Kryzys Liverpoolu dobiegł końca, ale zespół wciąż ma słabości
Liverpool poczynił duże postępy w ostatnich tygodniach.
Sześć meczów bez porażki we wszystkich rozgrywkach uciszyło plotki o kryzysie na Anfield i zmniejszyło presję wywieraną na Arne Slota. Zdobyli 11 punktów z ostatnich 15 spotkań w Premier League i umocnili swoją pozycję w Lidze Mistrzów imponującym wyjazdowym zwycięstwem nad Interem Mediolan.
Nastrój uległ zmianie od czasu upokarzającej porażki 1:4 w europejskich rozgrywkach u siebie z PSV pod koniec listopada, która nastąpiła po podobnie dotkliwych porażkach na własnym boisku z Nottingham Forest i Manchesterem City.
Z otchłani rozpaczy, mistrzowie Premier League mają teraz tyle samo punktów, co zajmująca czwarte miejsce Chelsea. Ci z krótką pamięcią i małą cierpliwością, którzy domagali się zmian, zostali uciszeni, ponieważ Slot tchnął nowe życie w rządy menedżerskie, które tak niepokojąco zboczyły z kursu.
Holender zasługuje na wielkie uznanie za to, jak poradził sobie w najtrudniejszym okresie swojej kariery. Nie unikał trudnych decyzji, porzucając Mohameda Salaha, by uporać się z konsekwencjami publicznego wybuchu oburzenia egipskiego napastnika na temat utraty miejsca w składzie, i zmieniając system Liverpoolu, aby był bardziej zwarty.
Jednak chaotyczne, wyjazdowe zwycięstwo 2:1 nad Tottenhamem Hotspur w sobotę pokazało, jak długą drogę jeszcze mają do przebycia, jeśli chcą uratować cokolwiek konkretnego z tego burzliwego sezonu.
To, jak stracili kontrolę, grając w przewadze, po tym jak Richarlison zmniejszył stratę w 83. minucie, było niepokojące. To, jak ślepa panika ogarnęła gospodarzy po czerwonej kartce Cristiana Romero w doliczonym czasie gry, pozostawiając ich z dziewięcioma zawodnikami, było po prostu absurdalne.
- Najbardziej bolało mnie to, że w ciągu dziewięciu minut doliczonego czasu gry, które ostatecznie skończyły się dziesięcioma minutami, mieli chyba 95 procent piłki - powiedział Slot.
- Za każdym razem, gdy mieliśmy piłkę, wybijaliśmy ją. To było niewiarygodne, że nie mogliśmy utrzymać jej dłużej. Wyglądało na to, że to my mamy dziewięciu zawodników, a oni jedenastu.
Zarządzanie grą Liverpoolu było zerowe, a jego brak rzucał się w oczy. Posiadanie piłki było stale marnowane, a niepotrzebne rzuty wolne były oddawane, co prowokowało presję. Slot machał dziko na linii bocznej, mówiąc, że schodzili za daleko, ale sygnał nie dotarł do odbiorców. Lepszy zespół niż Tottenham by ich za to skarcił.
Jak napięta była sytuacja pod koniec, pokazał widok Slota, który zdjął z boiska Jeremiego Frimponga. Były zawodnik Bayeru Leverkusen mógł kontynuować grę po dwumiesięcznej przerwie, ale Slot nie chciał ryzykować i czekać na jego powrót, więc wpuścił Federico Chiesę.
- Nie chciałem grać w dziesiątkę przez 30 sekund - wyjaśnił.
- Myślę, że to jedyny kraj, w którym kontuzjowani zawodnicy muszą zejść z boiska na 30 sekund, a z urazem głowy nawet na 45, więc się do tego przystosowałem. Nie zostało dużo czasu, a my mieliśmy problemy nawet grając w przewadze.
Frimpong wszedł za kontuzjowanego Alexandra Isaka, który sam zastąpił kontuzjowanego Conora Bradleya. To był właśnie taki wieczór.
Pomimo posiadania piłki przez 65 procent czasu gry i gry w przewadze od 33. minuty, gdy Xavi Simons został wyrzucony z boiska za faul na Virgilu van Dijku, Liverpool miał problemy ze zrozumieniem swojej przewagi.
Co ciekawe, kiedy Alisson w końcówce meczu uniemożliwił Pedro Porro wyrównującego gola, Tottenham próbował oddać sześć strzałów w tym spotkaniu. Gospodarze stworzyli tyle samo dogodnych okazji, co Liverpool, zgodnie z danymi Opta (po dwie na każdego) i przewodzili w statystyce xG z wynikiem 1,07 do 0,66 (oczekiwana liczba bramek).
- Pierwszą reakcją było stwierdzenie, że ostatnie pięć, dziesięć minut było chaotyczne - powiedział Van Dijk dziennikarzom po meczu.
- Nie było wspaniale, ale zdobycie trzech punktów jest czymś ogromnym. Nie było źle, poza stratą gola. Musimy przeanalizować ostatnią część meczu.
- Kiedy tracisz gola, a kibice tak jak oni go wspierają, nigdy nie jest łatwo podjąć właściwe decyzje i znaleźć właściwe rozwiązania. To coś, co możemy poprawić, ale nie sądzę, żeby to było niepokojące. To okres przejściowy i musimy się stale rozwijać.
Odnosząc się do czerwonej kartki dla Simonsa, Van Dijk dodał:
- Nie sądzę, żeby miał zamiar zrobić mi krzywdę, ale oczywiście zrobił mi krzywdę, a potem sędzia i VAR podjęli decyzję o wyrzuceniu go z boiska. Rozmawiałem z nim później, ale to rozmowa, o której nikt nie musi wiedzieć.
Były też pozytywy dla Liverpoolu.
Nie mniej ważnym wydarzeniem był widok duetu Floriana Wirtza i Isaka, którzy za 241 milionów funtów (320 milionów dolarów przy obecnych kursach wymiany) wspólnie zdobyli bramkę, przełamując impas na początku drugiej połowy.
Okrutne było to, że radość Isaka okazała się tak krótkotrwała. Szwedzkiemu napastnikowi musiał pomóc zejść z boiska personel medyczny, a Liverpool z niecierpliwością oczekuje na wyniki badań.
Hugo Ekitike, który strzelił głową drugiego gola po dośrodkowaniu Frimponga - ku irytacji Thomasa Franka - odegrał kluczową rolę, a znaczenie francuskiego napastnika będzie tylko rosło, jeśli Isak będzie pauzował przez dłuższy czas. Z powodu nieobecności Salaha na Pucharze Narodów Afryki w Maroku i kontuzją mięśniową Cody'ego Gakpo, możliwości ofensywne Slota zmalały.

Nadzieja jest taka, że Wirtz doznał tylko skurczy, kiedy pod koniec meczu naciągnął ścięgno udowe. Z powodu zawieszenia Dominika Szoboszlaia w spotkaniu z ostatnim w tabeli Wolverhampton Wanderers na Anfield w przyszłą sobotę, Liverpool nie może sobie pozwolić na stratę kogokolwiek.
- Kontuzje niestety są częścią futbolu i mam nadzieję, że nie są aż tak poważne - dodał Van Dijk.
- Alex strzelił wspaniałego gola. Jest za wcześnie po meczu, żeby wiedzieć (jak to dokładnie wyglądało). Teraz mamy kilka dni wolnego. Dojdziemy do siebie, a potem skupimy się na Wolves. Najpierw mamy święta Bożego Narodzenia. Bycie z rodziną i zdrowie to najważniejsze rzeczy w życiu.
W tym roku w Boże Narodzenie nie będzie treningu, ponieważ Slot dał swojej drużynie dzień wolny. Po tym zwycięstwie w północnym Londynie zawodnicy udali się prosto na świąteczny posiłek.
Ulga była wszechogarniającym uczuciem, gdy otarliśmy się o stratę dwóch punktów. Wiele można podziwiać w ostatnim odrodzeniu Liverpoolu, ale jeśli ma ono trwać w nowym roku i dłużej, poprzeczka musi zostać podniesiona.
James Pearce

Komentarze (5)
Gra dalej wygląda bardzo chaotycznie.
Nie wiem kto jest w UK grupą docelową wypocin tego produktu dziennikarzopodobnego, ale chyba jedynie jacyś zapijaczeni kibice, którym akcje na boisku przysłania kufel piwa, choć akurat ich nie podejrzewałbym o czytanie The Athletic.
Każdy kto ogląda mecze Liverpoolu widzi poprawę w wynikach, ale na boisku dalej zęby bolą. Mówienie, że jest jakaś znaczna poprawa to zwyczajne, jawne kłamstwo, ale jak widać taka narracja opłaca się Pearcowi z tylko jemu znanych, egoistycznych powodów.