LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1051

Podsumowanie meczu


Czarna niedziela dla wszystkich fanów Tottenhamu ma swoją dokładną datę – 15 grudnia. Tego dnia na White Hart Lane szable skrzyżowało dwóch pretendentów do zajęcia miejsca premiowanego grą w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów – miejscowe Koguty oraz Liverpool. Gospodarze zostali wręcz upodleni tracąc 5 bramek, nie strzelając żadnej. A jak się miało okazać następnego dnia, stracili również trenera.

Przez wiele długich lat każdy fan Liverpoolu musiał mierzyć swą miłość do ukochanego klubu przez zastępy niepowodzeń. Rokrocznie serce podszeptywało, że nadejdzie ten długo wyczekiwany dzień chluby. Trzeba jednak przyznać, że nic na świecie nie ma takich czynników zespalających, jak czysta, niczym niezachwiana wiara. Przy długotrwałym braku światła przetrwa tylko najsilniejszy kwiat – jeśli wiecie, co mam na myśli.

Utożsamianie się z drużyną „graweruje” w świadomości zapalonego kibica niepowtarzalną więź. Piłka nożna staje się wówczas nie tylko odskocznią, ale też sposobem wyrazu, wtapia się w nasze ego. Toteż łatwo możemy się domyśleć, co też teraz czują fani Tottenhamu. Tylko niestrudzony masochista chciałby się znaleźć w chwili obecnej w ich skórze.

Piłkarze Villasa-Boasa nie oddali choćby jednego celnego strzału na bramkę Mignoleta. Jest to wręcz niepojęte. Dlatego z posadą pożegnał się Portugalski szkoleniowiec, w trybie natychmiastowym odstrzelony (tym razem już celnie) przez właściciela klubu, Daniela Levy’ego.

Nastał upragniony, choć krótkotrwały dzień chluby, o którym wcześniej wspominałem. Uczucie triumfu, satysfakcji, uczucie krystalizującej się powoli faktycznej, nie tylko potencjalnej siły, przepełniała wszystkie komórki fanów Czerwonych. Na weekend nie tylko prężyliśmy muskuły, ale zrobiliśmy z nich fantastyczny użytek. Aczkolwiek minęła wspaniała niedziela, minął poniedziałek. Przed nami kolejne mecze, a po ostatnich wybrykach podopiecznych Brendana Rodgersa każdy przeciwnik będzie przejawiał w stosunku do nas zdwojoną czujność. Dosyć więc chełpienia się i upajania rozkoszą wiktorii nad londyńczykami! Trzeba więc spiąć nierozerwalną klamrą temat jednostronnej batalii na White Hart Lane i wrócić do niej po sezonie.

Tylko pozwólcie mi jeszcze przez moment, jeden malutki… nasycić się… tym pogromem…

Spotkanie te daje podwaliny do zabawy w istną kazuistykę słowną, by w coraz to piękniej opisywać przebieg wydarzeń na boisku.

Gdy Steven Gerrard schodził przedwcześnie do szatni z grymasem bólu wymalowanym na twarzy, trzymając się złowrogo za udo, z niedowierzaniem kręciłem głową. Świat jest przewrotny, czyż nie? Jeszcze parę tygodni wcześniej byłem wściekły na postawę kapitana, a wtedy, podczas meczu z West Hamem widmo utraty naszej legendy przyprawiała mnie o srogi niepokój.

Przed nami najtrudniejszy miesiąc zmagań angielskiej ekstraklasy, który tradycyjnie staje się preludium do późniejszej walki o mistrzowskie medale. A w Liverpoolskim szpitalu przed świętami coraz więcej pacjentów.

I tak jak grom z jasnego nieba tracimy na cały grudzień Gerro, a już zacierają na nas, the Reds, ręce ekipy Tottenhamu, the Citizens i Chelsea dowodzona przez Mourinho. Niezdolny do gry jest Sturridge, przez co nasze możliwości ofensywne drastycznie są uszczuplone. Wciąż kontuzjowany pozostaje José Enrique, a forma Aly’ego Cissokho budzi uzasadnione wątpliwości co do tego, czy znalazłby sobie pewne miejsce w składzie jakiejkolwiek drużyny z zaplecza Premier League.

Byłem jednym z tych, którzy remis traktowaliby jako sukces. Tym bardziej, że z areny niedzielnych zmagań od sześciu długich lat przywoziliśmy do Liverpoolu jedynie bagaż rozczarowań.

W drużynie gości zabrakło pożądanego na Anfield rekonwalescenta Christiana Eriksena i środkowego defensora Jana Vertonghena. Ale co z tego, skoro na ławce rezerwowych z powodu przepychu bogactwa panującego w podstawowym składzie, zasiedli Erik Lamela, Lewis Holtby, Andros Townsend, Jermain Defoe oraz Gylfi Sigurðsson. Czyli pięciu skrajnie ofensywnych piłkarzy!

Jak sprawa składu wyglądała w obozie gości? Na lewej obronie „niech to licho” Jon Flanagan. Wielu przed meczem snuło katastroficzne wizje dotyczące jego indywidualnych starć ze Strusiem Pędziwiatrem vel Aaronem Lennonem. Rzeczywiście, były sytuacje, gdzie niski wzrostem skrzydłowy wykorzystywał wolne połacie murawy i obiegał bezradnego wychowanka akademii w Kirkby, lecz były to sytuacje sporadyczne. Flanno obronił w niedzielę piłkarski licencjat, piłkarską magisterkę, a cudowną bramką zaskarbił sobie u kibiców tytuł honoris causa.

Na środku pomocy grał ktoś podobny do dawnego Lucasa, Joe „dlaczego nie ma tu Gerrarda” Allen oraz Jordan „dlaczego tutaj też nie ma Gerrarda” Henderson. Wieszczono, że środek pola oddamy szybciej i równie bezboleśnie jak Czesi swą stolicę Hitlerowi. Jak to się te przypuszczenia miały do rzeczywistości? Nijak. Na boisko wybiegł przyzwoity Lucas oraz „Moniuszko” Allen i „tutaj też Moniuszko” Henderson, którzy dyrygowali nie tylko poczynaniami własnej ekipy, ale również poustawiali po kątach niemiłosiernie fałszujących przeciwników.

Na skrzydle zaś hasał Raheem Sterling. Oglądając parę godzin wcześniej w akcji Manchester United, widziałem w młodym Januzaju naszego krnąbrnego Raheema z zeszłego sezonu. Gracz Czerwonych Diabłów co rusz pokazuje, że jest niezwykle przebojowym, nieszablonowym oraz pozbawionym kompleksów młokosem, który za nic ma towarzystwo wiele starszych i o stokroć bardziej doświadczonych przeciwników. Pomyślałem wtedy, że teraz, kiedy mamy Victora „hulaj duszę” Mosesa, taki paradoksalnie „stary” Sterling byłby nam potrzebny jak zmęczonemu wygodne legowisko. I tak też się stało! Naturalizowany Anglik brylował na skrzydle. Kyle Naughton po kwadransie gry modlił się, by jak najprędzej udać się pod prysznic, ażeby nie dostać oczopląsu od gonienia wzrokiem za czarnoskórym skrzydłowym Liverpoolu.

Z przodu był zaś ten, który znów przed meczem podzielił fanów z Czerwonej części Merseyside.

Japończycy panicznie boją się Godzilli, zaś obrońcy na Wyspach Luisa Suáreza. Trzeciego kapitana Liverpoolu.

Decyzja o wręczeniu opaski kapitańskiej Urugwajczykowi wzbudziła spore kontrowersje i przywołała na świecznik jego zachowanie z minionego lata, gdzie wielu słusznie podawało w wątpliwość jego lojalność wobec macierzystego klubu. Przeciwnicy i zwolennicy tej decyzji mają swoje fundamentalne racje, których nie sposób jednoznacznie podważyć.

Pragmatyzm Rodgersa się opłacił. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na stratę przez nieodpowiedzialne zachowanie El Pistolero, czego hamulcowym miała się stać opaska na prawym ramieniu. To on prowadzi przez wichry i burze od wielu spotkań swych kolegów. Więc to on ma też ich wyprowadzić z tunelu przed meczem i po poprowadzić po trzy punkty – zdawał się knować Brendan.

Jak było? Dwie bramki i trzy asysty na koncie Luisa, w dodatku czerwona kartka którą obejrzał Paulinho po bezmyślnym faulu w 63. minucie gry.

Od pierwszego gwizdka Jona Mossa i z każdą upływającą minutą okręt dowodzony przez André Villasa-Boasa nabierał coraz więcej wody. Goście więc bezczelnie przystąpili do „abordażu”, by ograbić Londyńczyków z pozostałych w strzępach resztek godności.

Nasi ruszyli z animuszem na swych oponentów, pełni werwy i zawziętości. W pierwszych minutach gry bardzo skrupulatny (co nie jest synonimem w piłkarskich realiach słowa „dobry”) sędzia mógł odgwizdać dwa rzuty karne – za domniemany faul Flannagana na Paulinho po rzucie wolnym z bocznego sektora boiska, oraz za podcięcie Suáreza przy próbie oddania strzału. W tej drugiej sytuacji było ewidentne przewinienie , wszakże miało ono miejsce moim zdaniem tuż przed polem karnym.

Następnie prawą flankę systematycznie „orał” rajdami Sterling. Jego akcje siały spustoszenie i obrońcy Kogutów nie potrafili skutecznie zablokować nastolatkowi z numerem 31 na plecach „wylotówki” w pole karne Llorisa.

18 minuta meczu. Ochrzczony nowym przydomkiem lider klasyfikacji strzelców Premier League, tudzież „El Capitanero”, cofnął się w głąb boiska, by wziąć czynny udział w rozprowadzeniu akcji. Dostrzegł wychodzącego między obrońców Jordana Hendersona i posłał mu prostopadłą piłkę, którą jednak zdołał przeciąć ofiarny wślizgiem Michael Dawson. Waleczny Henderson zachował trzeźwość umysłu i dobiegł do bezpańskiej futbolówki, momentalnie kierując ją pod nogi rozpędzonej Czerwonej „7”. Luis wpadł w pole karne, „nawinął” rozpaczliwie interweniującego Kyle’a Walkera i spokojnym mierzonym strzałem otworzył wynik spotkania. Lepszego początku nie można było sobie wyobrazić!

Cztery minuty później Urugwajczyk ponownie znajduje się w doskonałej sytuacji, lecz tym razem szczęście uśmiechnęło się do francuskiego bramkarza ekipy Spurs. Zabrakło milimetrów, by piłka przeszła pomiędzy nogami popularnego Hugo.

28 minuta. Luis wpada w „szesnastkę”, jest przy linii końcowej. Dostrzega ustawionego przed polem karnym Coutinho i świetnie, „mięciutko” podaje do Brazylijczyka. Niestety, Philippe nieczysto uderza futbolówkę. Ale zaraz zaraz, po koźle piłka nabiera niebezpiecznej paraboli… Poprzeczka! Ależ było blisko! Jeszcze nie koniec, jeszcze Liverpool w posiadaniu piłki. Johnson! Co za petarda! Oddał strzał z 25 metrów minimalnie obok bramki! W polu karnym Kogutów było tak gorąco, że spokojnie jajecznice udałoby się tam zrobić bez jakiegokolwiek osprzętu kuchennego.

Chwilę później boisko musi opuścić z powodu urazu defensywny pomocnik Sandro. W jego miejsce zameldował się na placu gry Lewis Holtby i zaledwie kilkadziesiąt sekund później stanął przed dobrą okazją na wyrównanie, z tym że jego strzał przeleciał w bezpiecznej odległości obok słupka Simona Mignoleta.

Pięć minut do zakończenia pierwszej odsłony meczu. Sterling fenomenalnie przenosi ciężar gry na drugą stronę do Coutinho. Ten z pierwszej piłki uruchamia Hendersona, który urywa się Capoue! Hendo jest sam na sam z Llorisem! Prosto w bramkarza! Ale jeszcze Suárez nadbiega i próbuje przelobować zarówno bramkarza jak i defensorów! Ponownie górą golkiper gospodarzy, nieprawdopodobne! Jeszcze Henderson z woleja!! Gooooooooooooooooooool! Coś niebywałego! Sektor gości oszalał, Henderson oszalał! W pełni zasłużone 0:2!

Mimo pełnej kontroli boiskowych wydarzeń przez przyjezdnych, the Reds doprowadzili do sytuacji kuriozum. Mignolet źle przyjął piłkę i atakowany przez Roberto Soladado stracił równowagę. Hiszpan pewnie umieścił piłkę w siatce, jednak arbiter dopatrzył się faulu na belgijskim internacjonale. Śmiem twierdzić, że były napastnik Sevilli nie przekroczył przepisów.

Przerwa. Za wszelką cenę nie można dopuścić Tottenhamu do głosu. Trzeba ich ostatecznie stłamsić, bowiem tego dnia jesteśmy od nich klasę lepsi – zdawał się myśleć każdy sympatyzujący z drużyną z miasta Beatlesów.

Z biegiem czasu dowiedzieliśmy się, że nie o tylko o jedną klasę byliśmy tego dnia lepsi.

Drugie trzy kwadranse rozpoczęły się umiarkowanie obiecująco dla graczy w białych strojach. Przed szansą na gola stanął aktywny Soldado, jednak jego potężne uderzenie poszybowało nad poprzeczką.

Momentalnie wszystko wraca do normy, a po drużynie, która w czwartek pokonała 4:1 Anży Machaczkałę pozostały wyłącznie zgliszcza. Sterling delikatnie wrzuca w pole karne, tam jest Sakho, metr od bramki! Słupek!! Dobitka Škrtela poleciała hen wysoko.

63. minuta – Paulinho prawidłowo wyrzucony z boiska.

W 75. minucie byliśmy świadkami akcji, która jest do teraz na ustach wszystkich. Co tu dużo pisać, tym powinno się napawać wzrok!

Od tej chwili kanonada Liverpoolu trwała w najlepsze. André Villas-Boas był zdruzgotany, jego piłkarze rozbici, zaś tak uśmiechniętego Kenny’ego Dalglisha chciałoby się oglądać na każdym spotkaniu Czerwonych.

84. minuta. Tysiąc podań podopiecznych Rodgersa zwieńczone dobrym prostopadłym podaniem zmiennika Luisa Alberto do swojego imiennika z linii napadu. Precyzyjna podcinka i jest już 0:4. De-wa-sta-cja.

Dobił konającego oponenta w ostatniej minucie doskonały, podobnie jak reszta drużyny Sterling, po ładnym prostopadłym zagraniu Suáreza i wykorzystaniu moment później okazji sam na sam z Llorisem.

Ten mecz przejdzie do historii. Byleby nie zaprzepaścić tego, co zyskaliśmy w niedzielę w Londynie. To nie tylko trzy punkty i prawie pół tuzina wbitych bramek. To nasza drabina Jakubowa, dzięki której powinniśmy piąć się nieustannie w górę. Byśmy mogli dalej wierzyć.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (1)

fellipe1892 18.12.2013 16:11 #
dzięki za lekturę, świetne 'pióro'

Pozostałe aktualności

Wczorajszy trening - wideo  (0)
03.05.2024 20:18, Piotrek, liverpoolfc.com
Klopp: Nie ma już żadnej presji  (6)
03.05.2024 16:17, Bartolino, liverpoolfc.com
Statystyki przed meczem z Tottenhamem  (0)
03.05.2024 12:21, Fsobczynski, liverpoolfc.com
Van Dijk może nie zagrać z Tottenhamem  (24)
03.05.2024 11:35, Bajer_LFC98, liverpoolfc.com
Zdjęcia z czwartkowego treningu The Reds  (0)
03.05.2024 10:27, Bartolino, liverpoolfc.com
Liverpool wraca do Ligi Mistrzów  (8)
02.05.2024 23:39, BarryAllen, liverpoolfc.com