Nauczmy się grać z Carrollem
Tak więc umknęła nam ostatnia szansa na zdobycie w tym sezonie trofeum, a nasze nadzieje zgasły po naprawdę nieciekawym spotkaniu z Bragą. Po rozbiciu Manchesteru United przed paroma tygodniami, wszyscy zastanawiamy się jakim cudem szósta drużyna Portugalii zdołała wyeliminować nas z Ligi Europy z taką łatwością.
Niestety, pełny debiut Andy'ego Carrolla nie okazał się iskrą, która zapoczątkowałaby wielki rewanż.
Zamiast tego - nie z jego winy - mecz stał się okazją dla zbyt wielu graczy do wybrania "łatwej" opcji i posyłania w stronę Anglika dalekich piłek.
Były zbyt długie, zbyt wysokie, powodowały, że Carroll znajdował się pod presją. Do tego dochodzi brak wykorzystania posiadania futbolówki i stwarzania groźnych sytuacji.
Wiem, że analizuję wszystko po fakcie, jednak prawdopodobnie lepsze byłoby dla niego pozostanie na ławce rezerwowych i wejście na boisko w trakcie spotkania.
Jednocześnie, z niedostępnym Suarezem i sposobem, w jaki Carroll uprzykrzał życie Bradze w pierwszym meczu, można zrozumieć pokusę wystawienia go w wyjściowej jedenastce.
Problem polega na tym, że porzuciliśmy ideę gry po ziemi i zaczęliśmy wrzucać piłkę w jego kierunku.
Biegał i walczył cały wieczór, ale nie przyniosło to korzyści dla niego ani dla zespołu.
Carroll to wielki talent i cieszę się, że możemy widzieć go na Anfield.
Jednak nowi koledzy muszą przyzwyczaić się do gry z nim, podobnie jak on. Należy pozbyć się tendencji do posyłania mu długich zagrań.
Jestem pewien, że Kenny Dalglish nie chciałby, aby jego piłkarze prezentowali taką postawę, a Carroll był wykorzystywany w ten sposób.
Zawodnicy muszą stłumić ten zwyczaj w zarodku i utrzymać styl gry, który pozwolił im zatrzymać United.
Z pełną powagą stwierdzam, że Braga zasłużyła na awans. Jednak tego wieczoru, kiedy fani dawali z siebie wszystko i starali się zmotywować The Reds, nasi piłkarze nie wykonali swojego zadania.
Liverpool skończył goły i wesoły. I poza Europą.
Podnieśmy się i wyprzedźmy Tottenham
Niezależnie od tego, jak rozczarowujące jest odpadnięcie z europejskich pucharów, nikt nie może sobie pozwolić na myślenie, że sezon się skończył.
Nie ta tym polega Liverpool Way.
Pepe Reina i Kenny Dalglish byli pierwszymi, którzy przyznali, że przed Liverpoolem wciąż stoi wyzwanie. Chodzi o zajęcie piątego miejsca w tabeli i powrót do Europy w przyszłorocznych rozgrywkach.
Tak, będzie to trudne, podobnie jak osiągnięcie jakiegokolwiek celu. To jednak wykonalne. I począwszy od meczu z Sunderlandem, musimy walczyć o cenne trzy punkty.
Sunderland zalicza przyzwoity sezon i ma kilku ciekawych graczy. Jeszcze nie tak dawno byli w tabeli wyżej od nas, a nie biorąc pod uwagę piłek plażowych, ich stadion nie jest najłatwiejszym obiektem do zdobycia.
Liverpool musi zebrać siły i z Suarezem oraz być może kilkoma innymi wracającymi zawodnikami, należy zaatakować i zbliżyć się do Tottenhamu.
Każdy Czerwony zazdrości Kogutom tak dobrej gry w Lidze Mistrzów. Niemniej jednak, jeśli da im to więcej spotkań do rozegrania (i miejmy nadzieję, więcej możliwości na stratę punktów u siebie), możemy ich dogonić.
Podnieśmy się i pokonajmy ich.
Cel transferowy? Nathan Dyer
Po euforii, która zapanowała gdy zakontraktowano Carrolla i Suareza, John Henry, który był obecny na trybunach w czasie spotkania z Bragą zdał sobie sprawę, że jeśli chcemy powrócić na właściwe tory, potrzebne są kolejne transfery.
Krzyczymy, prosząc o szybkość i szerokość. Nie tylko należy wskazać odpowiednie cele transferowe, trzeba też upewnić się, że uda się je spełnić. Jednym z piłkarzy, którzy przykuli moją uwagę jest grający w moim byłym klubie, Swansea, Nathan Dyer.
To Anglik, ma 23 lata, więc wciąż jest młody. Jednak co najważniejsze, ma odpowiednią szybkość, która pozwala mu na bieganie wzdłuż linii i wzbudzanie strachu u rywali. Innym ważnym czynnikiem są zdobywane przez niego bramki.
Linie defensywy nienawidzą dynamiki i bycia rozciąganymi. Jak dla mnie tego właśnie boleśnie nam brakuje.
Tommy Smith
Komentarze (0)