PNE
Preston North End
Towarzyski
13.07.2025
16:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1521

Śmierć Joty nie powstrzyma radości z jego życia


„Zły księżyc, złe czasy” i rzeka, która będzie wylewać się jeszcze długi czas. Nie sposób nie czuć wielkiego bólu i smutku, nie mieć złamanego serca na wieść o nagłej śmierci Diogo Joty i jego brata André Silvy w wypadku samochodowym w Hiszpanii. Jota miał 28 lat, był ojcem trójki małych dzieci i mężem swojej wieloletniej partnerki, którą poślubił 11 dni przed śmiercią. 

Rzeczy, które dzieją się w sporcie, są często przedstawiane w dramatyczny sposób, jako „tragedie”. To nie jest historia ze świata sportu, ale najstraszniejsza tragedia ludzka. Co, którzy doświadczyli czegoś podobnego, mogą zrozumieć. To jednak przede wszystkim osobisty koszmar, wydarzenie, które na zawsze wpłynie na życie rodziny i przyjaciół.  

Ale w pewnym sensie jest to jednak historia ze świata sportu, i to z ważnych, dobrych powodów, ponieważ Jota był obdarzony sercem, wolą i talentem, które doprowadziły go do statusu współczesnego, elitarnego piłkarza, wiodącego medialne życie. Potrafił to robić z wdziękiem, humorem i zaangażowaniem, które sprawiły, że stał się uwielbianym kolegą z drużyny i ulubieńcem kibiców, a także znakomitym sportowcem, który z energią, życiem i miłością starał się zapewniać chwile radości w koszulkach Liverpoolu, Wolves, Porto, Portugalii i swojego pierwszego klubu, Paços de Ferreira.

Nie ma logicznej odpowiedzi, kiedy ktoś umiera tak młodo, mając przed sobą całe „drugie” życie jako ojciec i mąż. Ale w czasach, gdy piłkarze są stale obecni w naszym życiu, gdy istnienie w takiej formie oznacza niesienie swojego rodzaju odpowiedzialności – którą piłkarze tacy jak Jota chętnie przyjmują – jego śmierć będzie również powodem do żalu całego społeczeństwa. Wszyscy lubili Diogo Jotę. Ci, którzy widzieli jego postępy w dzielnicy Gondomar w Porto, czuli ogromną dumę. Kibice Liverpoolu cenili jego obecność, inteligencję i zaangażowanie dla drużyny. Trzy lata temu dostał od nich piosenkę, na którą zasłużył: He’s a lad from Portugal / Better than Figo don’t you know, na melodię hymnu Argentyny z finału Mistrzostw Świata 2014, który z kolei jest futbolową wersją piosenki „Bad Moon Rising” zespołu Creedence Clearwater Revival.

Nawet w tym pierwszym szoku jest wiele rzeczy, które warto zapamiętać i z których można się cieszyć w życiu Diogo José Teixeira da Silvy, portugalską literą „J”, która szybko stała się jego pseudonimem piłkarskim. 

Zaczynał w Paços de Ferreira, leżącym na północny wschód od swojego rodzinnego miasta. Atlético Madryt podpisało z nim kontrakt i wypożyczyło go do Porto, a następnie do Wolves, do którego przeniósł się na stałe w 2018 roku. Natychmiast zadomowił się w Wolverhampton – przesiadywał w kawiarni Aromas de Portugal w centrum miasta, witał na świecie swoje pierwsze dziecko, grywał w krykieta na korcie treningowym, zawsze był gotowy na spotkania z miejscowymi, a nawet w pewnym momencie wyznał, że kiedyś miał słabość do Evertonu w czasach Davida Moyesa, ponieważ byli „nieustępliwi”. Nikt na Anfield nigdy nie miał tego Jocie za złe, był na to zbyt miły, zbyt inteligentny i wszechstronny. Podpisał kontrakt we wrześniu 2020 r. i ruszył jak pociąg, strzelając siedem goli w pierwszych dziesięciu meczach i dając drużynie „środkowej” ery Kloppa szybkość, napęd i mistrzowskie wykończenie.Jota rozegrał ostatecznie 182 mecze dla Liverpoolu w zmieniającym się składzie, w którym grali również Mohamed Salah, Sadio Mané, Roberto Firmino, Divock Origi, Luis Díaz, Cody Gakpo i Darwin Núñez.

Nawet w tak bogatym składzie potrafił się wyróżnić: inteligencją, poruszaniem się i oddaniem drużynie. Wystąpił w 49 meczach dla Portugalii, rozegrał ostatnie 15 minut finału Ligi Narodów który okazał się jego ostatnim meczem piłkarskim. 

Tu musimy postawić kropkę. Dlaczego jest to aż tak szokujące, nawet patrząc z dystansu, nie tylko dla fanów, ktorzy oglądali go na żywo, czy nawet tylko przelotnie w telewizji? Być może dlatego, że Jota miał w sobie tę lekkość, był typem piłkarza, który ledwo zostawia ślad w trawie, który, pomimo całej taktycznej inteligencji, ciągle wydaje się grać w tę samą niekończącą się grę dla nastolatków, co widać po sposobie, w jaki się poruszał i wirował w przestrzeni. Być może dlatego, że był wyjątkowym napastnikiem, jednym z tych zawodników, których dobrze poznajesz jedynie oglądając, a każdy ich bieg i podanie są częścią szybkiego wewnętrznego monologu. Być może ma to coś wspólnego ze sposobem, w jaki obecnie ogólnie obserwujemy sportowców, z tym, że sama gra stała się bardziej odległa, a więź nawiązujemy patrząc na nich na ekranie; jak się poruszają i reagują – dziwny rodzaj publicznej prywatności. 

Poza tym, oczywiście, to jest po prostu tak gwałtowne i bezsensowne wydarzenie. Młodość ma ograniczony czas ważnosci. Ale młodzi, inteligentni, piękni, mili ludzie powinni żyć wiecznie. Chociaż rzeczywistości pewnie mamy szczęście, że takie sytuacje nie zdarzają się częściej. Profesjonalni sportowcy prowadzą ogromnie intensywne, szybkie życie, pełne ciągłych podróży i zmian. Rishabh Pant, który w środę grał [w meczu krykieta] dla Indii w Edgbaston, miał szczęście, że udało mu się ujść z życiem po strasznym wypadku samochodowym w Uttarakhand w grudniu 2022 r. Teraz jest doceniany za każdy dzień, w którym udaje mu się to robić. Jota będzie teraz ceniony jako żywe i niezatarte wspomnienie. W wywiadach zawsze dawał to poczucie intymności. Po strzeleniu zwycięskiej bramki Tottenhamowi dwa lata temu, dał wgląd w swoje uczucia, gdy Liverpool został pod koniec przyparty do muru. 

– Pamiętam, że Robbo [Andy Robertson] powiedział mi, żeby ruszać dalej, bo zwykle gramy długą piłką – żeby kontynuować i wierzyć, i czuło się, że to dobry znak. Zrobiliśmy to, wygraliśmy drugą piłkę, zagraliśmy z powrotem, i ponownie za plecami i mogłem przechwycić podanie i zdobyć zwycięskiego gola. To było niesamowite.

– To nie wymaga zbytniego myślenia. Myślę, że moment, w którym uwierzyłem, że mogę przechwycić piłkę, był kluczowy, ponieważ zacząłem biec za nią i zobaczyłem, że ich obrońca może podać piłkę z powrotem. To był kluczowy moment dla mnie, a potem myslałem już tylko: „Upewnij się, że kontrolujesz ją dobrze i trafisz w cel”, i miałem nadzieję, że piłka wpadnie – i tak się stało!

Jota tego dnie wspomniał również o swojej przyśpiewce, która rozbrzmiewała bez przerwy na Anfield po końcowym gwizdku, co było ukoronowaniem kariery, rozpoczętej w ciszy Covidu.

– W moim pierwszym sezonie także zdobyłem kilka zwycięskich bramek, ale nie było tłumu i wszyscy mówili mi: „Powinieneś zobaczyć, jak by to było przy pełnych trybunach” –i to uczucie mogłem poczuć dziś wieczorem. To było coś wyjątkowego, co zapamiętam na zawsze. 

Oczywiście teraz jest odwrotnie. To Anfield na zawsze zapamięta Diogo Jotę. Nic nie ukoi osobistego żalu. Nie ma scenariusza na takie chwile. Ale jeśli to coś warte, ta piosenka i towarzyszące jej emocje będą nas kołysać w nachodzących latach. 

Barney Ronay

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (0)

Pozostałe aktualności