LIV
Liverpool
Premier League
20.10.2024
17:30
CHE
Chelsea
 
Osób online 1541

Analiza meczu z City wg Pearce'a


Zwycięstwo! City wraca do domu na tarczy! James Pearce obszernie analizuje przebieg meczu z liderem Premier League oraz sytuację drużyny po odejściu Philippe Coutinho.

Po klasycznej już, wylewnej celebracji zwycięstwa, Jürgen Klopp z szerokim uśmiechem pomknął w kierunku tunelu prowadzącego do szatni, rytmicznie uderzając się w pierś przyozdobioną herbem Liverpoolu. Triumf nad doskonale spisującym się w tym sezonie liderem był dobitną deklaracją ambicji klubu z Mereseyside. Cios zadany przez The Reds być może nie powalił zespołu z Manchesteru na łopatki, lecz niewątpliwie zwiększył szanse Liverpoolu na zakończenie rozgrywek w pierwszej czwórce.

Zwycięstwo nad faworytem do tytułu mistrzowskiego nie było jednak kwestią wyłącznie sportową – miało ono udowodnić, że klub może się w dalszym ciągu liczyć w piłkarskim świecie po sprzedaży Philippe Coutinho. Dzięki niemu wiemy, że odrodzenie ekipy z Anfield nie było uzależnione od obecności w zespole jednej gwiazdy, a pozbycie się brazylijskiego magika nie musi stanowić zagrożenia dla mocarstwowych planów Liverpoolu. Mecz z City to obietnica na przyszły sezon, ostrzeżenie dla Pepa Guardioli i wszystkich tych, którzy mogliby poczuć się zbyt pewnie w dążeniu do triumfu w Premier League – Liverpool jest siłą, z którą należy się liczyć.

Poza tym, The Reds nie zapomnieli jeszcze o upokarzającej porażce z Manchesterem City w pierwszej połowie sezonu. Wczorajszy mecz po prostu trzeba było wygrać, by zrewanżować się liderowi. Piłkarzom Guardioli należało utrzeć nosa. Dzisiaj możemy stwierdzić, że wszystkie elementy planu meczowego zostały zrealizowane, a samo spotkanie na długo utkwi w pamięci wszystkich kibiców. Oto był spektakl zrealizowany zgodnie z autorskim przepisem na futbol Jürgena Kloppa. Atmosfera na Anfield była wspaniała, a zasiadający na trybunach fani głośno i radośnie dopingowali The Reds. Gra drużyny tętniła życiem, energią, głodem zwycięstwa i ambicją. Bezustanny ‘gegenpressing’ i śmiała gra w ataku, bez respektu dla dorobku najlepszej obecnie drużyny w kraju zrobiły swoje.

Straciliśmy niezwykle utalentowanego zawodnika w osobie Coutinho. To nie ulega wątpliwości. Sprzedaż gwiazdora była ryzykowną zagrywką, ale Klopp od zawsze stawiał na kolektyw. Zatrzymywanie Brazylijczyka na siłę mogłoby zepsuć atmosferę w szatni i w efekcie obniżyć efektywność zespołu na murawie. Należało więc przejść do „planu B”.

Alex Oxlade-Chamberlain przed meczem wypowiadał się w mediach o wielkiej odpowiedzialności, jaką zawodnicy muszą wziąć na swoje barki, by zastąpić asa zespołu. Angielski pomocnik, sprowadzony na Anfield za 35 milionów funtów stanął na wysokości zadania. Jego występu nie powstydziłby się żaden światowej klasy rozgrywający. W pierwszej fazie meczu Ox otworzył wynik spotkania, a jakiś czas później wypracował sytuację strzelecką dla Roberto Firmino. Do ostatniej minuty Anglik dezorganizował grę Manchesteru City. Zaliczył doskonały występ.

Leroy Sane wyrównał wynik po błędach zawodników Liveproolu w obronie, ale The Reds szybko się otrząsnęli i w drugiej połowie meczu zaliczyli nieziemską serię trzech bramek strzelonych na przestrzeni zaledwie dziewięciu minut. Nasza „Fantastyczna Czwórka” się rozpadła, ale pozostałe po niej trio w dalszym ciągu potrafi zachwycić swoimi umiejętnościami. Firmino, Mané i Salah w spotkaniu z City strzelili po jednej bramce.

Liverpool nie były jednak sobą, gdyby z pozycji drużyny w pełni kontrolującej przebieg spotkania nie stracił nagle koncentracji i nie przeistoczył się w grupkę spanikowanych chłopców. Gospodarze dali sobie strzelić dwie bramki pod koniec drugiej połowy spotkania. Grającego w bramce Kariusa pokonali Bernardo Silva i Ilkay Gundogan. Nie można dopuszczać do takich sytuacji! Emocje, jakie zafundowali nam The Reds na pewno nie były zdrowe dla serc kibiców Liverpoolu. Na szczęście drużynie udało się zachować prowadzenie i zwyciężyć. Co ważne, przeskoczyliśmy Chelsea w tabeli i zrównaliśmy się punktami z Manchesterem United (choć ten ma jeszcze dzisiaj szansę odskoczyć na trzy punkty, jeśli zwycięży ze Stoke – przyp. red.). Wynik nie odzwierciedlał do końca przebiegu spotkania, bo City nie powinno było strzelić tych dwóch ostatnich goli, ale najważniejsze są trzy oczka i fakt, iż Czerwoni przedłużyli serię bez porażki do 18 meczów.

Gospodarze od pierwszej minuty wczorajszego spotkania grali na najwyższych obrotach. Wysoko ustawiona linia defensywy Manchesteru City ułatwiła nieco zadanie Liverpoolowi. Szybkość Mané i Salaha pozwoliły The Reds co i rusz przedzierać się przez formację obronną gości. Już w dziewiątej minucie Alex Oxlade-Chamberlain zdobył pierwszą bramkę. Pomocnik przejął piłkę mniej więcej 40 metrów od bramki drużyny przyjezdnej i z impetem ruszył w kierunku pola karnego. Bez zastanowienia, agresywnie minął próbującego zastawić mu drogę Fernandinho i oddał szybki strzał w długi róg. Piłka odkręcała się nieznacznie w kierunku dalszego słupka, co sprawiło, że Ederson nie miał szans jej dosięgnąć. Futbolówka minęła linię bramkową tuż przy słupku, a trybuny stadionu Anfield eksplodowały radością.

Energia płynąca niepowstrzymaną falą od kibiców była pożywką dla zawodników Liverpoolu. Trybuny zagrzmiały, gdy Emre Can wślizgiem odebrał piłkę Raheemowi Sterlingowi. Młody Anglik nie miał łatwego dnia. Był to dla niego kolejny wybitnie nieprzyjemny powrót na stare śmieci. Wspaniale spisał się w meczu Andy Robertson. To w dużej mierze dzięki niemu Sterling nie miał nic do gadania. Były zawodnik The Reds został w końcu zdjęty z boiska i zastąpiony Bernardo Silvą. Jego zmianie towarzyszyły przenikliwe gwizdy ze strony trybun.

Tercet pomocników Liverpoolu – Gini Wijnaldum, Emre Can i Alex Oxlade-Chamberlain – zdominował środek pola. Piłkarze z Merseyside zachowali idealną równowagę pomiędzy zadaniami w defensywie i wspomaganiem akcji w ataku. Oczekiwanie na pojawienie się Naby’ego Keïty może nie być tak bolesne, jak mogło się do tej pory wydawać.

The Reds powinni byli powiększyć prowadzenie jeszcze przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę. Mo Salah kompletnie się jednak pogubił i po jego strzale lewą nogą piłka minęła bramkę. Firmino nie trafił z kolei po dośrodkowaniu Oxa. Niestety dało to szansę gościom na pozbieranie się i zwiększenie tempa gry. Wpływ na spotkanie Kevina de Bruyne rósł z minuty na minutę. Jego świetne dośrodkowanie o centymetry minęło wyciągniętą nogę Sergio Aguero. Potem strzelał Sane, lecz jego uderzenie odbiło się od pleców Dejana Lovrena.

Liverpool został zepchnięty do defensywy. Cztery minuty przed końcem pierwszej połowy linia obrony The Reds, w której niestety zabrakło Virgila van Dijka, dała się ograć w dziecinny sposób. Najpierw Joe Gomez źle ocenił tor lotu piłki po krosowym podaniu Kyle’a Walkera, a chwilę później Joel Matip dał się wyprowadzić w pole Sane, który silnym strzałem przy bliższym słupku pokonał Lorisa Kariusa. Nasz bramkarz zachował się słabo (co za niespodzianka – przyp. red.), nie chroniąc przestrzeni przy słupku. Rezygnacja z Simona Mignoleta była ryzykownym posunięciem, które niestety się nie opłaciło. Karius nie zdołał udowodnić, że należy mu się miejsce w składzie. Klopp przed meczem sugerował, że da Niemcowi pograć w najbliższych spotkaniach, ale wydaje się, że młodemu golkiperowi jeszcze wiele brakuje, by mógł na stałe zostać numerem jeden. Należy się spodziewać, że Liverpool w najbliższym czasie kupi nowego bramkarza.

W drugiej połowie spotkania wszystkim kibicom serca zabiły szybciej, gdy Otamendi oddał strzał głową, po którym piłka odbiła się od poprzeczki. Na szczęście Liverpool natychmiast wrzucił piąty bieg i w szokująco efektownym stylu zdewastował obronę gości. Salah i Oxlade-Chamberlain mieli swoje szanse, ale worek z bramkami otworzył się tuż przed sześćdziesiątą minutą. Ox podał do Firmino, który musiał jednak porządnie zapracować na to, by utrzymać się przy piłce. Brazylijczyk zagrał ciałem i wygrał pojedynek z Johnem Stonesem, by cudowną podcinką pokonać Edersona i zaliczyć swoje 17 trafienie w sezonie. The Reds przycisnęli gości jeszcze mocniej. City po raz pierwszy w sezonie wyglądało na kompletnie bezradne i pogubione. Strzał Mané odbił się od słupka, ale w kolejnej akcji Senegalczyk się nie pomylił. Salah odebrał piłkę Otamendiemu i wystawił ją do Mané, który piekielnie mocnym i niezwykle precyzyjnym strzałem lewą nogą powiększył prowadzenie Liverpoolu. Skrzydłowy w dalszym ciągu nie jest w topowej formie, ale ten gol daje wszystkim nadzieję, że szybko wróci do doskonałej dyspozycji. Kibice na trybunach oszaleli z zachwytu, gdy chwilę później Salah przejął piłkę po kiepskim wybiciu Edersona i pięknym, pewnym uderzeniem z 40 metrów umieścił piłkę w siatce. Była to jego 24 bramka w bieżącej kampanii.

Ambicję Liverpoolu idealnie odzwierciedlała sytuacja w której Andy Roberston rzucił się w szaleńczy pościg za piłką, mijając w pełnym sprincie najpierw Stonesa, potem Edersona, a następnie rzucając się do wybijającego piłkę w pośpiechu Otamendiego. Po raz pierwszy w liverpoolskiej karierze Szkota trybuny na Anfield skandowały jego nazwisko.

The Reds nie chcieli się zadowolić wygraną 4-1. Paradoksalnie dało to gościom szansę na odrobienie strat. Pod koniec meczu City zaczęło strzelać. Silva wcisnął futbolówkę do bramki Liverpoolu z niewielkiej odległości, a potem Gundogan powtórzył ten wyczyn w doliczonym czasie gry. Kibice Czerwonych nerwowo obgryzali paznokcie, ale w końcu usłyszeli upragniony gwizdek kończący to szalone, przepiękne spotkanie. Liverpool zwyciężył.

I co? Nie damy rady bez Coutinho?

James Pearce

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (7)

LFCForest 15.01.2018 13:43 #
Damy, zawodnik to nie klub
Flymf 15.01.2018 13:47 #
"co za niespodzianka – przyp. red." Darujcie sobie, nie wypada.
Napoleoni 15.01.2018 13:56 #
https://mpolski.pl/mohamed-salah-faron-futbolu/

Dobry artykuł o Salahu :)
Klopp12 15.01.2018 14:15 #
Bardzo dobre wtrącenie, a Wy się nie popłaczcie czasami zaraz.
LFCForest 15.01.2018 14:27 #
Napoleoni. Naprawdę dobry artykuł. Co cieszy widać, że pieniądze nie są dla niego najważniejsze i chce pozostać u nas
kubaburza 15.01.2018 16:54 #
Pearce powiedzial to co wie ktos kto nawet nie za bardzo oglada mecze.. nic odkrywczego ;) ale i tak dzieki za tlumaczenie ;)
Tommyy 15.01.2018 17:05 #
Nic odkrywczego nie napisał pan Pearce.

Prawda jest taka, że ocenić wpływ braku Cou będziemy mogli zobaczyć w meczach ze średniakami, którzy się okopią we własnym polu karnym.

Co oczywiście nie umniejsza chłopakom fenomenalnego meczu wczoraj.

PS.
Zgadzam się z treścią wtrącenia. Ale też uważam, że nie wypada.

D


Pozostałe aktualności