Thomas Grønnemark specjalnie dla LFC.PL!
Wyrzut z autu zwykle nie brzmi jak coś, po czym serce zaczyna szybciej bić. Piłka wyjdzie, ktoś ją podniesie, ktoś wrzuci — i gramy dalej. Ale u Thomasa Grønnemarka to nie jest „byle aut”. To początek akcji, która może zrobić różnicę. Liverpool miał takich momentów sporo, ale jeden wyrzut w meczu z RB Salzburg pokazuje najlepiej, o co w tym wszystkim chodzi o szybkie myślenie, ruch bez piłki i kilka prostych decyzji, które nagle zmieniają się w bramkę. Jeśli chcecie poznać więcej annałów tej sztuki wznowienia gry zza lini bocznej, to nie ma ku temu lepszej okazji niż lektura poniżej. Przed wami człowiek, który zjadł zęby na trenowaniu autów. Były współpracownik Jürgena Kloppa, Thomas Grønnemark!
S.B. – Miło mi Cię gościć Thomas na naszym serwisie. We wstępie, myślę, że przedstawiłem Cię wystarczajaco dobrze, aby przejść od razu do sedna. Zaczynamy od pytania, które zwłaszcza w tym sezonie rezonuje zupełnie inaczej. W świecie, w którym wszyscy skupiają się na strzałach i dryblingu, Ty stałeś się znany dzięki autowym. Kiedy zdałeś sobie sprawę, że w czymś tak prostym kryje się potencjał na prawdziwą rewolucję?
Thomas Groenmark: Przede wszystkim — to wcale nie jest proste. Jednym z powodów, dla których przez lata większość nie zwraca uwagi na ten elementy gry jest to, że wygląda na łatwy do opanowania. A tak naprawdę nie jest. Pracuję nie tylko nad techniką i precyzją, ale też nad tworzeniem przestrzeni i wieloma innymi rzeczami, ale pozwól, że wrócę do tego później.
Powód, dla którego w ogóle zacząłem zajmować się autami, jest taki, że sam byłem bardzo dobrym piłkarzem, grałem w najlepszej duńskiej lidze U-19. Potem, w połowie lat 90., poszedłem w lekkoatletykę i trafiłem do reprezentacji Danii, biegając na 100, 200 metrów i sztafety. A od 2002 do 2006 roku byłem w duńskiej kadrze bobslejowej. I właśnie wtedy wpadłem na pomysł, by zostać trenerem autów, bo sam byłem w tym świetny, kiedy grałem w piłkę. To taka wypadkowa tego wszystkiego czym się zajmowałem wcześniej jako profesjonalny zawodnik. W październiku 2004 roku zacząłem z moją pierwszą profesjonalną drużyną — Vejle BK w duńskiej Superlidze. No i od tamtej pory pracuję z wieloma profesjonalnymi klubami.
Oczywiście, jak się zapewne domyślacie, moje międzynarodowe przebicie nastąpiło w lipcu 2018 roku, kiedy zadzwonił do mnie Jürgen Klopp i zapytał, czy pomógłbym Liverpoolowi w autach. Od tamtej pory co sezon pracuję z 6, 8, 10 klubami na całym świecie.
S.B. – Wielu kibiców nie zdaje sobie sprawy, jak wielką różnicę robi dobrze wykonany aut. Jak wytłumaczyłbyś zwykłemu odbiorcy, czemu to tak ważny element gry?
T.G. – To bardzo proste — w meczu masz od 40 do 60 autów. I spędzasz na nich około 20 minut z całego spotkania. To gigantyczna liczba, której przez lata nikt tego nie traktował poważnie. Możesz zatem zrobić różnicę na dwa sposoby. W niektórych moich klubach, jak Brentford czy FC Midtjylland, drużyny zdobywały mnóstwo bramek po długich autach. Midtjylland przez pięć sezonów zdobyło 46 bramek po długich wyrzutach. Brentford było najlepsze w Premier League w tej kategorii i chyba widać to w tym sezonie.
W wielu klubach chodzi jednak bardziej o szybkie i inteligentne auty. W Liverpoolu i innych zespołach, które prowadziłem, nie chodziło o długie wyrzuty, tylko o tworzenie przestrzeni, czytanie ustawienia przeciwnika, własne ustawianie się. Dlatego poprawa autów jest naprawdę istotna.
S.B. – Skoro już wspominasz Liverpool, to trudno o to nie zapytać. Pracowałeś z Jürgenem Kloppem — człowiekiem, który swój futbol oparł na intensywności i pressingu. Jak wyglądała wasza współpraca na poziomie… filozoficznym? Bo nie wierzę, że po prostu zadzwonił, powiedział co masz do zrobienia a Ty po prostu wykonałeś wszystkie prośby (śmiech)
T.G. – Nie, tak na pewno nie było (śmiech). Myślę, że w pewnym sensie jesteśmy podobni. On jest innowacyjny, tak jak ja. Jest otwarty, energiczny. Uwielbia pracę z ludźmi. Myślę, że „kliknęliśmy” bardzo szybko, dlatego mogłem tam być przez pięć sezonów. W wielu sprawach — nie tylko piłkarskich, ale też życiowych patrzymy podobnie. To właśnie powoduje, że łatwiej z kimś budować relacje, macie te same poglądy na wiele spraw.
S.B. – Taktyka tamtego Liverpoolu opierała się na ruchu i dynamice. Jak wpasowałeś swoje koncepcje autów w ten system?
T.G. – Zawsze dostosowuję mój trening i sposób pracy z autami do systemu i stylu gry drużyny. Dlatego w Liverpoolu dopasowałem wszystko do ich intensywnego stylu gry, i dlatego nie korzystaliśmy regularnie z długich autów. Na początku trochę korzystaliśmy z Joe Gomeza, ale szybko przestaliśmy. Dopasowałem swój styl do stylu Liverpoolu. I przesunąłem Liverpool z 18. miejsca w Premier League pod względem utrzymania się przy piłce przy aucie pod presją — na 1. miejsce. Przed moim przyjściem mieli 45,4% utrzymania. W pierwszym sezonie skoczyliśmy na 68,4%. To dane od działu analiz klubu. Powtórzę, 40–60 autów w meczu — to zmienia wszystko.
S.B. – Twoja praca wydaje się bardzo techniczna. Ale czy jest tam też miejsce na psychologię, zaufanie i emocje? Mam wrażenie, że te cechy idealnie opisują Liverpool jaki pamiętamy pod batutą niemieckiego menadżera. Nie można raczej zmienić stylu gry skupiając się tylko na jednym elemencie.
T.G. – Tak, oczywiście. I tak — technika jest ważna, ale robię dużo więcej niż zajmowanie się techniką. Pracuję nad narzędziami do autów, inteligencją zawodników w autach, czytaniem przeciwnika, indywidualnymi „supermocami” piłkarzy. To dużo bardziej złożone, niż myśli większość ludzi. A psychologia, zaufanie, relacje — wszystko to też jest częścią mojej pracy.
Budowanie relacji jest ogromnie ważne, nawet na boisku przy tak krótkiej akcji jak aut. Musisz jednak zrozumieć ważną kwestie, jestem freelancerem, nie pracuję na pełen etat w żadnym klubie. Wynika z tego, że czasem nie mogę wejść aż tak głęboko w daną drużynę, bo mam tylko 2–3 dni pracy w zespole. Skupiam się wtedy na najważniejszym aspekcie, czyli poprawie gry z autów.
S.B.– Co jest trudniejsze — nauczyć zawodnika właściwego wyrzutu, czy przekonać go, że to w ogóle jest ważne?
T.G. – Nie uważam, że to trudne, bo robię to od 21 lat (śmiech). Byłem częścią 15 tytułów, pracowałem z wieloma zespołami, które osiągały wyniki ponad stan, więc zawodnicy szybko widzą wartość moich metod treningowych. Najważniejsze jest to, czy trener i klub są otwarci. Czy zawodnicy są zmotywowani? Czasem nie — i to bywa dziwne, bo zarabiają ogromne pieniądze, ale w tym momencie już chodzi o ich podejście do zawodu, nie o moje treningi.
Na szczęście większość zawodników jest bardzo zmotywowana. Widzą, że poprawa autów czyni ich lepszymi piłkarzami i wzmacnia drużynę. Wtedy jest zdecydowanie łatwiej.
S.B. – Pracowałeś w różnych kulturach piłkarskich. Gdzie spotkałeś się z największym oporem, a gdzie z największym entuzjazmem?
T.G. – Szczerze mówiąc, nie widziałem dużych różnic pomiędzy klubami, zespołami, zawodnikami. Pracowałem w Europie, Meksyku, USA, Japonii i wszędzie było świetnie. Dostosowuję swój trening do kultury, a do tego jestem osobą łagodną i elastyczną, nie narzucam się. To zdecydowanie pomaga w płynnej współpracy. Oczywiście kultury się od siebie różnią np. w Japonii podczas jednej jednostce treningowej potrafi pracować 20 osób ze sztabu, pomagając zbierać piłki. Mimo wielu zmian, nie sądzę, żeby gdziekolwiek było widać jakiś opór. Wszędzie spotykały mnie świetne doświadczenia.
S.B. – W takim razie, jak wygląda pierwszy trening z drużyną, która nigdy nie pracowała nad autami? Czy zawodnicy są zaskoczeni, że można spędzić nad tym tyle czasu?
T.G. – Nie, zawodnicy raczej nie są zaskoczeni. Częściej ludzie z zewnątrz mówią: „ to tylko aut”. Mógłbym prowadzić trening autów przez miesiąc bez przerwy — bo to nie tylko wyrzut, ale ruch, przestrzeń, presja, narzędzia, świadomość i masa szczegółów. Zawodnicy często są zaskoczeni, ale pozytywnie: „O kurczę, można z tego wyciągnąć aż tyle?”. Na tym to w zasadzie polega. Na zmianie światopoglądu. Dla mnie natomiast to idealne miejsce do pracy i jeśli mogę znaleźć jakiś powód, dla którego ciągle to robię , odpowiedź będzie prosta. Nawet najlepsze kluby robią to źle albo nie robią tego wcale (śmiech).
S.B. – Aut trwa tylko sekundę, a może prowadzić do gola. Jak uczysz zawodników myślenia w takich mikromomentach?
T.G. – Najprościej. Poprzez dawanie narzędzi, uczenie czytania przeciwnika, kreatywności. Wiesz jaki jest największy problem przy tym elemencie gry? Zawodnicy po prostu… nie ruszają się przy aucie. Zatem gdy daję im narzędzia i świadomość, widzą ogromną różnicę i bardzo to doceniają.
S.B. – Ciekawi mnie czy był taki moment, a pewnie musiał być kiedy media zaczęły nazywać Cię „tym od autów”, jak wtedy zareagowałeś? Było to satysfakcjonujące, czy raczej brzmiało absurdalnie?
T.G. – Sam siebie tak nazywam, więc nie mogłoby być w tym cokolwiek absurdalnego (śmiech). Z istotnych ciekawostek, nie jestem trenerem piłkarskim, nie przebyłem nawet minuty kursu trenerskiego. Nie trzeba mieć licencji UEFA, żeby zmienić futbol. Trzeba po prostu myśleć inaczej. Problem z edukacją trenerską jest taki, że wszyscy uczą się tego samego i myślą w ten sam sposób. A ja od początku chciałem być „tym od autów”. Myśleć inaczej i robić inaczej. I im częściej ludzie tak mnie nazywają, tym więcej mogę zmienić w świecie piłki. Także na pewno jest to satysfakcjonujące.
S.B. – Czy uważasz, że w piłce będzie coraz więcej specjalistów, takich jak Ty — od stałych fragmentów, pressingu, strategii wznowień?
T.G. – Trenerów od stałych fragmentów gry jest bardzo dużo już dzisiaj. Widać więc, że w tym kierunku piłka nożna i ogólnie sport poszły do przodu. I to bardzo dobrze, bo nad tymi elementami należało pracować. Pamiętajmy jednak, że większość z nich zna się na rzutach wolnych i rożnych a nie na autach. Dlatego kluby nadal zatrudniają mnie jako freelancera.
Nie sądzę, aby pojawiło się wielu specjalistów takich jak ja, żyjących wyłącznie z autów. Zapytasz dlaczego? Bo mam przewagę. Wiedzę, której inni nie mają, i znajomość tego elementu pracy, który dotyczy 40–60 momentów w meczu. To ogromna wiedza, ale też i przewaga na obecnym rynku pracy. Jeśli miałbym cokolwiek przewidywać, to powiedziałbym, że będą niszowi trenerzy, ale raczej wewnątrz klubów a nie freelancerzy jak ja.
S.B. – Abstrahując od tego czy widziałbyś siebie w roli trenera od autów w jednym zespole lub freelancera, muszę zapytać o coś, co mnie zawsze nurtowało. W Twoich materiałach widać ogromną pasję. Co daje Ci większą satysfakcję: idealny wyrzut, czy moment, w którym zawodnik zaczyna rozumieć, dlaczego to działa? Pytam, bo robić jedną rzecz tyle lat i czerpać z niej radość, to musi być coś niesamowitego.
T.G. – Zdecydowanie ten drugi moment daję większą satysfakcję. Oczywiście jest wiele momentów, czy czynników, które lubię w tej pracy, ale chyba ten ulubiony to moment, gdy zawodnicy rozumieją , gdy widzę w meczu, że rozpoznają przestrzeń, reagują mądrze, stosują narzędzia, które znają lub poznali. Jeśli można taki stan opisać jakimś uczuciem, to mogę śmiało powiedzieć, że właśnie te momenty kocham (śmiech).
Najważniejsze jest oczywiście myślenie i inteligencja przy autach.To daje największą satysfakcję. Jak widzisz, że twoje metody przynoszą efekty. Ale to pewnie działa tak samo we wszystkich branżach.
S.B. – Mówiłeś o tym trochę wcześniej, ale skupiając się bardziej lokalnie czy są różnice w odbiorze Twojej pracy w Anglii i w Skandynawii?
T.G. – Nie, nie widzę różnic. To zależy od klubu, nie od kraju jak już wspomniałem. Kluby oparte na danych, a takie znajdziesz i w Anglii i w Skandynawii czy gdziekolwiek indziej, szybciej dostrzegają wartość autów. Najważniejsze jest to, czy klub jest innowacyjny i otwarty. Ale chyba u innych by mnie po prostu nie było.
S.B. – Wróćmy na moment do Twojego okresu pracy w Liverpoolu. Jeśli miałbyś wybrać jeden moment z tamtego czasu, który najlepiej pokazuje wartość Twojej pracy, co by to było?
T.G. – Pamiętam jeden naprawdę świetny gol w Lidze Mistrzów przeciwko RB Salzburg. I ważne jest, żeby podkreślić, że przez pięć sezonów w Liverpoolu strzelaliśmy co roku od 10 do 15 goli po sytuacjach wynikających z wyrzutów autów. I nie były to dalekie wyrzuty, tylko szybkie i inteligentne, ale jeśli mam wskazać jedną akcję, którą lubię najbardziej, to będzie właśnie ta przeciwko Salzburgowi.
Mieliśmy wyrzut z autu mniej więcej w środku naszej połowy boiska, po prawej stronie. Trent wznawiał grę. Salzburg bronił w ustawieniu nastawionym na krycie strefowe. Trent wyrzucił piłkę do Bobby’ego Firmino, a Bobby odegrał mu ją z powrotem.
Wtedy Trent wykonał coś, co nazywam „mini-switchem” a więc zagrał piłkę do drugiego środkowego obrońcy, Virgila van Dijka, który miał mnóstwo miejsca. Van Dijk posłał następnie podanie do Robbo, który też nie miał żadnej presji ze strony przeciwnika.
Robertson zagrał piłkę do Mane, który znalazł się w środku pola, również bez presji. Dopiero potem obrońcy Salzburga zaczęli doskakiwać. Mane ruszył z piłką w kierunku pola karnego i zagrał klepkę z Firmino, który w tym czasie pobiegł wyżej po wcześniejszym odegraniu do Trenta. Po tej wymianie Mane strzelił gola.

Dlaczego ta akcja jest dla mnie tak ważna? Bo mogę na niej pokazać mnóstwo różnych elementów gry po wyrzucie: grę na ścianę, mini-switch, reakcję na obronę strefową, tworzenie przestrzeni… To kapitalny przykład do edukacji trenerów i zawodników.
S.B. – Powiem Ci, że bardzo szanuję za taką pamięć (śmiech)! Wyznaję zasadę, że o piłce można rozmawiać również bardziej filozoficznie — czy aut może być metaforą życia? Że czasem trzeba wrócić do punktu wyjścia, żeby ruszyć naprzód na przykład.
T.G. – Oczywiście! Można wyciągać z tego mnóstwo metafor. Ludzie pisali o mojej filozofii autów w kontekście biznesu. Ja sam wydałem dwie książki. Prowadziłem ponad 800 wystąpień dla firm w Danii, Szwecji, Norwegii, ale też w Harvardzie i MIT. To, czego uczę, można przełożyć na pracę, życie, relacje… na wiele rzeczy. I jeśli mogę pozwolić sobie na małą reklamę to chętnie opowiedziałbym o tym w Polsce.
S.B. – Skoro już poruszyłeś ten temat, wiem, że masz polskie korzenie. Możesz opowiedzieć o tym więcej? Odwiedzasz Polskę? Oglądasz naszą ligę? Co byś poprawił?
T.G.– Tak, mam polskie korzenie. Moja prababcia przyjechała do Danii przed I wojną światową.
Jej mąż zmarł w trakcie podróży, to była bardzo trudna droga. Pochodziła z Krakowa. W Danii poznała mojego prapradziadka, mieli dziecko, moją babcię. Babcia była zatem w 50% Polką. Mój ojciec w 25%. Ja w tym wypadku jestem mniej więcej w 12,5% Polakiem. Czy odwiedziłem Polskę? Tak.
Odwiedziłem Kraków w grudniu 2023. Wcześniej nie wiedziałem o moich korzeniach to wyszło bardzo późno. Chciałbym znowu odwiedzić wasz kraj. Chętnie przyjadę, jeśli zaprosi mnie jakiś klub. Polskiej ligi nie oglądam z prostego powodu, w Danii nie mamy transmisji waszej Ekstraklasy.
Jeśli miałbym jednak jakoś podsumować ten cały wywód, Polska jest fantastyczna. Jedzenie, ludzie, miasto (Kraków), tak, zdecydowanie uwielbiam ten kraj. I Chętnie zrobię wykład dla polskich fanów Liverpoolu (śmiech).
S.B. – Skoro o wykładzie mowa, gdybyś miał zdradzić mały element swojej metodologii, co by to było?
T.G. Szczerze? Zdradziłem chyba w tej rozmowie bardzo dużo i to za darmo! A tak całkiem poważnie, mam kurs online, bardzo tani, stworzony dla trenerów amatorskich i młodzieżowych. Oczywiście, mógłbym tutaj powiedzieć jak robić to i to, ale w takiej skali mikro to nic nie zmieni, a moja misja jest inna. Natomiast na moim YouTube daję masę wiedzy: jak używać biodra, jak czytać przeciwnika, jak bronić długie auty
czy jakie są role przy autach… i wiele więcej.
Mógłbym nic nie mówić i pracować tylko w topowych klubach, zarabiając świetnie, ale nie o to chodzi. Chodzi o zmianę świata futbolu. Codziennie piszą do mnie ludzie, dziękują, wysyłają nagrania goli po moich wskazówkach. To daje największą radość. Myślę, że rozumiesz, że przy takiej pracy po prostu nie da się powiedzieć „zrób to i to tak i tak a zobaczysz, że będzie lepiej”. To byłoby za proste.
S.B. – Wiem, że rozmawiasz dla strony o Liverpoolu, ale czy kibicujesz jakiemuś klubowi? I czy oglądając mecze, patrzysz jak kibic, czy mówisz do telewizora, jak zawodnicy powinni wznowić grę? (U nas się tak robi)
T.G. – Pewnie niejedną osobę teraz rozczaruję, ale nie kibicuję żadnemu klubowi. Oczywiście po pięciu sezonach w Liverpoolu i siedmiu zdobytych tytułach — mam emocjonalną więź z tym klubem. Nie mogę jednak mówić, że „jestem kibicem”, bo jako freelancer muszę być neutralny. Mogę Ci zdradzić coś, co pewnie wielu się spodoba. Odrzuciłem nawet ofertę z Evertonu, choć pewnie wiązała się z dużymi pieniędzmi.
Pieniądze to nie wszystko.
A co do oglądania meczów, oczywistym jest, że nie umiem nie patrzeć na auty. Robię to 21 lat, to jest we mnie, bardzo głęboko. Jeśli oglądam sam, to czasem mówię do telewizora, bo poziom autów jest bardzo słaby.
S.B. – Zbliżamy się do końca, więc tradycyjnie już muszę zapytać jaka byłaby Twoja wiadomość dla polskich kibiców Liverpoolu?
T.G. – Będę musiał w takim razie rozróżnić. Wejdźcie na mój YouTube a znajdziecie tam dużo darmowej wiedzy. Jeśli jesteś trenerem — mój kurs online kosztuje 97 euro (lub 3×37 euro). 35 filmów — auty długie, szybkie, sprytne, ćwiczenia, gry taktyczne, wszystko.
A jeśli jesteście w klubie — zaproście mnie. Uwielbiam odwiedzać Polskę. I na koniec, myślę coś znacznie ważniejszego niż piłka:
You’ll Never Walk Alone to nie tylko piosenka. To sposób patrzenia na życie. Jeśli widzisz kogoś, kto ma ciężko, pomóż mu. Wyciągnij rękę. To nasza odpowiedzialność jako ludzi. Bycie częścią Liverpoolu daje nam szansę, by czynić życie lepszym, swoje i innych.
S.B. – Dziękuje Ci raz jeszcze za tę rozmowę i trzymam kciuki, abyśmy się spotkali w Polsce.
T.G. – Dziękuję za wszystkie pytania. You'll Never Walk Alone. Miłego dnia.
*Rozmowę przeprowadził Sebastian Borawski, wszelkie fotografie pochodzą z prywatnych zbiorów Thomasa.

Komentarze (0)