do Top 4, co jeszcze kilka miesięcy wcześniej wydawało się mało realne. To był przykład niemal podręcznikowy – gdy masz odpowiednią „szóstkę”, cały zespół zaczyna oddychać pełną piersią. W świecie, gdzie detale decydują o wszystkim, posiadanie zawodnika o profilu Caicedo to różnica między chaosem a harmonią.

Wejście w nowy sezon z Ryanem Gravenberchem jako nominalną „szóstką” to ruch, który pachnie hazardem. Holender potrafi imponować techniką, ma drybling, wizję i ciąg na bramkę, a w kilku meczach potrafił naprawdę błyszczeć. Jednak mimo przebłysków bardzo dobrej gry, nie daje pełnej gwarancji stabilności na pozycji defensywnego pomocnika. W poprzednim sezonie momentami brakowało mu odpowiedniego ustawienia, refleksu w asekuracji i zdolności do przewidywania akcji rywala. Bywało, że Liverpool tracił kontrolę nad środkiem pola, co miało realny wpływ na rezultaty. Gravenberch może dać wiele drużynie, ale trudno oczekiwać, że przez cały sezon będzie stanowił mur nie do przejścia i da pełne poczucie spokoju w newralgicznej strefie boiska.

Z kolei Wataru Endō, choć zyskał szacunek kibiców za serce, zaangażowanie i pokorę, to bardziej żołnierz niż generał. To niezły zmiennik – lojalny, solidny, gotowy wejść z ławki i dołożyć świeżość – ale nie zawodnik, wokół którego buduje się środek pola drużyny walczącej o tytuł Premier League. Ani Gravenberch, ani Endō nie gwarantują tego, co w przeszłości dawał Fabinho.

Brak zakupu klasowej „szóstki” może więc okazać się błędem kosztującym punkty i stabilność. Do końca okienka transferowego pozostało jeszcze sporo czasu, ale czy klub zdecyduje się kupić kogoś na pozycję defensywnego pomocnika, czy może to Holender będzie pełnił tę rolę?

Po odejściu Fabinho 

Sezon 2023/24 był dla Liverpoolu lekcją pokory. Choć w klubie pojawiły się nowe twarze w pomocy – Szoboszlai, Mac Allister, Gravenberch – żadna z nich nie była klasyczną „szóstką”. Próbowano rotować, kombinować, zamieniać rolami… ale każdy mecz bez prawdziwego „kotwicznego” pomocnika pokazywał to samo: brak balansu.

Ryan Gravenberch miał przebłyski – dynamikę, ciąg do przodu, fizyczność – ale to nie jest zawodnik, który naturalnie myśli jak „6”. Nie czyta gry jak Fabinho. Nie gwarantuje spokoju, na którym może oprzeć się cała linia. 

W nowoczesnym futbolu „szóstka” to dyrygent w kamizelce roboczej. Może nie zapewnia wielu asyst, może nie jest na językach ludzi, którzy po meczu zachwycają się efektownymi zagraniami – ale bez niego orkiestra gra bez rytmu.

Kto na pozycję „szóstki”?

Klub musi działać mądrze, by pozyskać gracza, który nie tylko zabezpieczy obronę, ale również wniesie jakość w budowaniu akcji. Adam Wharton, który przebojem wdarł się do składu Crystal Palace, wyrasta na jednego z najbardziej obiecujących defensywnych pomocników młodego pokolenia. To nie jest klasyczny „przecinak” – to zawodnik z bardzo dobrym wyczuciem przestrzeni, świetnym balansem między defensywą a rozgrywaniem, a przede wszystkim: chłodną głową. Mimo młodego wieku gra z dojrzałością i spokojem, które przywodzą na myśl Fabinho z jego najlepszych lat.

Wharton wyróżnia się również progresywnym podaniem, umiejętnością przyjęcia piłki pod presją i płynnym łączeniem formacji. Jego profil wpisuje się w filozofię gry Liverpoolu. Co więcej, to zawodnik, który nie potrzebuje sezonu na „adaptację” – już teraz prezentuje poziom, który pozwala grać na Anfield bez kompleksów.

Jeśli Liverpool chce regularnie toczyć batalie z największymi rywalami w Europie, transfer Whartona byłby dobrą inwestycją na teraz i w przyszłość. W czasach, gdy „szóstka” robi różnicę między chaosem a płynnością wymieszaną ze spokojem, warto postawić na zawodnika, który będzie kluczowym trybem w maszynie – zapewni spokój na tyłach i nada rytm całej drużynie. Gdyby Wharton trafił na Anfield, mógłby być nowym sercem środka pola, które pozwoli Liverpoolowi znów oddychać pełną piersią.

Liverpool potrzebuje nowej latarni

Po odejściu Fabinho w 2023 roku Liverpool wszedł w kolejny sezon bez wyraźnie wyznaczonej „szóstki”. Ryan Gravenberch, choć utalentowany, nie ma ani instynktu, ani zmysłu pozycyjnego typowego dla gracza tego formatu. Wataru Endō to zawodnik godny szacunku, ale bliżej mu do zadaniowca niż do lidera. Efekt? Narażanie drużyny na brak balansu, więcej pracy dla obrońców, Macca i Szobo wykonujący więcej pracy z tyłu niż z przodu, zespół wiele razy tracący inicjatywę w środku pola.

Dziś Liverpool musi sobie zadać ważne pytanie: kto po Fabinho? Klopp próbował wielu opcji, ale żadna nie dała tego, co dawał Brazylijczyk: pewności, przewidywania, stabilności. Jeśli klub ma regularnie walczyć o najważniejsze trofea, nie wystarczy kreatywność Mac Allistera, czy energia Szoboszlaia. Potrzebna jest nowa „latar¬nia” – ktoś, kto jak Brazylijczyk wprowadzi spokój do środka pola. 

Liverpool doświadczył, jak wygląda drużyna bez dobrej „szóstki”. I jak bardzo może urosnąć, gdy ktoś ten ciężar uniesie. Fabinho był jak niewidzialna ściana, o którą rozbijały się fale. Dziś nie ma tej ściany. Chociaż Gravenberch miał sporo dobrych momentów (zwłaszcza na początku ostatniego sezonu), przez środek pola Liverpoolu często przedostawały się „fale”, chaos oraz powstawały duże luki. Czas znów postawić latarnię w środku burzy.



Autor: Grzegorz Abramczyk
Data publikacji: 16.07.2025