Słodko-gorzki smak hitu na Anfield
Liverpool stracił w drugiej połowie dwubramkowe prowadzenie. Pomimo gry w ostatnim kwadransie w przewadze jednego zawodnika the Reds nie zdołali przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść i ostatecznie hit na Anfield zakończył się podziałem punktów.
W niedzielne popołudnie na Anfield doszło do hitu 36. kolejki Premier League. Liverpool, który już dwa tygodnie temu zapewnił sobie mistrzostwo Anglii, podejmował Arsenal, drużynę szukającą rehabilitacji po bolesnym odpadnięciu z Ligi Mistrzów.
Dla zespołu Arne Slota była to okazja, by potwierdzić swoją dominację nad ligowymi rywalami. Holenderski szkoleniowiec już w swoim pierwszym sezonie na ławce The Reds i osiągnął historyczny sukces, odbierając koronę Manchesterowi City.
Z kolei Arsenal Mikela Artety, choć przez długie tygodnie walczył o mistrzostwo ramię w ramię z Liverpoolem, stracił rytm w decydującej fazie sezonu. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów po dwumeczu z Paris Saint-Germain było bolesnym ciosem, który może odbić się również na morale w lidze. Dla Kanonierów niedzielny mecz to nie tylko prestiżowe starcie, ale też walka o zachowanie miejsca w TOP2 i godne zakończenie sezonu.
Na Anfield pachniało futbolem najwyższej próby i to od pierwszego gwizdka. Liverpool nie zamierzał czekać, aż goście się rozkręcą. To The Reds narzucili tempo i styl gry. Luis Díaz już w pierwszym kwadransie mógł dwukrotnie wpisać się na listę strzelców, ale w decydujących momentach zabrakło mu precyzji.
Na gola trzeba było czekać do 20. minuty, ale warto było. Andy Robertson z chirurgiczną precyzją dorzucił piłkę w pole karne, a Cody Gakpo nie zastanawiał się ani sekundy, mocny strzał głową z bliska i David Raya mógł tylko odprowadzić piłkę wzrokiem. Arsenal jeszcze nie zdążył otrząsnąć się po pierwszym ciosie, a już leżał na deskach. Minutę później szybka kontra Liverpoolu z klasowym przyspieszeniem. Salah uruchomił Szoboszlaia, ten wykazał się boiskową inteligencją i podał do nadbiegającego Díaza. Kolumbijczyk dopełnił formalności wślizgiem, pakując piłkę do pustej bramki.
Zespół Arne Slota grał z pasją i pełną kontrolą, gasząc ofensywne zapędy Kanonierów. Pierwsza połowa to pokaz dominacji i dyscypliny. Liverpool schodził do szatni z zasłużonym prowadzeniem 2:0.
Jednak po przerwie to Kanonierzy złapali rytm. Już w 47. minucie Gabriel Martinelli zaskoczył defensywę gospodarzy celnym strzałem głową, dając swojej drużynie kontakt i nową nadzieję. Liverpool wyraźnie siadł, jakby został w szatni. Z biegiem czasu Arsenal przejmował inicjatywę. W 70. minucie Alisson odbił potężne uderzenie Ødegaarda, ale na jego nieszczęście piłka trafiła wprost na głowę Mikela Merino, który wyrównał wynik meczu. Chwilę później Merino przeszarżował, za brutalne wejście ujrzał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę, zostawiając Arsenal w osłabieniu. Końcówka należała do Liverpoolu, który rzucił się do ataku w poszukiwaniu zwycięskiego gola, lecz zabrakło skuteczności i może nieco chłodnej głowy. Hit na Anfield zakończył się wynikiem 2:2.
Składy:
Liverpool: Alisson - Bradley (67' Alexander-Arnold), Konaté, van Dijk, Robertson, Szoboszlai, Gravenberch (83' Elliott), Jones (67' Núñez), Salah, Díaz (79' Jota), Gakpo (66' Mac Allister)
Arsenal: Raya - White (78' Calafiori), Saliba, Kiwior, Lewis-Skelly, Ødegaard, Partey, Merino, Saka (88' Zinchenko), Trossard (78' Tierney), Martinelli
Komentarze (56)
Come on LFC!
Dziś przy szpalerze musimy wygrać i pokazać miejsce w szeregu, że dużo pracy przed nim.
The Reds 🔴 YNWA 🔴🔴🔴
Po 3 pkt. 💪
Świetny wynik! ⚽⚽
Poproszę o liczby dla Mo ☺️
Dawać The Reds 🔴🏆💪😄
Trudno mi oceniać Jonesa - świetne zagrania przeplata światowej klasy niechlujstwem. Gdyby wartość TAA w rozegranie skompensować w środku pola kimś jak Zubimendi (który bał się przyjść sam i pójdzie do Merino) to będzie moc w przyszłym sezonie.
PS. czekam co Arteta palnie po meczu :)
Kiepsko się ten tytuł zestarzał, szkoda że to Arsenal pokazał charakter, a nie Liverpool
Szkoda ostatniej akcji, bo teraz Arteta ma paliwo do pierd*****
No i naszła druga połowa, szczerze? patrząc na przeszłość nie wiem czy to nie była jedna z najgorszych połów jakie widziałem w wykonaniu The Reds. Pociesza mnie fakt że to była walka o nic
No i na koniec, myślę że ten mecz doszczętnie pokazał że w tym klubie potrzebne są zmiany czy to w obronie czy to w ataku.
Bradley sam na PO nie wyrobi sam całego sezonu. Jeszcze to nie ten moment.
https://youtu.be/gUbLysTxDbg?si=Ssg2YlNrLGpnUJZ_