LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1125

„Red or Dead” – recenzje


W sierpniu ukazała się kolejna książką dotycząca największego menadżera w historii Liverpoolu – Billa Shankly’ego. Jej autorem jest znany i ceniony na Wyspach David Peace, z pod którego pióra wyszło między innymi „The Damned Utd”. „Red or Dead” to potężne, siedmiuset stronicowe dzieło, które wzbudziło pewne kontrowersje. Więcej możecie się Państwo dowiedzieć z recenzji, które mamy przyjemność zaprezentować.

***

Bill Shankly dostrzegał heroizm w bezwyględnej walce

Alex Ferguson zawsze mówił, że będzie pracował tak długo, jak długo będzie zdrowy. W czasie ostatnich świąt Bożego Narodzenia zmarła siostra jego żony. „Straciła najlepszą przyjaciółkę” – powiedział Ferguson. – „Jest teraz bardzo samotna i myślę, że muszę poświęcić jej swój czas”.

W powieści Davida Peace’a o Billu Shanklym, „Red or Dead”, główny bohater staje w obliczu tego samego konfliktu miedzy pokusą, jaką niesie ambicja a ludzką słabością

Poprzednia książka Peace’a, także osadzona w świecie piłki nożnej, „The Damned Utd”, oparta była na 44 dniach jakie Brian Clough spędził w Leeds United i cechowała się tym klaustrofobicznym klimatem, charakterystycznym dla psychologicznego thrillera. „Red or Dead” bierze w swe ramy 22 lata – od momentu, kiedy w 1959 roku Bill Shankly zostaje menadżerem Liverpoolu, przez niespodziewane odejście w 1974, aż po jego śmierć, która nastąpiła siedem lat później – a wszystko przedstawione zostało w bardzo epickim stylu.

Zaczyna się od trzech słów – „Powtórzenie. Powtórzenie. Powtórzenie.” – to zapowiada o czym jest historia i jak będzie opowiedziana.

Powtórzenie było charakterystyczne dla starożytnej epiki, ponieważ rekurencja znajomych fraz i fragmentów pomagała opowiadającemu historię ułożyć ją w odpowiedni sposób i zapamiętać. Osoby, które miały okazję przeczytać „The Damned Utd”, pamiętają, że Peace używał tam powtórzeń, jako pewnego rodzaju inkantacji. W „Red or Dead” wznosi to na kolejny poziom.

Użycie technik literackich charakterystycznych dla epiki nie znaczy, że jakaś opowieść stanie się prawdziwą opowieścią. Są w „Red or Dead” fragmenty takie jak ten: „Bill wziął pióro. Swoje czerwone pióro. Bill zaadresował kopertę. Bill odłożył swoje pióro. Bill wziął list. Bill złożył go. Bill włożył złożony list do koperty…”, kiedy powieść trzeszczy pod ciężarem użytych form. Jednak ich użycie stopniowo staje się proste i jasne.

Kiedy po raz pierwszy spotkacie się z takim sprawozdaniem z meczu: „W trzeciej minucie Ian St. John zdobywa bramkę. W pięćdziesiątej piątej minucie Roger Hunt zdobywa bramkę. W sześćdziesiątej piątej minucie Alan A’Court zdobywa bramkę...” – postarajcie się to odebrać jak życie w grze Championship Manager, opisane krótkimi wiadomościami. Ich nagromadzenie zacznie oddawać bezlitosny charakter zmagań głównego bohatera. Mecz po meczu, rok po roku, rytm powtórzeń oddaje natężenie obsesji.

Zgrzytliwy warkot

W krótkich, powtarzających się zdaniach Peace’a, słyszymy echo głosu Shankly’ego – wyrazisty, rytmiczny i zgrzytliwy warkot, który przywodzi na myśl groźbę gangstera, gorliwość nauczyciela albo grę komedianta.

Większość wypowiedzi głównego bohatera jest rekonstrukcją tego, co Shankly faktycznie powiedział w licznych książkach i wywiadach. Podczas pewnej rozmowy, nagranej w 1981 roku, zapytano Shankly’ego, dlaczego odszedł, mimo iż klub błagał go, by został. „Odszedłem z Liverpoolu, ponieważ byłem menadżerem Liverpoolu. Byłem menadżerem, kiedy odszedłem. Miałem z tego satysfakcję. Wcale się tym nie rozkoszowałem. Ale wygrałem. Więc odszedłem, kiedy zdobyłem Everest. Odszedłem, ponieważ byłem usatysfakcjonowany tym, że coś udowodniłem. Że byłem menadżerem wielkiego klubu. Jeśli chciałem kupić jakiegoś piłkarza, albo jakiemuś piłkarzowi coś dać, nie było dyskusji. Zawsze wychodziło na moje”.

Shankly widział, że sporu nie da się nigdy naprawdę wygrać, ponieważ nie ma on końca. Nie chodzi o szczyt, ale wspinaczkę. Albert Camus pisał o Syzyfie, który za karę miał spędzić wieczność wtaczając na szczyt góry głaz, który zawsze wymyka mu się z rąk i stacza z powrotem w dół: „Już sama walka o wejście na szczyt wystarcza, by wypełnić serce człowieka. Możemy sobie wyobrazić, że Syzyf był szczęśliwy”.

Co w takim razie dzieje się, gdy zabraknie tej walki?

Życie na emeryturze

To zagadnienie jest opisywane w drugiej części, po rezygnacji Shankly’ego. Narracja dalej jest prowadzona w tym samym rytmie powtórzeń, jednak teraz epicki styl boleśnie kontrastuje z przygniatającą powolnością życia na emeryturze. Wcześniej cztery strony wypełnione były meczami, golami i tysiącami ludzi śpiewających: „Liverpool, Li-ver-pool!”. Teraz przez cztery strony Shankly myje samochód.

Widzieliśmy go wraz z ekipą strzygącego boisko w Melwood w dniach, kiedy dopiero budowano imperium; teraz widzimy go samotnie strzygącego swój mały trawnik. W tym momencie jego walką stało się pogodzenie się z życiem na emeryturze.

Jako menadżer Shankly przekonywał dobrych piłkarzy, że są piłkarzami wspaniałymi. Miał dar wizjonera, który potrafił znaleźć coś wyjatkowego w zwykłych rzeczach. Pod koniec powieści włoska ekipa telewizyjna przeprowadza z Shanklym wywiad obok Anfield. Otoczenie jest zaniedbane. „Wiatr pędzi gazety i opakowania po chipsach poprzez chodnik. Ponad rozbitym szkłem, ponad psim gównem. I człowiek z Rzymu powiedział: To miasto wygląda jak cmentarz…”.

Shankly: „Nie przeczę rzeczom, które widziałeś. Nie przeczę rzeczom, które słyszałeś. Nie, nie. Ale ludzie słyszą to, co chcą usłyszeć, ludzie widzą to, co chcą zobaczyć. Są jednak rzeczy, których pewni ludzie nie mogą zobaczyć, rzeczy, których pewni ludzie nigdy nie zobaczą. Rzeczy, których pewni ludzie nie chcą widzieć. Rzeczy ukryte dla pewnych ludzi, rzeczy niewidzialne dla pewnych ludzi. Dlatego tam, gdzie ty widzisz puste fabryki i ludzi na kolanach, ja ciągle widzę piękne miasto i wspaniałych ludzi…”.

Sprzeczności

Shankly’emu Peace’a brakuje mitologizowania swojej postaci – ma swoje wady, można znaleźć też sprzeczności. Mimo to ukazuje się jako bohaterska postać. „Red or Dead” jest zarówno potężną analizą charakteru, kompendium wiedzy, jak i wskrzeszeniem wyjątkowego czasu w historii miejscowego ludu.

Ken Early, The Irish Times

***

„Red or Dead” Davida Peace’a

Przed Anfield stoi figura Billa Shankly’ego z napisem: „Sprawił, że ludzie byli szczęśliwi”.

„Red or Dead” Davida Peace’a to próba stworzenia kolejnego pomnika ku czci menadżera, który zamienił Liverpool Football Club z prowincjonalnego zaścianka w jedną z największych europejskich instytucji sportowych.

Z pewnością jest to dzieło monumentalne. Na ponad 700 stronach opisane jest życie Szkota – od momentu, kiedy w 1959 roku skontaktowała się z nim rada nadzorcza Liverpoolu, aż po jego śmierć w 1981.

To druga powieść Peace’a, która związana jest z futbolem. Pierwsza, „The Damned Utd”, to niezła porcja prozy umieszczona w piłkarskim świecie. Sama gra jest w niej jednak czymś dodatkowym, ponieważ historia Briana Clougha i 44 dni, które przeżył jako menadżer Leeds United, skupia się raczej na obsesji, chorobie psychicznej i alkoholizmie, niż na kopaniu piłki. Można ją nazwać książką o piłce nożnej w takim samym stopniu, jak „Lśnienie” Stephena Kinga można nazwać podręcznikiem do zarządzania hotelem.

Niestety, futbol nie jest czymś dodatkowym w „Red or Dead”. Akapit za akapitem, lunatycznym krokiem autor prowadzi czytelnika przez rezutaty meczów z obsesyjną rozkoszą.

„We wrześniu 1960, Liverpool Football Club pokonuje Scunthorpe United i pokonuje Leyton Orient. W październiku 1960 Liverpool Football Club pokonuje Derby County i pokonuje Lincoln City. I remisuje z Portsmouth Football Club. Pokonuje Huddersfield Town i remisuje z Sunderland Football Club. Ale w listopadzie 1960 Liverpool Football Club pokonuje Plymouth Argyle. Pokonuje Norwich City i pokonuje Charlton Athletic”.

Styl, który tak świetnie służył Peace’owi w „Red Riding Quartet”, „GB84” i „The Damned Utd”, zacina się w zbyt wielu miejscach „Red or Dead”. Często duże partie tekstu trzeba czytać pobieżnie. I wielka szkoda, ponieważ Peace jest zbyt dobrym pisarzem, by siłą wprowadzać literaturę w ślepą uliczkę. W jednym paragrafie, liczącym 101 słów, fraza „Liverpool Football Club” powtarza się osiem razy. Zabieg ten, użyty rozsądnie, działa hipnotycznie. Nadużyty, wprowadza w trans.

Również główny bohater powieści jest źle przedstawiony. Clough pasuje do pełnego powtórzeń, przepełnionego emocjami stylu Peace’a. Paranoja i złość kipiały pod łagodną powłoką z czasów jego młodości i pokazały swe oblicze publice w późniejszych latach. Obłąkana, zachowująca się irracjonalnie postać, stworzona przez Peace'a była rozpoznawalna dla czytelnika.

Shankly ma wiele wspólnego z Cloughem. Obaj byli charyzmatycznymi socjalistami, demagogami i komediantami. Ale Clough – przezywany Old Big ’Ead – mógł także emanować nieprzyjemną arogancją. Z kolei Szkot miał o wiele jaśniejszą osobowość. Jego bardziej wyszukane stwierdzenia naszpikowane były autoparodią. Shankly doskonale zdawał sobie sprawę z własnej absurdalności. Jego życie bardziej przypominało musical niż dramat psychologiczny.

Jest wiele dobrych rzeczy w „Red or Dead”. Peace trafnie uchwycił piłkarski darwinizm charakteryzujący Liverpool Shankly’ego. Piłkarze traktowani są jak faworyzowani synowie, kiedy mają odpowiedni wkład w zespół i wyrzucani niczym śmieci, z niespodziewaną brutalnością, kiedy nie grają na odpowiednim poziomie. Ian St. John zrozumiał co się dzieje podczas Bożego Narodzenia, kiedy nie dostał jednego z wielkich, utuczonych indyków, lecz skierowano go tam, gdzie czekały kościste ptaki, przygotowane dla zespołu rezerw. „Maleńka ptaszyna” sygnalizowała godzinę śmierci kariery liczącej 424 mecze i 117 bramek. Wymiana zdań między menadżerem i piłkarzem, kiedy St. John opowiada całą historię jest bardzo wyrazista i poruszająca.

W takich fragmentach doskonałość stylu Peace’a wprost bije ze stron książki. „Red or Dead” jest pełna takich przejawów dźwięcznej wirtuozerii. Ale w nich, powtarzanie jest ograniczone do minimum i dzięki temu głos bohaterów jest w stanie przebić się przez hałaśliwą ścianę repetycji.

Tragedia Shankly’ego wiąże się z wyolbrzymionym ego, ale nie jest szekspirowska. Staje się on ofiarą tego samego, bezdusznego traktowania przez klub, jakim kierował się w przypadku wielu młodych ludzi, którzy byli mu podlegli. U Peace’a Shankly słyszy dźwięk telefonu sygnalizujący rozmowę z Anfield, która nigdy się nie odbyła, w taki sam sposób, jak Clough słyszy szepty na każdym rogu ulic Leeds. Prawdziwy Shankly był skonsternowany tym, że ignorował go były klub, jednak nie zmienił się. Właśnie tego człowieka nie udało się uchwycić w „Red or Dead”.

Peace starał się rozciągnąć całą historię do homerowskich rozmiarów i zrobić z niej coś podobnego do katastrofy Króla Leara. Jednak gdzieś po drodze, zgubił głos człowieka, który zelektryzował miasto. Rezultaty i trofea były najmniej istotnymi elementami, które związały Szkota z Liverpoolem i jego mieszkańcami. Dzieło Peace’a ma wadę. Na końcu powieści ciągle nie jest jasne, dlaczego Shankly sprawił, że ludzie byli szczęśliwi.

Tony Evans, The Times

W najbliższym czasie przedstawimy Państwu obszerny wywiad z autorem „Red or Dead” oraz fragmenty książki.


Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (2)

RedWizard 22.10.2013 20:06 #
po polsku ??
One 22.10.2013 22:13 #
Miałem okazję posłuchać audiobooka na bbc, przyznam, robi duże wrażenie.

Pozostałe aktualności

Jaros z Pucharem Austrii  (1)
02.05.2024 13:27, Ad9am_, liverpoolfc.com
Wieść, na którą John W. Henry czeka od lat  (4)
02.05.2024 10:54, Bartolino, Liverpool Echo
Koniec sezonu dla Bobby'ego Clarka  (0)
01.05.2024 19:11, Margro1399, liverpool Echo
Achterberg po 15 latach opuści klub  (16)
01.05.2024 13:54, AirCanada, The Athletic
Carra: Każdy będzie miał ciężko po Kloppie  (0)
01.05.2024 13:17, AirCanada, Liverpool Echo